To samo dotyczylo wskazowek bardziej statycznych. W rzeczywistym swiecie odciski stop na trawniku pozostawila najprawdopodobniej sprzataczka. Krzyk w srodku nocy oznaczal pewnie czlowieka, ktory wstawal z lozka i mocno nadepnal odwrocona szczotke.

Prawdziwy swiat byl nazbyt prawdziwy, by pozostawiac takie wygodne drobne wskazowki. Byl zbyt pelen roznych obiektow. Czlowiek dochodzil do prawdy nie przez eliminacje tego, co niemozliwe, ale droga o wiele trudniejszego procesu eliminacji tego, co mozliwe.

Trzeba bylo pracowac konsekwentnie, zadawac pytania i przygladac sie pilnie. Trzeba chodzic i mowic, a w glebi serca miec nadzieje, ze jakiemus draniowi strzela nerwy i sie przyzna.

W umysle Vimesa krazyly i zderzaly sie ze soba wydarzenia calego dnia. Niczym smutne cienie sunely golemy. Ojciec Tubelcek pomachal do niego, a potem wybuchla mu glowa i zasypala Vimesa slowami. Pan Hopkinson lezal martwy we wlasnym piekarniku i mial w ustach kromke chleba krasnoludow. A golemy maszerowaly ciagle, w milczeniu. Miedzy nimi szedl Dorfl, powloczac noga; glowe mial otwarta, slowa mogly do niej wlatywac i wylatywac stamtad jak roj pszczol. Posrodku tego wszystkiego tanczyl Arszenik — kolczasty zielony czlowieczek. Rechotal i belkotal cos niezrozumiale.

W pewnym momencie Vimesowi wydalo sie, ze ktorys z golemow krzyknal.

Potem sen zaczal sie rozmywac. Golemy. Piekarnik. Kaplan. Dorfl. Golemy maszerowaly, a od uderzen ich stop caly sen wibrowal…

Vimes otworzyl oczy.

— Wrsfl — oznajmila lezaca obok lady Ramkin i przewrocila sie na drugi bok.

Ktos dobijal sie do frontowych drzwi.

Wciaz troche rozkojarzony, czujac, ze kreci mu sie w glowie, Vimes uniosl sie na lokciach i przemowil do nocnego swiata jako takiego:

— O ktorej to sie budzi porzadnych ludzi?

— Bingely bingely biip! — odpowiedzial mu wesoly glos dobiegajacy od strony toaletki.

— Litosci! — jeknal komendant.

— Dwadziescia dziewiec minut i trzydziesci jeden sekund po piatej rano. Oszczednoscia i praca ludzie sie bogaca. Czy chcesz, zeby przedstawic ci twoj plan zajec na dzisiaj? A tymczasem czy zechcesz poswiecic chwile i wypelnic swoja karte rejestracyjna?

— Co? Co ty wygadujesz?

Stukanie nie cichlo.

Vimes wypadl z lozka i po omacku poszukal w ciemnosci zapalek. Wreszcie udalo mu sie zapalic swiece i na wpol zbiegl, na wpol stoczyl sie po schodach do holu.

Stukajacym okazal sie funkcjonariusz Wizytuj.

— Chodzi o lorda Vetinari, sir! Tym razem jest jeszcze gorzej!

— Poslaliscie po Jimmy’ego Paczka?

— Tak jest!

O tej porze mgla dzialala jak tylna straz nocy, broniac pola switowi, przez co caly swiat wygladal jak umieszczony we wnetrzu pileczki pingpongowej.

— Zajrzalem do niego, kiedy tylko objalem sluzbe, a on zgasl jak plomien, sir.

— Skad wiesz, ze zwyczajnie nie zasnal?

— Na podlodze, sir? W ubraniu?

Zanim Vimes dotarl na miejsce, troche zdyszany i z bolacymi kolanami, straznicy ulozyli juz Patrycjusza w lozku.

Bogowie, myslal komendant, wspinajac sie po schodach, wiele sie zmienilo od dawnych dni biegania z palka i dzwonkiem. Czlowiek nawet sie nie zastanawial, czy da rade przebiec pol miasta; gliniarze i przestepcy razem we wspolnym poscigu…

Z mieszanina dumy i zawstydzenia dodal na koniec: A zaden z tych lobuzow mnie nie zlapal.

Patrycjusz oddychal jeszcze, ale twarz mial niczym wosk i wygladal tak, ze senne koszmary znacznie poprawilyby sytuacje.

Vimes obrzucil pokoj czujnym spojrzeniem. W powietrzu dostrzegl znajoma zawiesine.

— Kto otwieral okno? — zapytal.

— To ja, sir — wyznal funkcjonariusz Wizytuj. — Wygladal, jakby potrzebowal swiezego powietrza.

— Byloby swiezsze, gdybys zostawil okno zamkniete — stwierdzil Vimes. — No dobra. Macie znalezc wszystkich, ale to wszystkich przebywajacych w palacu i za dwie minuty zebrac ich w holu na dole. Niech ktos sprowadzi kaprala Tyleczka. I niech zawiadomi kapitana Marchewe.

Jestem niespokojny i zagubiony, pomyslal. Zatem pierwsza zasada nakazuje podzielic sie tym z innymi.

Okrazyl pokoj. Nie wymagalo specjalnej inteligencji odkrycie, ze Vetinari wstal i przeszedl do swojego biurka, gdzie — na oko sadzac — pracowal przez jakis czas. Swieca wypalila sie do konca; kalamarz przewrocil sie, zapewne w chwili kiedy Vetinari zsunal sie z krzesla. Vimes zanurzyl palec w atramencie i powachal. Potem siegnal po lezace obok pioro, zawahal sie, wyjal sztylet i dopiero nim je podniosl. Zdawalo sie, ze w piorze nie ma chytrze ukrytych kolcow, ale odlozyl je starannie na bok, do zbadania dla Tyleczka potem.

Zerknal na kartke, na ktorej pisal Vetinari.

Ze zdziwieniem sie przekonal, ze to wcale nie pismo, ale dokladnie wykonany rysunek. Patrycjusz przedstawil maszerujaca postac, jednak nie byla to jedna osoba, lecz sylwetka utworzona z tysiecy mniejszych figurek. W rezultacie powstalo cos na ksztalt wiklinowych ludzi budowanych przez niektore co dziksze plemiona zyjace w poblizu Osi; co roku celebruja w ten sposob wielki cykl natury i okazuja szacunek dla zycia, rzucajac go jak najwiecej na wielki stos i podpalajac.

Ten zlozony czlowiek mial na glowie korone.

Vimes odsunal papier na bok i zbadal biurko. Ostroznie przesunal dlonia po jego powierzchni, szukajac podejrzanych drzazg. Przykucnal i obejrzal je od dolu.

Na zewnatrz robilo sie widno. Vimes sprawdzil oba sasiednie pokoje, dopilnowal, zeby rozsunac kotary, wrocil do sypialni Vetinariego, zamknal drzwi, zasunal kotary i przeszedl wolno pod scianami, wypatrujac plamki swiatla, ktora moglaby oznaczac otwor w murze.

Czego jeszcze mozna szukac? Drzazgi w podlodze? Kolca wdmuchnietego przez dziurke od klucza?

Znowu rozsunal kotary.

Wczoraj Vetinari wracal do zdrowia. A teraz wygladal gorzej. Ktos dostal sie do niego w nocy. Jak? Powolnie dzialajaca trucizna to ciezka metoda zabojstwa. Trzeba znalezc sposob podawania jej ofierze kazdego dnia.

Nie, wcale nie trzeba. Eleganckie rozwiazanie to znalezienie sposobu, by ofiara sama ja sobie aplikowala.

Vimes przejrzal papiery. Najwyrazniej Vetinari czul sie juz tak dobrze, ze wstal i przeszedl tutaj — ale tutaj wlasnie stracil sily.

Nie mozna zatruc drzazgi ani gwozdzia, bo przeciez nie bedzie stale sie o niego kaleczyl…

Na wpol zagrzebana miedzy papierami lezala ksiazka; tkwilo w niej mnostwo zakladek, glownie z oddartych kawalkow starych listow.

Co Vetinari robil codziennie?

Vimes otworzyl ksiazke. Kazda strone pokrywaly recznie pisane symbole.

Taka trucizne jak arszenik trzeba wprowadzic do organizmu. Nie wystarczy jej dotknac. A moze wystarczy? Czy istnieje jakas odmiana arszeniku, ktora moze truc przez skore?

Nikt nie mogl tu wejsc. Vimes byl tego prawie pewien.

Jedzenie i napoje byly prawdopodobnie czyste, ale na wszelki wypadek trzeba poslac Detrytusa, zeby po swojemu porozmawial sobie z kucharzami.

Cos, co wdychal? Jak mozna tego dokonac — dzien po dniu, tak zeby nie wzbudzic zadnych podejrzen? Zreszta trzeba jakos dostarczyc trucizne do pokoju.

Moze cos, co juz jest w pokoju? Cudo kazal polozyc inny dywan i zmienic lozko. Co jeszcze mozna zrobic? Zedrzec farbe z sufitu?

Co takiego Vetinari mowil Cudowi o truciznach? „Umiescimy go tam, gdzie nikt w ogole nie zajrzy…”.

Vimes uswiadomil sobie, ze nadal wpatruje sie w ksiazke. Nie bylo w niej ani jednego znaku, ktory potrafilby rozpoznac. To na pewno jakis szyfr. Znajac Vetinariego, szyfr nie do zlamania przez nikogo o

Вы читаете Na glinianych nogach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату