— Zostaliscie napadnieci przez golema?

— Tak! Wsciekly lajdak! Ledwie wyszedl z tej mgly i od razu sie na nas rzucil! Sami wiecie, jakie one sa!

Marchewa usmiechnal sie szeroko. Jego wzrok przebiegl wzdluz ciala mezczyzny do lezacego w rynsztoku wielkiego mlota; potem przemiescil sie ku innym narzedziom rozrzuconym na scenie starcia. Niektore mialy polamane uchwyty. Byl tez dlugi lom wygiety w rowny pierscien.

— Mieliscie szczescie, ze byliscie tak dobrze uzbrojeni.

— Byl spokojny, a potem nas zaatakowal. — Jeden z mezczyzn sprobowal pstryknac palcami. — Ot, tak… Auc!

— Chyba uszkodzil pan sobie palce.

— Zgadza sie.

— Nie rozumiem tylko, jak mogl byc spokojny, a potem sie na was rzucic, a rownoczesnie ledwie wyjsc z mgly i od razu…

— Wszyscy wiedza, ze im nie wolno sie bronic!

— Sie bronic… — powtorzyl Marchewa.

— Nie powinno tak byc, ze one chodza sobie po ulicy i w ogole — wymamrotal mezczyzna z bolacym palcem, odwracajac wzrok.

Z tylu rozlegl sie tupot nog i do straznikow podbieglo kilku ludzi w poplamionych krwia fartuchach.

— Tedy poszedl! — wrzasnal jeden. — Dogonicie go, ale musicie sie pospieszyc!

— No dalej, nie stojcie tak! Za co placimy podatki? — ponaglil drugi.

— Przeszedl po wszystkich zagrodach i wypuscil zwierzeta. Wszystkie! Na Swinskiej Gorce nie mozna sie ruszyc!

— Golem wypuscil zwierzeta? — nie dowierzal Vimes. — Po co?

— Skad moge wiedziec? Zabral judascapa z rzezni Socka, wiec polowa tych bestii biegla za nim! A potem wzial i wsadzil starego Fosdyke’a w maszyne do kielbas…

— Co?

— Nie, nie pociagnal za dzwignie. Wepchnal mu tylko do ust peczek pietruszki, wrzucil do spodni cebule, posypal platkami i wcisnal do podajnika!

Angui zadrzaly ramiona. Nawet Vimes sie usmiechnal.

— Potem poszedl do handlarza drobiem, zlapal pana Terwilliego i… — Rzeznik przerwal, swiadom obecnosci damy, nawet jesli dama wydawala z siebie zduszone parskania i usilowala nie wybuchnac smiechem. — I skorzystal z szalwii i cebuli. Jesli wiecie, o co mi chodzi…

— Znaczy, ze on… — zaczal Vimes.

— Tak!

Jego kolega pokiwal glowa.

— Biedny Terwillie, dlugo nie bedzie mogl spojrzec z bliska na szalwie i cebule.

— Zapewne to ostatnia rzecz, jaka by zrobil — rzekl Vimes.

Angua musiala odwrocic sie plecami.

— Powiedz, co sie zdarzylo u waszego handlarza wieprzowiny — zaproponowal rzeznik.

— Nie jest to chyba konieczne — stwierdzil Vimes. — Dostrzegam juz wzorzec zachowan.

— No wlasnie! A biedny Sid jest dopiero uczniem i nie zasluzyl na to, co mu zrobil!

— Ojej — zmartwil sie Marchewa. — Eee… Mam chyba taka masc, ktora moglaby…

— Pomoze na jablko? — upewnil sie rzeznik.

— Wepchnal mu jablko do ust?

— Zle!

— Ouc! — skrzywil sie Vimes.

— I co z tym zrobic? — zapytal groznie rzeznik, zblizajac nos na kilka cali do twarzy komendanta.

— No, jesli da sie je zlapac za ogonek…

— Mowie powaznie! Co zamierzacie z tym zrobic? Place podatki i znam swoje prawa! — Dzgnal palcem w napiersnik Vimesa.

Komendant zmartwial. Spojrzal na wyciagniety palec, potem na wielki czerwony nos rzeznika.

— W takim przypadku sugeruje, zeby wzial pan drugie jablko…

— Ehm… przepraszam bardzo — wtracil glosno Marchewa. — Pan Maxilotte, prawda? Ma pan sklep przy Rzezniczej?

— Zgadza sie. I co z tego?

— Bo nie przypominam sobie, zebym widzial panskie nazwisko w rejestrze platnikow podatku, co jest bardzo dziwne, bo powiedzial pan przeciez, ze pan placi, a przeciez by pan nie klamal w takiej sprawie, a zreszta i tak kiedy pan placi, daja panu pokwitowanie, bo takie sa przepisy, i jestem pewien, ze je pan znajdzie, jak sie pan rozejrzy…

Rzeznik opuscil palec.

— E, no tak…

— Jesli pan chce, moge odwiedzic pana i pomoc — zaproponowal Marchewa.

Rzeznik spojrzal na Vimesa rozpaczliwie.

— On naprawde to wszystko czyta — potwierdzil komendant. — Dla przyjemnosci. Marchewa, moze bys… Na bogow, co to takiego?

Z konca ulicy dobiegl ryk.

Cos wielkiego i zabloconego zblizalo sie groznie powolnym krokiem. W mroku wygladalo jak bardzo gruby centaur, pol czlowiek, pol… Wlasciwie, jak uswiadomil sobie Vimes, kiedy stwor znalazl sie blizej, pol Colon, pol byk.

Sierzant Colon stracil helm, a pewne cechy jego zewnetrznej aparycji sugerowaly, ze niedawno znalazl sie blisko ziemi, i to mocno uzyznianej.

Kiedy masywny byk przetruchtal obok, sierzant zawolal:

— Boje sie zejsc! Boje sie zejsc!

— A jak wsiadles?! — krzyknal Vimes.

— To bylo latwe, sir! Zlapalem go za rogi, a zaraz potem juz siedzialem na grzbiecie!

— To trzymaj sie!

— Tak jest, sir! Trzymam sie, sir!

Byki Rogery byly zagniewane i oszolomione, co mozna uznac za typowy stan umyslu doroslych bykow[16].

Tym razem jednak mialy szczegolny powod. Bydlo rzezne ma wlasna religie. To zwierzeta o bogatym zyciu duchowym. Wierza, ze dobre i posluszne bydlo przechodzi przez magiczna brame do lepszego miejsca, gdzie umiera. Nie wiedza, co dzieje sie pozniej, ale slyszaly, ze wiaze sie to z dobrym jedzeniem i — z jakichs nieznanych powodow — z chrzanem.

Rogery nie mogly sie juz doczekac. Ostatnio troche szwankowaly im miesnie, a krowy biegaly jakos szybciej niz w czasach, gdy byly mlodymi byczkami. Czuly juz niemal w pysku smak niebianskiego chrzanu…

Zamiast tego zapedzono je na caly dzien do ciasnej zagrody, a potem otworzyla sie brama, wszedzie bylo pelno jakichs zwierzat i wcale to nie wygladalo na Spizarnie Obiecana.

W dodatku ktos usiadl im na grzbietach. Kilka razy probowaly go zrzucic. Za czasow mlodosci Rogerow ten bezczelny czlowiek bylby juz kilkoma krwawymi plamami na ziemi; teraz jednak artretyczne byki zrezygnowaly, dopoki nie znajda jakiegos wygodnego drzewa, zeby zeskrobac o nie intruza.

Marzyly tylko, zeby ten nieszczesny czlowiek przestal wrzeszczec.

Vimes zrobil kilka krokow za bykiem i przystanal.

— Marchewa? Angua? Pojdziecie do fabryki swiec Carry’ego. Miejcie wszystko na oku, dopoki do was nie dolaczymy. Tak? Obserwujcie budynek, ale nie wchodzcie, zrozumiano? Zrozumiano? Pod zadnym pozorem nie wchodzcie do srodka. Czy wyrazam sie jasno? Badzcie tylko w poblizu. Jasne?

— Tak jest, sir — odparl Marchewa.

— Detrytus, zdejmijmy Freda z tej bestii.

Вы читаете Na glinianych nogach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату