— Mamy zeznanie pana Carry — sklamal Vimes. — Zmarlego pana Carry.
Wyraz twarzy Smoka zmienil sie brakiem zadnego, chocby najlzejszego drgnienia miesnia.
— Doprawdy nie wiem, ah-ha, o czym pan mowi, sir Samuelu.
— Tylko ktos, kto potrafi latac, mogl sie dostac do mojego gabinetu.
— Niestety, nie nadazam za panskim rozumowaniem.
— Pan Carry zostal zabity dzis w nocy — ciagnal Vimes. — Przez kogos, kto zdolal sie wydostac z uliczki strzezonej z obu koncow. I wiem, ze w fabryce byl wampir.
— Wciaz usilnie staram sie pana zrozumiec, komendancie — zapewnil Smok Herbowy Krolewski. — Nic nie wiem o smierci pana Carry, a zreszta w miescie jest wiele wampirow. Obawiam sie, ze panska… awersja jest powszechnie znana.
— Nie lubie, kiedy ludzi traktuje sie jak bydlo. — Vimes zerknal na grube woluminy lezace w stosach w calym pokoju. — I oczywiscie tym wlasnie sie zawsze zajmowales, prawda? To sa ksiegi hodowlane Ankh- Morpork. — Kusza przesunela sie znowu w kierunku wampira, ktory nawet nie drgnal. — Wladza nad malymi ludzikami. Tego pragna wampiry. Krew to tylko metoda prowadzenia punktacji. Zastanawiam sie, jak wielkie wplywy miales przez lata.
— Pewne. Tutaj przynajmniej pan sie nie myli.
— Osoba dobrze urodzona, co? Na bogow… Mysle, ze ludzie chcieli usunac Vetinariego z drogi. Ale nie zabic go. Zbyt wiele rzeczy przydarzyloby sie zbyt szybko, gdyby umarl. Czy Nobby naprawde jest hrabia?
— Dokumenty to sugeruja.
— Ale to twoje dokumenty, tak? Bo widzisz, ja nie sadze, zeby mial w sobie choc krople szlachetnej krwi. Nobby jest pospolity jak bloto. To jedna z jego zalet. Nie przywiazuje wagi do pierscienia. Jesli wziac pod uwage, co ukradla jego rodzina, mozna by pewnie wykazac, ze jest diukiem Pseudopolis, szeryfem Klatchu i ksiezna wdowa Quirmu. W zeszlym roku zwinal mi etui na cygara, a jestem calkiem pewien, ze nie jest mna. Nie, Nobby raczej nie jest arystokrata. Ale mysle, ze byl wygodny.
Vimes mial wrazenie, ze Smok Herbowy Krolewski staje sie wiekszy, ale moze tylko blask swiec robil takie sztuczki z cieniami. Plomyki skwierczaly cicho i migotaly.
— Mnie tez dobrze wykorzystales — ciagnal. — Przez cale tygodnie wymigiwalem sie od spotkania. Pewnie robiles sie juz niecierpliwy. I taki byles zdziwiony, kiedy ci powiedzialem o Nobbym, prawda? Inaczej musialbys poslac po niego albo co… Bardzo podejrzane. A tak komendant Vimes go odkryl. To praktycznie oficjalne potwierdzenie. Ale potem zaczalem sie zastanawiac. Kto chce krola? No, niemal wszyscy. Mamy to wbudowane. Krol wszystko naprawi. To zabawne, wiesz? Nawet ci, ktorzy wszystko zawdzieczaja Vetinariemu, wcale go nie lubia. Dziesiec lat temu wiekszosc przywodcow gildii byla banda rzezimieszkow, a dzisiaj… No, dalej sa banda rzezimieszkow, prawde mowiac, lecz Vetinari dal im czas i energie, by doszli do wniosku, ze nigdy nie byl im potrzebny.
Wzruszyl ramionami.
— I wtedy nagle zjawia sie mlody Marchewa, ktory charyzme ma niemal wypisana na czole, a poza tym ma miecz i znamie. Wszystkich ogarnia dziwne uczucie i dziesiatki dupkow zaczynaja grzebac w kronikach i powtarzac: „Hej, wyglada na to, ze krol wrocil”. Potem obserwuja go przez jakis czas i mowia: „Niech to demon, on naprawde jest porzadny, uczciwy, sprawiedliwy i prawy, tak jak w bajkach. Ojojoj… jesli ten chlopak zasiadzie na tronie, mozemy miec powazne klopoty. Moze sie okazac, ze jest jak ktorys z tych niewygodnych krolow sprzed wiekow, ktorzy chodzili po miescie i rozmawiali z prostymi ludzmi”.
— Preferuje pan prostych ludzi?
— Prostych ludzi? Nie ma w nich nic szczegolnego. Niczym sie nie roznia od bogatych i poteznych, tyle ze nie maja pieniedzy ani wladzy. Prawo powinno zadbac, zeby powstala jakas rownowaga. Dlatego sadze, ze powinienem byc po ich stronie.
— Czlowiek zonaty z najbogatsza kobieta w miescie?
Vimes ponownie wzruszyl ramionami.
— Helm straznika nie jest jak korona. Nawet kiedy sie go zdejmie, wciaz sie go nosi.
— To bardzo interesujace okreslenie pozycji, sir Samuelu. Bylbym pierwszy, ktory wyrazi podziw temu, jak pogodzil sie pan z wlasna przeszloscia, ale…
— Nie ruszaj sie! — Vimes zmienil chwyt kuszy. — Zreszta… Marchewa by sie nie nadawal. Ale plotki juz krazyly, wiec ktos stwierdzil: „No dobrze, w takim razie wezmy takiego krola, ktorym potrafimy kierowac. Fama glosi, ze jest prostym straznikiem, wiec poszukajmy odpowiedniego”. Rozejrzeli sie i odkryli, ze jesli chodzi o kogos prostego, nie ma lepszego kandydata niz Nobby Nobbs. Ale… mysle, ze nie byli calkiem pewni. Zabojstwo Vetinariego nie wchodzilo w gre. Jak wspomnialem, zbyt wiele wydarzyloby sie zbyt szybko. Ale odsunac go delikatnie, tak zeby wciaz byl, ale jakby go nie bylo, a oni tymczasem wyprobuja ten pomysl… to co innego. Wtedy ktos przekonal pana Carry, zeby zaczal produkowac trujace swiece. Mial golema. Golemy nie mowia. Nikt by sie nie dowiedzial. Ale golem okazal sie nieco… zblakany.
— Mam wrazenie, ze koniecznie chce mnie pan wlaczyc w te sprawe — rzekl Smok Herbowy Krolewski. — Nic nie wiem o tym czlowieku poza tym, ze byl klientem…
Vimes przeszedl przez pokoj i zdarl z tablicy arkusz pergaminu.
— Ty robiles mu herb! — krzyknal. — Nawet mi go pokazales, kiedy tu bylem! „Rzeznik, piekarz buleczek i wytworca swieczek”, pamietasz?
Wampir milczal.
— Kiedy pierwszy raz sie spotkalismy — ciagnal Vimes — specjalnie mi pokazales herb Arthura Carry. Juz wtedy zbudzily sie we mnie podejrzenia, ale po historii z Nobbym wypadlo mi to z glowy. Ale pamietam, ze ten herb przypominal mi godlo Gildii Skrytobojcow.
Machnal pergaminem.
— Przygladalem mu sie dlugo wczoraj w nocy, az w koncu skrecilem sobie poczucie humoru o dziesiec punktow w dol, pozwolilem, zeby sie rozstroilo, i wtedy spojrzalem na klejnot, na te lampe w ksztalcie ryby.
Smok zgarbil sie na krzesle.
— A potem zaczalem sie zastanawiac, jaki ty miales w tym interes — ciagnal Vimes. — Oczywiscie, wielu ludzi dalo sie wciagnac. Dla tych samych co zawsze powodow, zapewne. Ale ty? Widzisz, moja zona hoduje smoki. Wlasciwie dla przyjemnosci. Czy tez zajmujesz sie hodowla? Takie male hobby, zeby stulecia szybciej mijaly? A moze blekitna krew jest slodsza? Wiesz, mam nadzieje, ze taka jest przyczyna. Jakis przyzwoity, oblakany, egoistyczny motyw.
— Gdyby ktos mial takie inklinacje, ale ja z cala stanowczoscia sie do nich nie przyznaje, moglby myslec o udoskonaleniu ludzkiej rasy — rzekl cien w mroku.
— Hodowla dla uzyskania cofnietego podbrodka albo kroliczych zebow? Takie rzeczy? Tak… Rozumiem, ze byloby to o wiele prostsze, gdyby wyszla ta sprawa z krolem. Wszystkie te dworskie bale. Wszystkie te ustalenia, prowadzace do tego, ze odpowiednia dziewczyna spotyka odpowiedniego chlopaka. Miales na to setki lat, prawda? I wszyscy sie ciebie radzili. To ty wiesz przeciez, gdzie ma korzenie kazde drzewo genealogiczne. Ale pod Vetinarim zrobil sie niezly balagan. Na szczyty wspinaja sie calkiem nieodpowiedni ludzie. Wiem, jak przeklina Sybil, kiedy ktos zostawi otwarte wrota zagrod; strasznie jej to psuje program hodowlany.
— Myli sie pan w kwestii kapitana Marchewy, ah-ha. Miasto wie, jak sobie radzic z… z trudnymi krolami. Ale czy pragneloby ruszac w przyszlosc z wladca, ktorego naprawde mozna nazwac Rex?
Vimes wytrzeszczyl oczy. Z mroku dobieglo westchnienie.
— Nawiazuje tu, ah-ha, do jego najwyrazniej ustabilizowanego zwiazku z wilkolakiem.
Vimes wciaz patrzyl nieruchomo. Wreszcie nadeszlo zrozumienie.
— Myslisz, ze beda mieli szczenieta?