Noc spedzona na piasku nie przyczynila sie do wypoczynku grona profesorskiego. A nadrektor nie przyczynil sie jeszcze bardziej. Nalezal do rannych ptaszkow, ale byl tez — bardzo niesprawiedliwie — nocnym markiem. Czasami przechodzil od jednego stanu do drugiego bez zasypiania pomiedzy.

— Budzcie sie, panowie! Sa chetni na razna przebiezke dookola wyspy? Na zwyciezce czeka niewielka nagroda. Co wy na to?

— O bogowie! — jeknal dziekan, przewracajac sie na drugi bok. — On robi pompki!

— Absolutnie nie chcialbym sprawic wrazenia, ze sugeruje powrot do starych zlych czasow — odezwal sie kierownik studiow nieokreslonych, probujac wygrzebac sobie piasek z ucha. — Ale bywalo, ze zabijalismy takich magow jak on.

— Tak, lecz bywalo tez, ze zabijalismy takich magow jak my, kierowniku — zauwazyl dziekan.

— Pamietacie, co wtedy mowilismy? — wtracil pierwszy prymus. — „Nigdy nie ufaj magowi po szescdziesiatcepiatce”? Co wlasciwie sie zmienilo?

— My sami skonczylismy po szescdziesiat piec lat, prymusie.

— A, no tak. I okazalo sie, ze jednak jestesmy godni zaufania.

— Dobrze, zesmy to w pore odkryli.

— Tam jakis krab wspina sie na drzewo — oznajmil wykladowca run wspolczesnych. Lezal na wznak i patrzyl w gore. — Prawdziwy krab.

— Owszem — zgodzil sie pierwszy prymus. — Kraby nadrzewne, tak sie nazywaja.

— Dlaczego?

— Jak bylem maly, mialem ksiazke — powiedzial kierownik studiow nieokreslonych. — O czlowieku, co mu sie statek rozbil, a morze wyrzucilo go na wyspe zupelnie podobna do tej i myslal, ze jest calkiem sam, az pewnego dnia znalazl na piasku odcisk stopy. Byla tez rycina — dodal.

— Jeden odcisk? — Dziekan usiadl, trzymajac sie za glowe.

— No… tak, a kiedy go zobaczyl, wiedzial, ze…

— …ze znalazl sie na wyspie sam z oblakanym jednonogim mistrzem skoku w dal? — dokonczyl dziekan. Byl troche rozdrazniony.

— No, to oczywiste, ze potem znalazl tez inne slady…

— Ja tam chcialbym sie znalezc calkiem sam na bezludnej wyspie — mruknal smetnie pierwszy prymus, obserwujac, jak Ridcully biega w miejscu.

— Czy tylko mnie sie tak wydaje — rzekl dziekan — czy naprawde jestesmy rozbitkami tysiace mil i tysiace lat od domu?

— Naprawde.

— Tak myslalem. Jest jakies sniadanie?

— Stibbons znalazl jajka na miekko.

— Bardzo zaradny mlody czlowiek. A gdzie je znalazl?

— Na drzewie.

Umysl przypomnial dziekanowi niektore wydarzenia minionej nocy.

— Drzewie jajkonamiecznym?

— Tak — potwierdzil pierwszy prymus. — Zoltko wcale nie sciete. Dobrze smakuja z tymi ludzikami z owocow chlebowych.

— Zaraz mi jeszcze powiecie, ze znalazl drzewo lyzeczkowe…

— Oczywiscie ze nie.

— Dobrze…

— To jest krzak. — Pierwszy prymus pokazal mu mala drewniana lyzeczke. Wciaz bylo na niej kilka listkow.

— Krzak, ktory owocuje lyzeczkami…

— Mlody Stibbons stwierdzil, ze to calkiem logiczne, dziekanie. Przeciez, jak powiedzial, zebralismy je, bo sa uzyteczne, a lyzeczki i tak stale sie gubia. Potem sie rozplakal.

— Ale ma racje. To miejsce jest jak Wielka Gora Cukrowa.

— Jestem za tym, zeby wyniesc sie stad jak najszybciej — oswiadczyl kierownik studiow nieokreslonych. — Lepiej juz dzisiaj zacznijmy budowac lodz. Nie mam ochoty na spotkanie z nastepnym strasznym jaszczurem.

— Ze wszystkiego po jednym, pamietasz?

— No wiec pewnie jest jakis jeszcze gorszy.

— Zbudowanie jakiejs lodki nie powinno byc trudne — przypomnial kierownik studiow nieokreslonych. — Nawet calkiem prymitywnym ludom sie udaje.

— Sluchajcie no — warknal dziekan. — Wszedzie na tej wyspie szukalismy jakiejs przyzwoitej biblioteki. I jej zwyczajnie nie ma! To przeciez smieszne! Jak w ogole mozna tu cokolwiek zrobic?

— Przypuszczam… ze moglibysmy… wyprobowac rozne rzeczy… — zaproponowal niepewnie pierwszy prymus. — Wiecie, sprawdzic, co plywa, i takie tam…

— No tak, jesli chcesz podchodzic do sprawy prymitywnie…

Kierownik studiow nieokreslonych zerknal na twarz dziekana i uznal, ze pora nieco rozluznic atmosfere.

— A wiecie, tak sie zastanawialem… Drobne cwiczenie umyslowe… Gdybys zostal rozbitkiem na bezludnej wyspie, dziekanie, to jakiej muzyki najchetniej bys sluchal?

Dziekan zachmurzyl sie jeszcze bardziej.

— Mysle, kierowniku, ze najchetniej posluchalbym muzyki w Operze w Ankh-Morpork.

— Aha. Och… no tak. Coz, to bardzo… bardzo… bardzo bezposredni sposob myslenia, dziekanie.

Rincewind usmiechnal sie z przymusem.

— A wiec… jestes krokodylem.

— Cos ci sie nie podofa? — spytal barman.

— Nie! Skad! A nazywaja cie moze jakos jeszcze?

— No… Jest takie przezwisko…

— Tak?

— Tak. Krokodyl Krokodyl. Ale tutaj wiekszosc mowi na mnie Dongo.

— A, no… to tam? Jak to nazywacie?

— Nazywamy to piwem — wyjasnil krokodyl. — A u was jak sie to nazywa?

Mial na sobie brudna koszule i pare szortow. I dopoki Rincewind nie zobaczyl tych szortow, uszytych na kogos z bardzo krotkimi nogami i bardzo dlugim ogonem, nie zdawal sobie sprawy, jak trudnym zawodem jest krawiectwo.

Uniosl szklanke pod swiatlo… I o to wlasnie chodzilo. Widzial swiatlo przechodzace przez plyn w naczyniu. Czyste piwo… Piwo w Ankh-Morpork bylo sosem przyrzadzonym z chmielu. Mialo strukture. Mialo zapach, choc czasem czlowiek wolal sie nie zastanawiac, czego konkretnie jest to zapach. Mialo gestosc. Ostatnie pol cala w kuflu mozna bylo jesc lyzka.

Tutaj plyn byl rzadki i przezroczysty. Wygladal, jakby ktos go juz wypil. Chociaz smakowal niezle. Nie ciazyl w zoladku jak piwo w domu. Slaby byl, naturalnie, ale obrazanie czyjegos piwa nigdy nie jest oplacalne.

— Calkiem niezle — stwierdzil Rincewind.

— Skad cie tu przywialo?

— Hm… Przyplynalem morzem na kawalku drewna.

— Fylo tam dosc miejsca ofok tych wszystkich wielfladow?

— No… tak.

— Miales szczescie.

Rincewind potrzebowal mapy. Nie geograficznej mapy, choc i taka by sie przydala, ale mapy, ktora powie mu, gdzie trafila jego glowa. Zwykle nie spotyka sie krokodyli za barem, jednak wszyscy inni w tym ciemnym lokalu uwazali chyba, ze to calkiem normalne. Z drugiej strony wsrod klientow baru byly tez trzy owce w kombinezonach roboczych i para kangurow grajacych w strzalki.

I nie byly to dokladnie owce. Wygladaly raczej jak… no, jak ludzkie owce. Sterczace uszy, biala welna i wyraznie baranie miny, to prawda, ale staly pionowo i mialy rece. A Rincewind byl prawie pewien, ze w zaden

Вы читаете Ostatni kontynent
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату