spojrzenie omiotlo hale i blysnelo wsciekle, gdy natrafilo na Marchewe.

— Musi stad byc jakies inne wyjscie — stwierdzila Angua. — Carry sie wydostal.

Krol ruszyl ku nim, lecz musial sie zmierzyc z nieprzewidzianym problemem: zalozyl sobie noge tylem do przodu. Kulejac biegal w kolko, ale jakims sposobem kolejne kolka byly coraz blizej nich.

— Nie mozemy tak Dorfla zostawic — oswiadczyl Marchewa.

Wyciagnal z kadzi mieszalniczej dlugi metalowy pret i ostroznie zsunal sie na podloge. Krol zblizal sie, kolyszac calym cialem. Marchewa odskoczyl w tyl, przytrzymal sie podstawy kadzi i uderzyl z rozmachem.

Golem uniosl reke, pochwycil pret w powietrzu i odrzucil. Wzniosl obie rece i sprobowal ruszyc z miejsca.

Nie mogl. Spojrzal w dol.

— Thsss — powiedzialo to, co pozostalo z Dorfla, sciskajac go za kostke.

Krol pochylil sie, zamachnal i kantem dloni spokojnie odcial czubek glowy przeciwnika. Wyjal chem i zmial go w reku.

Blask w oczach Dorfla zgasl.

Angua wpadla na Marchewe z taka sila, ze omal sie nie przewrocil. Objela go ramionami i zaczela ciagnac za soba.

— Teraz Dorfl jest martwy, zupelnie martwy! — zawolal.

— To straszne, owszem — zgodzila sie. — Albo byloby straszne, gdyby Dorfl byl zywy. Marchewa, one sa… maszynami. Patrz, zdazymy dobiec do drzwi…

Marchewa wyrwal sie z jej uscisku.

— Zostalo popelnione morderstwo — oznajmil. — A my jestesmy straznikami. Nie mozemy tylko patrzec. To cos go zabilo!

— To cos jest rzecza i on tez jest rzecza.

— Komendant Vimes powiedzial, ze ktos musi przemowic w imieniu tych, ktorzy nie maja glosu.

On naprawde w to wierzy, pomyslala Angua. Vimes wlozyl slowa do jego glowy…

— Zajmij go czyms! — krzyknal Marchewa i ruszyl biegiem.

— Jak? Zorganizowac konkurs piosenki?

— Mam plan!

— No swietnie…

Vimes spojrzal na wejscie do fabryki swiec. Niewyraznie widzial dwie pochodnie plonace po obu stronach tarczy.

— Popatrz tylko — powiedzial. — Farba jeszcze nie wyschla, a juz wszystkim w oczy swieci!

— Co to jest, sir? — zapytal Detrytus.

— Ten jego przeklety herb!

Detrytus spojrzal wyzej.

— Czemu tam jest zapalona ryba na czubku?

— W heraldyce to sie nazywa poisson — wyjasnil z gorycza Vimes. — I to niby ma byc lampa.

— Lampa zrobiona z poisson — stwierdzil Detrytus. — Cos w tym jest.

— Przynajmniej dewize maja w przyzwoitym jezyku — dodal sierzant Colon. — A nie w tym staromodnym belkocie, co go nikt nie rozumie. „I oto sztuka wydala swiece”. To jest, sierzancie Detrytus, zart jezykowy albo inaczej gra slow. Bo sztuke uprawiaja artysci, a on ma na imie Arthur, rozumiecie.

Vimes stal miedzy dwoma sierzantami i czul, ze w jego glowie otwiera sie nagle czarna otchlan. Ryba — poisson. A poison…

— Niech to demon! — krzyknal. — Demon, demon, demon! Pokazal mi to! „Tepy lazega Vimes, i tak nie zauwazy”. O tak! I mial racje!

— Nie warto tak ostro — pocieszyl go Colon. — Znaczy, trzeba przeciez wiedziec, ze pan Carry ma na imie Arthur…

— Zamknij sie, Fred — burknal Vimes.

— Juz sie zamykam, sir!

— Co za bezczelnosc… Kto to?

Jakas postac wybiegla z budynku, rozejrzala sie pospiesznie i pomknela ulica.

— To Carry! — zawolal Vimes.

Nie krzyknal nawet „Za nim!”, ale blyskawicznie ze startu zatrzymanego ruszyl pelnym biegiem. Uciekinier omijal krecace sie tu i tam zablakane owce i swinie, i ogolnie utrzymywal niezle tempo, ale Vimesa gnala wscieklosc. Dzielilo ich kilka lokci, kiedy Carry odskoczyl w zaulek.

Vimes zahamowal i chwycil sie muru. Zauwazyl ksztalt kuszy, a czlowiek szybko uczyl sie w strazy — jesli mial szanse zdazyc sie nauczyc — ze bardzo niemadrze jest wbiegac za kims uzbrojonym w kusze do ciemnego zaulka, kiedy sylwetka goniacego jest wyraznie widoczna przy dowolnym oswietleniu.

— Wiem, ze to ty, Carry! — zawolal.

— Mam kusze!

— Ale mozesz z niej strzelic tylko raz!

— Chce zeznawac jako swiadek koronny!

— Probuj dalej!

Carry znizyl glos.

— Powiedzieli, ze moge kazac to robic temu przekletemu golemowi. Nie sadzilem, ze ktos dozna krzywdy.

— Jasne, jasne — odparl Vimes. — A zatrute swiece robiles pewnie dlatego, ze ladniej sie pala.

— Wie pan, o co mi chodzi! Powiedzieli, ze nic mi nie grozi i…

— Kim sa ci „oni”?

— Powiedzieli, ze nikt tego nie wykryje.

— Doprawdy?

— Prosze posluchac, powiedzieli jeszcze, ze…

Glos ucichl na chwile, a potem przybral ten przymilny ton, jakiego uzywaja osobnicy tepi, kiedy mysla, ze sa sprytni.

— Jesli wszystko wam powiem, wypuscicie mnie, prawda?

Obaj sierzanci dogonili komendanta. Vimes przyciagnal Detrytusa do siebie, chociaz w rezultacie okazalo sie, ze przyciaga siebie do Detrytusa.

— Idz za rog i dopilnuj, zeby nie uciekl drugim koncem tej uliczki — szepnal.

Troll skinal glowa.

— Co chcialby mi pan powiedziec, panie Carry? — zwrocil sie Vimes do mroku w zaulku.

— Dobilismy targu?

— Czego?

— Targu.

— Nie, do wszystkich demonow, nie dobilismy targu, panie Carry! Nie jestem handlarzem! Ale cos panu powiem, panie Carry. Oni pana zdradzili.

Przez chwile trwala cisza, a potem z ciemnosci zabrzmialo jakby westchnienie.

Za plecami Vimesa sierzant Colon tupal nogami, zeby sie rozgrzac.

— Nie moze pan tam siedziec przez cala noc, panie Carry — powiedzial Vimes.

Znow zabrzmial dzwiek, tym razem jakby uderzenia o skore. Vimes spojrzal w gore na kleby mgly.

— Cos tam jest nie w porzadku! Idziemy!

Wbiegl do zaulka. Colon ruszyl za nim, zgodnie z zasada, ze mozna bezpiecznie wbiec do zaulka mieszczacego w sobie uzbrojonego przeciwnika, pod warunkiem ze biegnie sie za plecami kogos innego.

Jakis ksztalt wyrosl nagle przed nimi.

— Detrytus?

— To ja, sir.

— Gdzie on zniknal? Przeciez nie ma tu zadnych drzwi.

Jego oczy z wolna przyzwyczaily sie do mroku. Zauwazyl skulona sylwetke pod murem, a stopa zaczepil o

Вы читаете Na glinianych nogach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату