Albert wstal z trudem i szarpnal za wielkie tomy. W koncu udalo mu sie przesunac je tak, ze jego pan wydostal sie na wolnosc.
Smierc wybral pierwsza z brzegu ksiege i spojrzal na tytul.
Popatrzyl na sluchajace polki.
MOZE BYLOBY LATWIEJ, GDYBYM POPROSIL O LISTE NIESZKODLIWYCH STWORZEN WSPOMNIANEGO KONTYNENTU?
Czekali.
WYDAJE SIE, ZE…
Albert wskazal cos bialego splywajacego leniwie w powietrzu. Po chwili Smierc wyciagnal reke i chwycil pojedyncza kartke papieru.
Przeczytal ja starannie, po czym odwrocil na chwile, by sprawdzic, czy moze cos jest napisane po drugiej stronie.
— Moge? — spytal Albert.
Smierc podal mu papier.
— „Niektore owce” — przeczytal glosno Albert. — No tak. Moze tydzien nad morzem bedzie jednak lepszy.
CO ZA INTRYGUJACE MIEJSCE, stwierdzil Smierc. OSIODLAJ KONIA, ALBERCIE. MAM PEWNOSC, ZE BEDE POTRZEBNY.
PIP, wtracil Smierc Szczurow.
SLUCHAM?
— Powiedzial „Nie ma zmartwienia”, panie — wyjasnil Albert.
NIE MAM POJECIA DLACZEGO.
Nad miastem przetoczyly sie cztery potezne paki ciszy, kiedy Stary Tom z wielka emfaza nie wybil kolejnej godziny.
Kilka sluzacych popychalo korytarzem wozek. Nadrektor sie poddal. Wczesne sniadanie bylo w drodze.
Ridcully opuscil tasme miernicza.
— Sprobujmy jeszcze raz, dobrze? — zaproponowal.
Wyszedl przez okno i podniosl z piasku muszle. Byla nagrzana sloncem. Potem podciagnal sie na parapet, przecisnal z powrotem do lazienki i podszedl do drzwi obok okna.
Prowadzily do wilgotnego, porosnietego mchem szybu swietlnego, ktory wpuszczal na te smetne poziomy nieco zuzytego i brudnego dziennego swiatla. Nawet snieg zdolal tylko lekko przyproszyc tak gleboko polozone mury.
Okno po tej stronie polyskiwalo w padajacym od drzwi blasku niby kaluza bardzo czarnego oleju.
— Dobrze, dziekanie! — zawolal. — Prosze wysunac laske. A teraz nia pomachac.
Magowie patrzyli na falujaca delikatnie powierzchnie. Powinno z niej teraz sterczec kilka stop solidnego drewna.
— No, no, no… — stwierdzil nadrektor, cofajac sie z zimnego powietrza do wewnatrz. — Wiecie, nigdy tak naprawde zadnej nie widzialem.
— Ktos pamieta buty nadrektora Bewdleya? — spytal pierwszy prymus, czestujac sie zimna baranina z wozka. — Zrobil blad i pozwolil, zeby jedna z takich otworzyla sie w jego lewym bucie. Nie mozna chodzic ze stopa w innym wymiarze.
— No nie… — mruknal Ridcully. Wpatrywal sie w tropikalny pejzaz i w zadumie pukal sie muszla w brode.
— Nie widac, w co czlowiek moze wdepnac, to przede wszystkim — dodal pierwszy prymus.
— Jedna otworzyla sie kiedys w piwnicy, sama z siebie — powiedzial dziekan. — Po prostu okragla czarna dziura. Wszystko, co sie tam wrzucilo, znikalo. W koncu stary nadrektor Weatherwax kazal zbudowac nad nia wygodke.
— Bardzo rozsadny pomysl — przyznal Ridcully, wciaz zamyslony.
— Tez tak sadzilismy, dopoki nie znalezlismy drugiej, ktora sie otworzyla na strychu. Okazalo sie, ze to drugi koniec tej samej dziury. Nie musze chyba dokladnie opisywac skutkow.
— Nigdy o nich nie slyszalem! — zawolal Myslak Stibbons. — Daja niewiarygodne mozliwosci!
— Kazdy tak mowi, kiedy pierwszy raz sie o nich dowie — odparl pierwszy prymus. — Ale kiedy bedziesz juz magiem tak dlugo jak ja, drogi chlopcze, przekonasz sie, ze kiedy tylko odkryjesz cos, co daje niewiarygodne mozliwosci poprawy stanu czlowieczenstwa, lepiej zatrzasnac nad tym wieko i udawac, ze nic sie nie stalo.
— Ale gdyby udalo sie otworzyc jedna nad druga, mozna by wrzucic cos do dolnej dziury, to cos by wypadlo z gornej i polecialo znow do dolnej… Osiagneloby predkosc meteorow, a energia, jaka by wygenerowalo, bylaby…
— Mniej wiecej to wlasnie dzialo sie miedzy strychem a piwnica — stwierdzil dziekan, siegajac po zimne udko kurczecia. — Dzieki bogom za opor powietrza, tyle tylko powiem.
Myslak ostroznie wysunal dlon za okno i poczul cieplo slonca.
— I nikt ich nigdy nie badal? — zapytal.
Pierwszy prymus wzruszyl ramionami.
— Co tu badac? Przeciez to tylko dziury. Duzo magii zbiera sie w jednym miejscu, a potem tak jakby przetapia sie przez swiat, jak goraca stalowa kulka przez smalec. Kiedy trafi na krawedz czegos, tak jakby to wypelnia.
— Punkty naprezen kontinuinuinuum czasoprzestrzennego… — stwierdzil Myslak. — Musza miec setki zastosowan…
— No pewnie. Nic dziwnego, ze profesor nadzwyczajny jest zawsze taki opalony — powiedzial dziekan. — Uwazam, ze oszukuje. Geografia powinna byc trudno dostepna. Nie powino sie jej znajdowac za wlasnym oknem, to chcialem powiedziec. Nie nalezy do niej trafiac, zwyczajnie wymykajac sie z uniwersytetu.
— No, wlasciwie on wcale sie nie wymykal. Tylko troche poszerzyl swoja pracownie.
— Myslicie, ze to przypadkiem jest IksIksIksIks? — zainteresowal sie dziekan. — Na pewno wyglada zagranicznie.
— No, niby jest morze — przyznal pierwszy prymus. — Ale czy powiedzielibyscie, ze ono opasuje?
— Nie, ono tylko… no wiecie… chlupie.
— Czlowiek by sie spodziewal, ze morze, ktore cos opasuje, powinno wygladac bardziej… wyzywajaco — oswiadczyl wykladowca run wspolczesnych. — Wiecie… grzmiace fale i w ogole. Stanowczo dajac obcemu do zrozumienia, ze opasuje te brzegi, wiec niech lepiej uwaza.
— Moze bysmy przeszli tam bezposrednio i zbadali sprawe — zaproponowal Myslak.
— Cos strasznego nas spotka, jesli sprobujemy — oznajmil zlowieszczo pierwszy prymus.
— Kwestora nie spotkalo — zauwazyl Ridcully.
Magowie stloczyli sie przy oknie. Przy brzegu stala jakas postac w podwinietej do kolan szacie. Kilka ptakow krazylo jej nad glowa, a w tle kolysaly sie palmy.
— Niech mnie! Musial sie wymknac, kiedy nie patrzylismy — odgadl pierwszy prymus.
— Kweestoooorzee! — huknal Ridcully.
Postac sie nie obejrzala.
— Nie chcialbym, rozumiecie panowie, sprawiac klopotow — wtracil kierownik studiow nieokreslonych, spogladajac tesknie na zalana sloncem plaze. — Ale w mojej sypialni jest lodowato, a zeszlej nocy mialem szron na pierzynie. Nie widze nic zlego w szybkim spacerku w cieple.
— Jestesmy tu, zeby pomoc bibliotekarzowi! — burknal Ridcully.
Z tomu zatytulowanego „Uuk” dobiegalo ciche pochrapywanie.
— Wlasnie o to mi chodzi. Biedak od razu lepiej sie poczuje w tych drzewach, o tam.
— Chce pan powiedziec, ze wcisniemy go miedzy galezie? — upewnil sie nadrektor. — Wciaz jest „Historia Uuk”.
— Wiesz, o co mi chodzi, Mustrum. Dzien nad morzem lepiej na niego podziala niz… no, dzien nad morzem, jak to mowia. Chodzmy, bo juz tu zamarzam.