suficie szczury tanczyly w kregu, ze splecionymi posrodku ogonami. Po polgodzinie w tym pomieszczeniu ludzie mieli ochote sie wykapac.
Wkrotce wiec poplyna rzeki goracej wody — sala wypelniala sie szybko.
Za powszechna zgoda krzeslo przewodniczacego zajela i wypelnila nalezycie pani Palm, kierujaca Gildia Szwaczek[15], jako jedna z najbardziej powazanych przywodcow gildii.
— Prosze o cisze! Panowie!
Gwar nieco przycichl.
— Doktorze Downey?
Szef Gildii Skrytobojcow skinal glowa.
— Przyjaciele, sadze, ze zdajemy sobie sprawe z sytuacji… — zaczal.
— Tak. Podobnie jak wasz ksiegowy! — odpowiedzial ktos.
Zabrzmialy nerwowe smiechy, ale nie trwaly dlugo, bo zaden czlowiek nie lubi smiac sie zbyt glosno z kogos, kto dokladnie wie, ile ow czlowiek jest wart martwy.
Downey usmiechnal sie lekko.
— Raz jeszcze spiesze zapewnic panow… i panie… ze nie jestem swiadom zadnego dzialania dotyczacego lorda Vetinari. Zreszta nie wyobrazam sobie, by w takiej sprawie skrytobojca uzyl trucizny. Jego lordowska mosc spedzil kilka lat w szkole skrytobojcow. Wie, co to znaczy ostroznosc. Nie watpie, ze dojdzie do siebie.
— A jesli nie? — spytala pani Palm.
— Nikt nie zyje wiecznie — odparl Downey spokojnym glosem kogos, kto osobiscie przekonal sie o prawdzie tych slow. — Wtedy z pewnoscia zyskamy nowego wladce.
W sali zapadla cisza. Nad kazda z glow unosilo sie bezglosnie jedno slowo: Kto?
— Chodzi o to… Chodzi o to… — odezwal sie Gerhardt Sock, przewodniczacy Gildii Rzeznikow — ze byl… musicie przyznac… byl… No bo przypomnijmy sobie niektorych wczesniejszych…
W grupowej swiadomosci zamigotaly slowa: „Lord Snapcase, na przyklad… Vetinari przynajmniej nie jest wariatem”.
— Musze przyznac — rzekla pani Palm — ze pod Vetinarim bezpieczniej mozna chodzic po ulicach…
— Pani wie to najlepiej, madame — powiedzial Sock.
Pani Palm obrzucila go lodowatym wzrokiem. Kilka osob zachichotalo.
— Chodzi mi o to, ze skromna wplata na rzecz Gildii Zlodziei wystarcza, by zapewnic calkowite bezpieczenstwo — dokonczyla.
— No i, w samej rzeczy, mezczyzna moze odwiedzic dom o zlej…
— Dom negocjowalnej goscinnosci — poprawila szybko.
— Istotnie, i byc pewnym, ze nie obudzi sie rozebrany do naga i pobity — stwierdzil Sock.
— Chyba ze takie wlasnie ma gusta. Naszym celem jest dawanie satysfakcji. Bardzo precyzyjnie, jesli trzeba.
— Rzeczywiscie, zycie pod Vetinarim jest spokojniejsze — zgodzil sie pan Potts z Gildii Piekarzy.
— Wszystkich ulicznych aktorow i mimow kazal wrzucic do jamy ze skorpionami — dolaczyl Boggis z Gildii Zlodziei.
— To prawda. Nie zapominajmy jednak, ze czlowiek ten ma rowniez swoje wady. Jest kaprysny.
— Tak pan sadzi? W porownaniu z tymi, ktorych mielismy wczesniej, jest przewidywalny jak skala.
— Snapcase byl przewidywalny — mruknal ponuro pan Sock. — Pamietacie, jak swojego konia zrobil rajca miejskim?
— Ale musi pan przyznac, ze nie byl to zly rajca. W porownaniu z niektorymi innymi.
— Jak sobie przypominam, innymi byli w tym okresie wazon z kwiatami, kopczyk piasku i trojka ludzi, ktorym scieto glowy.
— A pamietacie te walki? — odezwal sie Boggis. — Wszystkie male bandy zlodziei bijace sie stale miedzy soba? W koncu malo kto mial jeszcze dosc energii, by rzeczywiscie cos ukrasc.
— Teraz wszystko jest bardziej… przewidywalne.
Znow zalegla cisza. O to przeciez chodzi, prawda? Sprawy teraz toczyly sie w sposob przewidywalny. Cokolwiek by mowic o Vetinarim, pilnowal, zeby po dzisiaj zawsze przychodzilo jutro. Jesli nawet czlowieka mordowali noca w jego wlasnym lozku, mogl byc pewien, ze robia to po wczesniejszym umowieniu.
— Pod lordem Snapcase zycie bylo bardziej ekscytujace — odezwal sie ktos.
— Jasne. Az do chwili, kiedy spadala twoja glowa.
— Problem polega na tym — rzekl Boggis — ze to stanowisko doprowadza ludzi do obledu. Bierze sie normalnego faceta, nie gorszego niz ktokolwiek z nas, a po kilku miesiacach zaczyna gadac do mchu i kaze ludzi zywcem obdzierac ze skory.
— Vetinari nie jest oblakany.
— Zalezy, jak na to patrzec. Nikt nie moze byc taki normalny jak on, nie bedac przy tym szalencem.
— Jestem tylko slaba kobieta — oswiadczyla pani Palm, ku niedowierzaniu kilkorga obecnych — ale mam wrazenie, ze staje przed nami wyjatkowa mozliwosc. Albo czeka nas dluga walka w celu wylonienia nastepcy, albo rozstrzygniemy te kwestie od razu. Slucham?
Przywodcy gildii usilowali spogladac na siebie nawzajem, jednoczesnie unikajac wzroku kazdego z pozostalych. Kto moze zostac patrycjuszem? Kiedys prowadzono przewlekle i wielostronne walki o wladze, ale dzisiaj…
Czlowiek mogl zdobyc te wladze, ale wraz z nia zyskiwal klopoty. Swiat sie zmienil. Obecnie trzeba negocjowac, trzeba zonglowac sprzecznymi interesami. Od lat nikt zdrowy na umysle nie probowal zgladzic Vetinariego, poniewaz swiat z nim u wladzy byl odrobine lepszy od swiata bez niego.
Poza tym… Vetinari oswoil Ankh-Morpork. Wytresowal je jak psa. Wzial drobnego padlinozerce sposrod innych padlinozercow, wydluzyl mu zeby, wzmocnil szczeki, rozbudowal miesnie, ponabijal cwiekami obroze i karmil krwistymi stekami, a potem wycelowal nim w gardlo swiata.
Zebral wszystkie gangi i walczace grupy, i pokazal, ze maly kawalek tortu regularnie lepszy jest od duzego kawalka z wbitym sztyletem. Ze lepiej brac mniejszy kawalek, ale powiekszac tort.
Ankh-Morpork jako jedyne sposrod miast na rowninach otworzylo swe bramy dla krasnoludow i trolli (stopy sa mocniejsze, stwierdzil Vetinari). I to sie udalo. Przybysze pracowali. Czesto sprawiali klopoty, ale glownie sprawiali bogactwo. W rezultacie, chociaz Ankh-Morpork nadal mialo licznych wrogow, wrogowie ci musieli finansowac swoje armie z pozyczonych pieniedzy. Pozyczonych w wiekszosci od Ankh-Morpork, z karnymi odsetkami. Od lat nie wybuchla zadna wieksza wojna. Ankh-Morpork sprawilo, ze staly sie nieoplacalne.
Tysiace lat temu dawne imperium wprowadzilo Pax Morporkia; mowilo wtedy swiatu: „Nie walcz, bo cie zabijemy”. Pax obowiazywal na nowo, ale tym razem Ankh-Morpork mowilo: „Jesli zaczniesz walczyc, zazadamy splaty twojego kredytu. A przy okazji, to moja pika, ktora we mnie celujesz. Zaplacilem za te tarcze, ktora trzymasz. I zdejmij moj helm z glowy, kiedy do mnie mowisz, ty paskudny maly dluzniku”.
A teraz cala ta maszyna, ktora tykala sobie cichutko, az ludzie calkiem zapomnieli, ze to maszyna, i mysleli, ze tak po prostu zbudowany jest swiat… Ta maszyna nagle szarpnela.
Przywodcy gildii przeanalizowali swoje mysli i doszli do wniosku, ze wcale nie chca wladzy. Chca, zeby jutro wygladalo tak jak dzisiaj.
— Sa krasnoludy — rzekl Boggis. — Nawet gdyby ktos z nas… Nie twierdze, oczywiscie, ze to bedzie ktos z nas… Nawet gdyby ktos przejal rzady, to co z krasnoludami? Dostaniemy znowu kogos jak Snapcase, a zacznie sie rabanie kolan na ulicach.
— Nie sugeruje pan chyba jakiegos, no… jakiegos glosowania, prawda? Jakiegos testu popularnosci?
— Alez nie. Tylko ze… tylko… wszystko sie bardzo skomplikowalo. A wladza uderza ludziom do glowy.
— A wtedy spadaja glowy innych ludzi.
— Wolalabym, zeby ten, kto ciagle to powtarza, lepiej przestal — rzekla surowo pani Palm. — Mozna by pomyslec, ze to jemu ucieli glowe.
— Hm…
— Ach, to pan, panie Slant. Bardzo przepraszam.
— Jako przewodniczacy Gildii Prawnikow — rzekl pan Slant, najbardziej szanowany zombi w Ankh- Morpork — czuje sie w obowiazku zalecic w tej materii jak najwieksza stabilnosc. Czy wolno mi zaoferowac pewna rade?
— Ile to bedzie nas kosztowac? — zapytal Sock.