Potykajac sie, szli wzdluz brzegu Ankh i podawali sobie kolejno puszke. Popijali z niej z satysfakcja i od czasu do czasu bekali.

Pies zatrzymal sie nagle. Zebracy wyhamowali za nim. Jakas figura zblizala sie brzegiem.

— Na bogow!

— Pfuj!

— Juu!

— Demoniszcza?

Przycisneli sie do muru, gdy blada postac przeszla chwiejnie obok. Trzymala sie za glowe, jakby probowala sama siebie podniesc za uszy, a od czasu do czasu uderzala ta glowa o sciany budynkow.

Widzieli, jak wyrwala z bruku metalowy poler cumowniczy i zaczela okladac sie nim po glowie. W koncu lane zelazo sie rozprysnelo.

Postac rzucila resztke slupa, odchylila sie, otworzyla usta — z ktorych zajasnial czerwony blask — i zaryczala jak cierpiacy byk. Potem odbiegla, zataczajac sie w mroku.

— Znowu golem — stwierdzil Kaczkoman. — Ten bialy.

— He, he… Tez czasem tak mi leb peka, zwlaszcza rano — przyznal Arnold Boczny.

— Znam sie na golemach — oswiadczyl Kaszlak Henry, spluwajac fachowo i trafiajac zuka pelznacego po murze o dwadziescia stop dalej. — Niby nie powinny miec glosu.

— Demoniszcza! — rzekl Paskudny Stary Ron. — Szlag z kapowaniem, strzelmy fuzla, bo robal chodzi po drugim bucie! Zobaczymy, czy nie!

— Chcial powiedziec, ze to ten sam, ktorego widzielismy poprzednio — wyjasnil pies. — Kiedy ten stary kaplan wyciagnal nogi.

— Myslisz, ze trzeba komus powiedziec? — zapytal Kaczkoman.

Pies potrzasnal glowa.

— Nie — uznal. — Mamy tam wygodny kat, nie warto go tracic.

Cala piatka wkroczyla w wilgotny cien.

— Nie cierpie tych przekletych golemow. Odbieraja nam prace.

— Nie mamy pracy…

— O to mi wlasnie chodzi, rozumiesz.

— Co na kolacje?

— Bloto i stare buty. Hrraaark pfu!

— Tysiacletnia wskazowka i krewetki, powiadam!

— Dobrze miec swoj glos. Moge sam mowic za siebie.

— Chyba pora, zebys nakarmil kaczke.

— Jaka kaczke?

Mgla jarzyla sie i syczala przy skwerze Piataka i Siodmaka. Plomienie strzelaly wysoko, ale tylko rozjasnialy geste obloki. Rozzarzone plynne zelazo styglo w formach. Mloty dzwonily w warsztatach. Kowale nie pracowali wedlug wskazan zegara, ale zgodnie z bardziej wymagajaca fizyka roztopionego metalu. Choc byla juz prawie polnoc, w Odlewniach, Kuzniach i Kowalstwie Ogolnym Wrecemocnego wrzala praca.

W Ankh-Morpork mieszkalo wielu Wrecemocnych — to bardzo popularne krasnoludzie nazwisko. Byl to jeden z waznych powodow, jakie uwzglednil Thomas Smith, kiedy przyjal je swa oficjalna i jednostronna decyzja. Krasnolud ze zmarszczonym czolem, trzymajacy mlot, ktory ozdabial szyld kuzni, byl jedynie wytworem wyobrazni malarza. Ludzie uwazali, ze „produkt krasnoludzi” jest lepszy i Thomas Smith wolal nie dyskutowac.

Komitet Rownego Wzrostu protestowal, ale sprawa ugrzezla. Glownie dlatego ze wiekszosc skladu komitetu stanowili ludzie — krasnoludy byly na ogol zbyt zapracowane, zeby przejmowac sie takimi sprawami[13]. Po drugie, ich argumentacja opierala sie na zarzucie, ze pan Wrecemocny, primo voto Smith, jest za wysoki — a stawianie takich zarzutow to wyrazna wzrostowa dyskryminacja, oficjalnie zakazana przez wlasne zarzadzenia samego komitetu.

Tymczasem Thomas zapuscil brode, wkladal zelazny helm, kiedy myslal, ze zjawi sie jakis urzedowy gosc, i podniosl ceny o dwadziescia pensow na dolarze.

Kolejno huczaly mloty spadowe, napedzane przez wielki kolowrot zaprzezony w woly. Miecze czekaly na wykucie, plyty na uksztaltowanie. Strzelaly iskry.

Wrecemocny zdjal helm (ludzie z komitetu znowu go odwiedzili) i wytarl wnetrze.

— Dibbuk? Gdzie jestes, do demona?

Wrazenie wypelnionej przestrzeni kazalo mu sie odwrocic. Golem z odlewni stal o kilka cali za nim, a ognie palenisk polyskiwaly na jego ciemnoczerwonej glinie.

— Mowilem ci, zebys tego nie robil, prawda? — Wrecemocny z trudem przekrzykiwal loskot.

Golem uniosl tabliczke.

TAK.

— Tyle czasu cie nie bylo! Zalatwiles wszystkie te swoje swietodniowe sprawy?

ZAL.

— No ale skoro juz wrociles, to przejmij mlot numer trzy, a pana Vincenta przyslij do mojego biura. Dobrze?

TAK.

Wrecemocny wspial sie po schodach do gabinetu. U szczytu odwrocil sie jeszcze i spojrzal na zalana czerwonym blaskiem kuznie. Zobaczyl, jak Dibbuk zbliza sie do mlota i pokazuje brygadziscie tabliczke. Zobaczyl, jak Vincent odchodzi. Zobaczyl, jak Dibbuk chwyta glownie miecza i trzyma ja na kowadle przez kilka uderzen, a potem rzuca na bok.

Wrecemocny ruszyl biegiem w dol.

Byl w polowie schodow, gdy Dibbuk polozyl glowe na kowadle.

Kiedy dotarl na sam dol, mlot uderzyl po raz pierwszy.

Pedzil juz przez zasypana popiolem podloge kuzni, a inni robotnicy ruszali biegiem za nim, gdy mlot uderzyl po raz drugi.

Kiedy dotarl do golema, mlot uderzyl po raz trzeci.

W oczach Dibbuka zgaslo swiatlo. Na obojetnej twarzy pojawila sie rysa.

Mlot wzniosl sie do czwartego uderzenia…

— Padnij! — wrzasnal Wrecemocny.

…a potem byla juz tylko roztrzaskana glina.

Kiedy ucichly trzaski, wlasciciel kuzni wstal i otrzepal sie. Pyl i kawalki ceramiki rozsypaly sie po calej podlodze. Mlot wyskoczyl z prowadnic i lezal teraz obok kowadla, w stosie odlamkow golema.

Wrecemocny ostroznie podniosl fragment stopy, odrzucil ja, po czym schylil sie i z gruzu wyjal tabliczke.

Zaczal czytac:

STARCY NAM POMOGLI!

NIE BEDZIESZ ZABIJAL!

GLINA Z MOJEJ GLINY!

WSTYD.

ZAL.

Brygadzista zajrzal mu przez ramie.

— Dlaczego on wzial i tak zrobil?

— Skad moge wiedziec? — burknal Wrecemocny.

— Znaczy sie, dzis po poludniu roznosil herbate, calkiem normalnie, a potem zniknal na pare godzin i cos takiego…

Вы читаете Na glinianych nogach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату