Wrecemocny wzruszyl ramionami. Golem to golem i tyle mozna o nim powiedziec. Ale wspomnienie tej nieruchomej twarzy, ukladajacej sie pod ogromnym mlotem, mocno nim wstrzasnelo.

— Slyszalem pare dni temu, ze w tartaku na Przycmionej chetnie by sprzedali swojego — mowil brygadzista. — Pocial mahoniowy kloc na zapalki czy cos takiego. Chce pan, zebym z nimi pogadal?

Wrecemocny raz jeszcze spojrzal na tabliczke.

Dibbuk nigdy nie szafowal slowami. Przenosil rozzarzone zelazo, golymi piesciami kul klingi mieczy, wyciagal zar z pieca jeszcze zbyt goracego, by mogl go dotknac czlowiek… i nigdy nie powiedzial ani slowa. Oczywiscie, nie mogl powiedziec ani slowa, ale zawsze sprawial wrazenie, jakby nie bylo takiego, ktore wypowiedziec mialby ochote, nawet gdyby mogl. Pracowal i tyle. Te slowa to wiecej, niz kiedykolwiek napisal rownoczesnie.

Mowily Wrecemocnemu o czarnej rozpaczy, o duszy, ktora krzyczalaby z bolu, gdyby tylko potrafila wydac dzwiek. A to przeciez bez sensu. Rzeczy nie moga popelnic samobojstwa.

— Szefie? — odezwal sie brygadzista. — Pytalem, czy zalatwiac nastepnego.

Wrecemocny rzucil tabliczke i z ulga patrzyl, jak roztrzaskuje sie o mur.

— Nie — powiedzial. — Sprzatnij tu tylko. I naprawcie ten przeklety mlot.

Sierzant Colon z wielkim wysilkiem zdolal uniesc glowe powyzej kraweznika.

— Dob… dobrze sie czujecie, kapralu lordzie de Nobbes? — wymamrotal.

— Nie wiem, Fred. Czyja to geba?

— Moja, Nobby.

— Dzieki niech beda bogom… Balem sie, ze moja.

Colon odsunal sie.

— Lezymy w rynsztoku, Nobby — jeknal. — Ooo!

— Wszyscy lezymy w rynsztoku, Fred. Ale niektorzy z nas patrza w gwiazdy…

— No ale ja patrze w twoja gebe, Nobby. Gwiazdy bylyby o wiele lepsze, mozesz mi wierzyc. Chodz…

Po kilku nieudanych probach zdolali jakos wstac, glownie wspinajac sie na siebie nawzajem.

— Gdzie… gdzie… gdzie jestesmy, Nobby?

— Na pewno wyszlismy spod Bebna… Czy ktos mi zarzucil szmate na glowe?

— To mgla, Nobby.

— A te nogi tam na dole?

— Mysle sobie, ze to chyba twoje nogi, Nobby. Swoje mam na miejscu.

— Fakt. Fakt. Ooo… Cos mi sie zdaje, ze duzo wypilem, sierzancie.

— Piles jak lord, co?

Nobby ostroznie dotknal dlonia helmu — ktos wlozyl mu na niego papierowa korone. Czujne palce trafily na wetkniety za ucho niedopalek.

Nadeszla ta niemila pora dnia pijanstwa, kiedy po paru godzinach w wygodnym rynsztoku czlowiek zaczynal odczuwac kary wymierzane przez trzezwosc, a byl jeszcze na tyle pijany, ze czul sie jeszcze gorzej.

— Jak sie tu dostalismy, sierzancie?

Colon zaczal drapac sie po glowie, ale zaraz przerwal z powodu halasu.

— Tak mi sie zdaje… — powiedzial, przegladajac wytarte strzepy pamieci krotkoterminowej — zdaje sie… mam wrazenie, ze byla mowa o wzieciu szturmem palacu i domaganiu sie twojego dziedzictwa.

Nobby zakrztusil sie i wyplul papierosa.

— Nie zrobilismy tego, prawda?

— Nie. Ty tylko krzyczales, ze powinnismy…

— O bogowie… — jeknal kapral.

— Ale pamietam chyba, ze gdzies w tym samym czasie zaczales rzygac.

— Co za ulga…

— No… glownie na Lapacza Hoskinsa. Ale potknal sie o kogos, zanim nas dorwal.

Colon nagle poklepal sie po kieszeni.

— Ciagle mam jeszcze pieniadze herbaciane — powiedzial. Kolejny obloczek pamieci przemknal przez sloneczna tarcze ku zapomnieniu. — No… trzy pensy z herbacianych pieniedzy.

Ten straszny fakt przebil sie do umyslu Nobby’ego.

— Trzypensowke?

— Wiesz… kiedy zaczales zamawiac te wszystkie kosztowne drinki dla calego baru… nie miales pieniedzy i albo ja bym za to zaplacil, albo… — Colon przejechal palcem po szyi. — Kssshhh! — dodal dla wyjasnienia.

— Chcesz powiedziec, ze zaplaciles za Szczesliwa Godzine pod Bebnem?

— Nie calkiem Szczesliwa Godzine — odparl sierzant. — Raczej tak jakby Ekstatyczne Sto Piecdziesiat Minut. Nie wiedzialem nawet, ze mozna pic dzin kuflami.

Nobby usilowal skupic wzrok na mgle.

— Nikt nie moze pic dzinu kuflami.

— Tez ci to powtarzalem, ale nie chciales sluchac.

Nobby pociagnal nosem.

— Jestesmy blisko rzeki — zauwazyl. — Moze sprobujemy…

Cos zaryczalo niedaleko. Krzyk byl dlugi i donosny, niczym buczek mglowy przed powazna katastrofa. Byl to glos, jaki mozna uslyszec z zagrody bydla w niespokojna noc. Trwal i trwal, a potem urwal sie tak nagle, ze calkiem zaskoczyl cisze.

— …odejsc stad mozliwie daleko — dokonczyl Nobby.

Krzyk spelnil funkcje lodowatego prysznica i wiadra czarnej kawy.

Colon odwrocil sie w miejscu. Rozpaczliwie potrzebowal czegos, co spelniloby funkcje pralni.

— Skad to nadlecialo? — zapytal.

— Chyba stamtad, nie?

— Myslalem, ze raczej stamtad!

We mgle kierunki niczym sie nie roznily.

— Mysle — powiedzial wolno Colon — ze trzeba isc i zameldowac o tym jak najszybciej.

— Racja — zgodzil sie Nobby. — A ktoredy?

— Moze po prostu biegnijmy, co?

Wielkie spiczaste uszy funkcjonariusza Rzygacza zawibrowaly, kiedy uslyszaly krzyk. Gargulec odwrocil czujnie glowe, dokonujac triangulacji wysokosci, kierunku i odleglosci. A potem je zapamietal.

Krzyk byl slyszalny nawet w Pseudopolis Yard, choc dobiegl tam stlumiony przez mgle.

Wpadl w otwarta glowe golema Dorfla i odbijal sie wewnatrz, rozbrzmiewal echem coraz ciszej i glebiej pomiedzy drobnymi peknieciami gliny, az wreszcie, na samej granicy postrzegania, malenkie czasteczki zatanczyly razem.

Bezokie otwory wpatrywaly sie w sciane. Nikt nie slyszal wolania, jakie dobieglo w odpowiedzi z pustej czaszki, bo nie miala ust, by je wydac, ani nawet umyslu, by nim kierowac. Ale wykrzyczala w ciemnosc:

GLINO Z MOJEJ GLINY, NIE BEDZIESZ ZABIJAL! NIE UMRZESZ!

Samuel Vimes snil o sladach.

Mial raczej cyniczny stosunek do sladow. Instynktownie im nie ufal. Pchaly sie pod nogi.

Nie moglby tez zaufac zadnej osobie, ktora raz tylko zerka na innego czlowieka, po czym tonem wyzszosci zwraca sie do towarzysza: „Drogi panie, nic nie moge o nim powiedziec z wyjatkiem tego, ze jest leworecznym murarzem, kilka lat sluzyl w marynarce handlowej i ostatnio zle mu sie wiedzie”. A potem wyglasza zarozumiale komentarze o odciskach, postawie i stanie butow tamtego czlowieka, podczas gdy dokladnie takie same moglyby sie odnosic do kogos, kto nosi stare ubranie, bo akurat kolo domu chcial wymurowac sobie nowy grill, dal sie kiedys wytatuowac, bo mial siedemnascie lat i byl pijany[14], a choroby morskiej dostaje juz na wilgotnym chodniku. Coz za arogancja! Coz za obraza dla przebogatej, chaotycznej rozmaitosci ludzkich doswiadczen!

Вы читаете Na glinianych nogach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату