troche jak chryzantema w stadium eksplozji.
Wreszcie magowie dotarli do wlasciwych drzwi. Ridcully spojrzal gniewnie na przykrecona do nich mosiezna tabliczke, jakby wlasnie odezwala sie do niego impertynencko.
— „Profesor Nadzwyczajny Okrutnej i Niezwyklej Geografii” — przeczytal. — To chyba on.
— Przeszlismy cale mile — sapnal dziekan, opierajac sie o sciane. — Niczego tu nie poznaje.
Ridcully rozejrzal sie. Sciany byly z kamienia, ale pomalowane na ten bardzo szczegolny urzedowy kolor, jaki uzyskuje sie, kiedy prawie wypita filizanka kawy stoi zapomniana przez kilka tygodni. Wisiala tam tablica pokryta lysiejacym filcem w barwie ciemniejszej zieleni, a ktos optymistycznie przypial do niej napis „Ogloszenia”. Ale sadzac z jej wygladu, nigdy zadne na niej nie wisialy i nigdy nie mialy zawisnac. Nigdy. W powietrzu unosil sie zapach dawnych obiadow.
Ridcully wzruszyl ramionami i zastukal do drzwi.
— Nie pamietam go — oznajmil wykladowca run wspolczesnych.
— A ja chyba tak — odparl dziekan. — Niezbyt obiecujacy typ. Niesubordynowany. Chociaz nieczesto go tu widuje. Zawsze jest opalony. Dziwne.
— Nalezy do personelu. — Ridcully zastukal ponownie. — Jesli ktokolwiek zna sie na geografii, to tylko on.
— Moze gdzies sobie poszedl? — zgadywal dziekan. — Gdzies, gdzie sie zwykle spotyka geografie. Na zewnatrz.
Ridcully wskazal niewielkie drewniane urzadzenie przy drzwiach. Podobne wisialy przed gabinetami wszystkich magow; skladaly sie z nieduzej przesuwanej deseczki w ramce. Obecnie deseczka odslaniala slowo „Jestem”, a prawdopodobnie zaslaniala „Wyszedlem”, choc w przypadku niektorych magow nigdy nie bylo calkowitej pewnosci[7].
Dziekan sprobowal przesunac deseczke. Nie chciala sie ruszyc.
— Czasami musi przeciez wychodzic — stwierdzil pierwszy prymus. — Poza tym ludzie rozsadni o trzeciej w nocy powinni lezec w lozkach.
— Istotnie — mruknal znaczaco dziekan.
Ridcully walnal w drzwi piescia.
— Zadam, zeby natychmiast mi otworzono! — krzyknal. — To ja rzadze ta uczelnia!
Drzwi przesunely sie od uderzenia, ale nie za bardzo. Blokowal je, jak sie okazalo po chwili forsownego pchania przez wszystkich magow, ogromny stos papierow. Dziekan podniosl pozolkla kartke.
— Patrzcie, notatka mowiaca, ze zostalem mianowany dziekanem! — zawolal. — Przeciez to bylo lata temu!
— Z pewnoscia musi tu byc cos… — zaczal pierwszy prymus. — Oj…
Ta sama mysl przyszla do glow pozostalym.
— Pamietacie tego biednego starego Wally’ego Sluwera? — wymamrotal kierownik studiow nieokreslonych, rozgladajac sie dosc lekliwie. — Trzy lata konsultacji
— Ale studenci mowili, ze jest dziwnie spokojny — przypomnial Ridcully. Pociagnal nosem. — Nic tu brzydko nie pachnie. Trzeba przyznac, ze powietrze jest raczej swieze. Przyjemnie slone. Aha…
Spod drzwi po drugiej stronie ciasnego, zakurzonego pomieszczenia padalo jasne swiatlo. Magowie slyszeli delikatny plusk.
— Nocna kapiel. Zuch — pochwalil Ridcully. — Coz, nie musimy mu przeszkadzac.
Spojrzal na tytuly ksiazek, ktorych rzedy przeslanialy sciany.
— Na pewno gdzies tu jest duzo o IksIksIksIks — dodal, biorac do reki pierwszy z brzegu tom. — No dalej. Kazdy sprawdza jedna ksiazke.
— Czy mozna przynajmniej poslac po jakies sniadanie? — wymruczal ponuro dziekan.
— Jest o wiele za wczesnie na sniadanie — odparl Ridcully.
— No to moze kolacje?
— Za pozno na kolacje.
Kierownik studiow nieokreslonych rozejrzal sie po pokoju. Jaszczurka przemknela po scianie i zniknela.
— Balagan, prawda? — odezwal sie, spogladajac niechetnie w miejsce, gdzie byla. — Wszystko mocno zakurzone. A co jest w tych wszystkich skrzynkach?
— Z tej strony jest napisane „kamienie” — oznajmil dziekan. — To ma sens. Jesli trzeba badac geografie, lepiej to robic w cieple.
— Ale te sieci rybackie i kokosy?
Dziekan musial przyznac mu racje. W gabinecie panowal straszny balagan, nawet wedlug wyjatkowo swobodnych norm magow. Niewielka przestrzen, jakiej nie pokrywaly ksiazki i papiery, zajmowaly skrzynki zakurzonych kamieni. Skrzynki mialy rozmaite etykiety z takimi inskrypcjami, jak: „Kamienie z Samego Dolu”, „Inne Kamienie”, „Ciekawe Kamienie” czy „Prawdopodobnie Nie Kamienie”. Kolejne skrzynki, ku rosnacemu zaciekawieniu Myslaka, byly opisane jako „Godne Uwagi Kosci”, „Kosci” i „Nudne Kosci”.
— Jeden z tych, ktorzy wpychaja nos gdzie nie trzeba, jak widze — stwierdzil wykladowca run wspolczesnych i pociagnal nosem. Nastepnie pociagnal nosem jeszcze raz i spojrzal na ksiazke, ktora wzial odruchowo. — To kolekcja sprasowanych matw — zauwazyl.
— Och, a ciekawa? — zainteresowal sie Myslak. — Kiedy bylem maly, kolekcjonowalem rozgwiazdy.
Wykladowca run wspolczesnych zatrzasnal ksiazke i spojrzal na niego ponad brzegiem okladki.
— Takie mialem wrazenie, mlody czlowieku. I pewnie skamieliny tez.
— Zawsze uwazalem, ze stare skamieliny moga nas wiele nauczyc — oswiadczyl Myslak. — Moze sie mylilem — dodal ponuro.
— Ja na przyklad nigdy nie wierzylem, ze zwierzeta zmieniaja sie w kamienie. To wbrew wszelkiemu rozsadkowi. Co by im z tego przyszlo?
— Wiec jak pan wytlumaczy te skamieliny?
— Widzisz, o to wlasnie chodzi, ze wcale. — Wykladowca run wspolczesnych usmiechnal sie tryumfalnie. — Na dluzsza mete oszczedza to sporo wysilku. A jak trzymaja sie kielbaski bez skorek, panie Stibbons?
— Co? Zaraz… skad niby mam wiedziec?
— Doprawdy? Tego pan nie wie, ale uwaza sie pan za kogos w pelni wykwalifikowanego, by wiedziec, jak jest poskladany caly wszechswiat? Poza tym wcale nie trzeba tlumaczyc skamielin. One zwyczajnie sa. Po co zmieniac kazda sprawe w wielka tajemnice? Jesli bez przerwy bedzie pan zadawal pytania, w koncu niczego pan nie zrobi.
— No a po co w ogole istniejemy? — spytal Myslak.
— Znowu pan zaczyna — mruknal wykladowca run wspolczesnych.
— Tu pisza, ze jest morzem opasan — oznajmil pierwszy prymus.
Spojrzal w ich wytrzeszczone oczy.
— Ten kontynent, IksIksIksIks — dodal, wskazujac otwarta stronice. — Pisza: „Niewiele o nim wiadomo procz tego, ze jest morzem opasan”.
— Milo, ze ktos jednak pamieta, po co tu przyszlismy — pochwalil Ridcully. — Wy dwaj, zajmijcie sie moze jakimis badaniami. Do rzeczy, pierwszy prymusie. Morzem opasan, tak?
— Najwyrazniej.
— No tak… To rozsadne, trzeba przyznac. Cos jeszcze?
— Kiedys znalem jedna Pasan — wtracil kwestor.
Przezyta w bibliotece groza poslala jego kaprysne zdrowe zmysly dlugim zjazdem w dol, ponownie w kraine spokojnych rozowych obloczkow.
— Nie… Nie za wiele. — Pierwszy prymus przerzucal kartki. — Sir Roderick Purdeigh wiele lat poswiecil na poszukiwania rzekomego kontynentu i z wielkim naciskiem podkreslal, ze on nie istnieje.
— Wesola byla dziewucha. Pasanna Plusher, tak sie chyba nazywala. Buzie miala jak cegla.
— Tak, ale on kiedys zgubil sie we wlasnej sypialni — przypomnial dziekan, kartkujac inna ksiazke. — Znalezli go w szafie.
— Ciekawe, czy to ta sama Pasan — zastanawial sie kwestor.
— Mozliwe, kwestorze — zgodzil sie Ridcully. Skinal na pozostalych magow. — Nie pozwalajcie mu jesc cukru ani owocow.
Przez chwile slychac bylo tylko pluskanie wody za drzwiami, szelest przewracanych kartek i falszywe