— To nie wszystko, sir — powiedziala Cudo.
— Slucham — rzucil zniechecony Vimes.
— Ta glina, ktora znalezlismy na miejscu zbrodni… Wulkanit mowil, ze jest w niej duzo grysu, to znaczy starych sproszkowanych wypalonych naczyn. No wiec… przyszlo mi do glowy, zeby odlupac dla porownania kawalek Dorfla. Nie mam calkowitej pewnosci, ale kiedy demon z ikonografu namalowal naprawde bardzo drobne szczegoly, to… Wydaje mi sie, ze jest tam taka glina jak jego. Zawiera duzo tlenku zelaza.
Vimes westchnal ciezko. Wokol nich ludzie pili alkohol. Jeden lyk i wszystko staloby sie jasne.
— Ktores z was sie domysla, co to moze znaczyc? — zapytal.
Marchewa i Angua pokrecili glowami.
— I czy to mialoby jakis sens, gdybysmy wiedzieli, jak wszystkie fragmenty do siebie pasuja? — Vimes podniosl glos.
— Jak kawalki ukladanki, sir? — spytala Cudo.
— Tak! — Vimes powiedzial to tak glosno, ze cala sala zamilkla. — Teraz potrzebujemy tylko naroznego kawalka z niebem i lisciami, a wtedy wszystko ulozy sie w jeden wielki obraz.
— To byl meczacy dzien, sir — stwierdzil Marchewa. — Dla nas wszystkich.
Vimes sie zgarbil.
— No dobrze — powiedzial. — Jutro… ty, Marchewa, sprawdzisz golemy w miescie. Jesli cos knuja, chce wiedziec, co to takiego. A ty, Tyleczek… dokladnie przeszukasz dom tego kaplana, czy nie ma tam arszeniku. Chcialbym wierzyc, ze cos znajdziesz.
Angua zaproponowala, ze odprowadzi Cudo na kwatere. Krasnoludka zdziwila sie, ze mezczyzni jej na to pozwalaja. To przeciez oznaczalo, ze Angua bedzie potem wracac do domu calkiem sama.
— Nie boisz sie? — spytala, kiedy maszerowaly wsrod wilgotnych klebow mgly.
— Nie.
— Bo podejrzewam, ze rozni bandyci i rabusie w takiej mgle wychodza na rozboj. A mowilas, ze mieszkasz na Mrokach.
— Ostatnio jakos mnie nie zaczepiali.
— Aha… Moze mundur ich odstrasza?
— Mozliwe — zgodzila sie Angua.
— W koncu nauczyli sie szacunku?
— Moze masz racje.
— Ehm… przepraszam… ale czy ty i kapitan Marchewa jestescie…?
Angua czekala uprzejmie.
— Ehm…
— A tak. — Angua zlitowala sie w koncu. — Jestesmy ehm. Ale wynajmuje pokoj u pani Cake, bo w takim miescie czlowiek musi miec jakies swoje wlasne miejsce. — I pelna zrozumienia gospodynie, ktora dba o te specjalne potrzeby, jak na przyklad klamki, ktore da sie otworzyc lapa, albo okna otwarte w ksiezycowe noce. — Musisz miec miejsce, gdzie jestes soba. A poza tym na komendzie smierdzi skarpetkami.
— Ja sie zatrzymalam u mojego wuja, Ramiedusnego. Nie jest tam zbyt przyjemnie. Prawie caly czas wszyscy rozmawiaja o kopaniu.
— A ty nie?
— O kopaniu niewiele mozna mowic. „Kopie w swojej kopalni, a jak sie nakopie, to cos wykopie”. — Cudo powiedziala to spiewnym glosem. — I jeszcze dyskutuja o zlocie, a to, szczerze wyznam, jest o wiele nudniejsze, niz sie ludziom wydaje.
— Myslalam, ze krasnoludy kochaja zloto — zdziwila sie Angua.
— Tylko tak mowia, zeby zaciagnac je do lozka.
— Jestes calkiem pewna, ze jestes krasnoludem? Przepraszam. To byl zart.
— Przeciez musza istniec jakies ciekawsze tematy. Fryzury. Ubrania. Ludzie.
— Na bogow! Chodzi ci o takie dziewczece rozmowy?
— Nie wiem. Nigdy dotad nie prowadzilam dziewczecych rozmow. Krasnoludy po prostu rozmawiaja.
— W strazy jest dosc podobnie — ostrzegla Angua. — Mozesz byc dowolnej plci, pod warunkiem ze zachowujesz sie po mesku. W strazy nie ma mezczyzn i kobiet, jest tylko gromada kumpli. Szybko opanujesz tutejsza mowe. Zasadniczo chodzi o to, ile piwa kto wypil wczoraj wieczorem, jak ostre bylo curry, ktore potem zjadl, i gdzie rzygal. Wystarczy myslec egojadrystycznie. Latwo to opanujesz. Ale na komendzie musisz byc przygotowana na zarty z wyraznym podtekstem seksualnym.
Cudo zarumienila sie.
— Chociaz ostatnio jakby sie skonczyly — dodala Angua.
— Dlaczego? Skarzylas sie?
— Nie. Kiedy sie przylaczylam, oni przestali. I wiesz, wcale sie nie smiali. Nawet kiedy robilam te wszystkie gesty. Uwazam, ze to niesprawiedliwe. Choc trzeba przyznac, ze niekiedy byly to calkiem drobne gesty.
— Nie ma na to rady. Bede musiala sie wyprowadzic — westchnela Cudo. — Czuje sie… nie na miejscu.
Angua zerknela na idaca obok mala postac. Rozpoznala objawy. Kazdy potrzebowal swojego miejsca tylko dla siebie, tak jak sama Angua. A czasami to miejsce znajdowalo sie w jego glowie.
Poza tym, choc to troche dziwne, polubila Cudo. Moze z powodu jej szczerosci. A moze dlatego, ze poza Marchewa byla jedyna osoba, ktora podczas rozmowy nie wydawala sie troche wystraszona. Bo nie wiedziala… Angua pragnela zachowac te niewiedze niczym cenny drobiazg.
Ale potrafila poznac, kiedy ktos powinien cos zmienic w swoim zyciu.
— Jestesmy calkiem blisko ulicy Wiazow — powiedziala ostroznie. — Moze, no… zajrzysz na chwile? Mam pare rzeczy, ktore moglabym ci pozyczyc…
Mnie nie beda potrzebne, powiedziala sobie. Kiedy odejde, nie zdolam uniesc zbyt wiele.
Funkcjonariusz Rzygacz patrzyl na mgle. Patrzenie — zaraz po tkwieniu w jednym miejscu — bylo tym, co robil najlepiej. Niewydawanie zadnego dzwieku takze nalezalo do jego umiejetnosci. Kiedy chodzilo o nierobienie absolutnie niczego, nalezal do scislej czolowki. Ale tkwienie w calkowitym bezruchu w jednym miejscu bylo jego podstawowym atutem. Gdyby wzywano chetnych do walki o tytul mistrza swiata w nieruszaniu sie, on by sie nawet nie ruszyl.
Teraz, z broda oparta na dloniach, patrzyl na mgle.
Chmury obnizyly sie troche i tutaj, szesc pieter powyzej ulicy, mozna bylo uwierzyc, ze lezy sie na plazy nad zimnym morzem zalanym swiatlem ksiezyca. Z rzadka tylko z oblokow wynurzala sie wysoka baszta czy wieza, ale dzwieki byly stlumione, zamkniete w sobie. Nadeszla i odplynela polnoc.
Funkcjonariusz Rzygacz patrzyl i myslal o golebiach.
Funkcjonariusz Rzygacz mial w zyciu bardzo niewiele pragnien, a prawie wszystkie dotyczyly golebi.
Grupka postaci sunela, zataczala sie, a w jednym przypadku rowniez toczyla poprzez mgle niczym Czterech Jezdzcow nieduzej Apokalipsy. Jeden z nich mial na glowie kaczke, a ze poza tym drobnym szczegolem byl prawie calkowicie normalny, nazywano go Kaczkomanem. Drugi kaszlal i charczal bez przerwy, dlatego znany byl jako Kaszlak Henry. Trzeci, beznogi, poruszal sie na malym wozku z kolkami i bez zadnego rozsadnego powodu nazywano go Arnoldem Bocznym. A czwarty, z wielu bardzo istotnych powodow, nosil przezwisko Paskudnego Starego Rona.
Ron trzymal na sznurku szarobrazowego teriera z wystrzepionymi uszami — prawde mowiac, trudno byloby przypadkowemu obserwatorowi odgadnac, kto tu kogo prowadzi i kto, kiedy juz przyjdzie co do czego, ugnie kolana, gdy ten drugi zawola „Siad!”. Bo chociaz wytresowane psy w calym wszechswiecie wykorzystywane sa czesto jako pomoc dla pozbawionych wzroku czy nawet sluchu, Paskudny Stary Ron byl pierwsza osoba w historii, posiadajaca psa z myslacym mozgiem.
Zebracy, prowadzeni przez teriera, kierowali sie pod mroczny luk Bezprawnego Mostu, ktory nazywali domem. W kazdym razie przynajmniej jeden z nich nazywal to miejsce domem. Pozostali okreslali je, odpowiednio, jako „Haark haaark