kusze.
— Panie Carry?
Przykleknal i zapalil zapalke.
— Paskudnie — stwierdzil Colon. — Ktos mu skrecil kark.
— Martwy jest, tak? — upewnil sie Detrytus. — To moze wezme i obrysuje kreda jego kontur?
— Nie robcie sobie klopotu, sierzancie.
— Zaden klopot. Mam krede przy sobie.
Vimes uniosl glowe. Mgla wypelniala zaulek, ale widzial, ze nie ma tu drabin, nie ma porecznych niskich dachow.
— Wynosmy sie stad — powiedzial.
Angua stala przed krolem.
Zwalczyla przemozna chec, by dokonac Przemiany. Nawet szczeki wilkolaka nie bylyby skuteczne przeciwko temu stworowi. I nie mial tetnicy szyjnej.
Nie smiala odwrocic glowy. Krol zblizal sie niepewnie, drgal co chwila i chwial sie, co u istoty ludzkiej sugerowaloby szalenstwo. Rekami poruszal szybko, ale chaotycznie, jak gdyby wysylane sygnaly nie docieraly jak nalezy do celu. Dorfl powaznie go uszkodzil swym atakiem. Przy kazdym ruchu czerwony blask wylewal sie z dziesiatkow nowych pekniec.
— Rozsypujesz sie! — krzyknela. — Piec nie byl odpowiedni do gliny!
Krol zaatakowal. Odskoczyla. Uslyszala, jak gliniana dlon rozrabuje paczke swiec.
— Wariat z ciebie! Wypiekli cie jak bochenek chleba! Jestes niedopieczony!
Dobyla miecza. Zwykle go nie uzywala. Przekonala sie, ze usmiech zawsze zalatwia sprawe.
Golem dlonia scial koniec ostrza.
Spojrzala ze zgroza na rozerwany metal, po czym zrobila salto w tyl, gdy kolejny cios siegal juz jej twarzy. Wyladowala na swiecy i upadla ciezko. Zachowala jednak dosc przytomnosci umyslu, by sie odtoczyc, zanim golem ja przydepnal.
— Gdzie jestes?! — wrzasnela.
— Mozesz go sciagnac troche blizej drzwi? — odpowiedzial jej glos z ciemnosci pod dachem.
Marchewa pelzl wzdluz chybotliwej konstrukcji podtrzymujacej tasme produkcyjna.
— Marchewa!
— Juz prawie…
Krol sprobowal zlapac ja za noge. Kopnela i trafila go stopa w kolano.
Ku jej zdumieniu, pojawilo sie pekniecie. Ale pod spodem wciaz plonal ogien. Kawalki gliny zdawaly sie w nim unosic. Cokolwiek by czlowiek zrobil, golem wciaz dzialal, nawet jesli byl juz tylko skupiona chmura pylu.
— Aha. Dobrze — powiedzial Marchewa i zeskoczyl z podpory.
Wyladowal krolowi na grzbiecie, jedna reka objal go za szyje, a druga zaczal tluc go w glowe rekojescia miecza. Golem zachwial sie i sprobowal go dosiegnac.
— Musze wyjac mu slowa! — wolal Marchewa, gdy gliniane ramiona przelatywaly obok niego. — To… jedyny… sposob!
Krol zatoczyl sie w przod i trafil w stos skrzyn, ktore rozpadly sie i rozsypaly swiece po podlodze. Marchewa chwycil go za uszy i probowal przekrecic glowe.
Angua slyszala jego glos.
— Masz… prawo… do… obroncy…
— Marchewa! Daruj sobie jego prawa!
— Masz… prawo…
— Odczytaj mu tylko ostatnie!
Cos poruszylo sie w otwartych wrotach i z wyciagnietym mieczem wbiegl Vimes.
— O bogowie… Sierzancie Detrytus!
Troll pojawil sie za nim.
— Tak, sir?
— Belt z kuszy przez glowe, jesli mozna.
— Jak pan sobie zyczy, sir…
— Jego glowe, nie moja, sierzancie! Mojej nic nie dolega! Marchewa, zeskocz z tego!
— Nie moge otworzyc mu glowy, sir!
— Sprobujemy szescioma stopami zimnej stali, tylko pusc tego gliniaka!
Marchewa zlapal rownowage na plecach krola, wybral moment, kiedy golem sie zachwial, i skoczyl.
Wyladowal niezgrabnie na stosie rozsypanych swiec. Noga wyjechala spod niego i potoczyl sie po podlodze, az zatrzymala go bezwladna skorupa, ktora byla kiedys Dorflem.
— Popatrz no tutaj, szefuniu! — zawolal Detrytus.
Krol odwrocil sie.
Vimes nie widzial wszystkiego, co nastapilo potem, poniewaz wydarzylo sie zbyt szybko. Pamietal tylko podmuch powietrza i brzek odbitego beltu zlany z drewnianym stukiem, gdy grot wbil sie w futryne za jego plecami.
A sam golem pochylal sie nad Marchewa, ktory probowal sie odczolgac.
Golem wzniosl i opuscil piesc…
Vimes nie zauwazyl nawet ruchu reki Dorfla, ale nagle znalazla sie na drodze, sciskajac krola za przegub.
Malenkie gwiazdki swiatla rozblysly w oczach Dorfla.
— Tssssss!
Krol cofnal sie, wyraznie zaskoczony. Dorfl trzymal sie go i zdolal powstac na tym, co pozostalo z jego nog. I kiedy sie podnosil, podnosila sie takze jego piesc.
Czas zwolnil. W calym wszechswiecie nic sie nie poruszalo oprocz piesci Dorfla.
Sunela niczym planeta, pozornie niepredko, jednak przerazajaco niepowstrzymanie.
I nagle krol sie zmienil na twarzy. Usmiechnal sie na moment przed uderzeniem.
A potem jego glowa eksplodowala. Vimes zapamietal to jak w zwolnionym tempie — jedna sekunda plynacej w powietrzu ceramiki. I slowa. Strzepki papieru wysypaly sie z wnetrza, wiele, dziesiatki… Splynely wolno na podloge.
Krol runal powoli, ze spokojem. Czerwone swiatlo zgaslo, rozstapily sie szczeliny pekniec, a potem byly juz tylko… odlamki.
Dorfl przewrocil sie na nie.
Angua i Vimes rownoczesnie podbiegli do Marchewy.
— On ozyl! — wolal Marchewa. — Ten stwor chcial mnie zabic, a wtedy Dorfl ozyl! Ale widzialem, ze stwor wyrwal mu slowa z glowy! Golem musi przeciez miec slowa…
— Swojemu golemowi dali ich az za wiele, jak widze — stwierdzil Vimes.
Podniosl kilka karteczek.
… ZAPROWADZ POKOJ I SPRAWIEDLIWOSC DLA WSZYSTKICH…
…RZADZ NAMI MADRZE…
…NAUCZ NAS WOLNOSCI…
…POPROWADZ NAS DO…
Biedak, pomyslal.
— Wracajmy do domu. Trzeba ci opatrzyc reke — powiedziala Angua.
— Nie sluchasz mnie, co? On jest zywy!
Vimes przykleknal obok Dorfla. Rozbita czaszka wygladala na pusta niczym skorupka zjedzonego wczoraj jajka. Ale w oczodolach wciaz lsnily punkciki swiatla.
— Asssss — zasyczal Dorfl tak cicho, ze Vimes nie byl pewien, czy naprawde to uslyszal.
Gliniany palec przesunal sie po podlodze.
— Probuje cos napisac — domyslila sie Angua.
Vimes wyjal swoj notes, umiescil pod dlonia Dorfla i delikatnie wsunal w palce olowek. Wszyscy patrzyli na jego reke, gdy wypisal — troche drzaco, ale wciaz z mechaniczna precyzja golemow — siedem slow.