— Wolalbys na odwrot?
Ridcully wszedl do wody i zaglebial sie coraz dalej, az — kiedy siegala mu po pachy — zdolal stuknac laska w sciane kadluba.
— Mysle, ze zachowujesz sie troche glupio, Mustrum — stwierdzil dziekan.
— Doprawdy? Panie Stibbons, ile jest odmian roslin drapieznych?
— Dziesiatki, nadrektorze.
— I zjadaja ofiary o rozmiarach do…?
— Nie ma gornej granicy w przypadku drzewa sapu z Sumtri. Ludzie padaja czasem ofiarami krzewu mlotowego z Bhangbhangduc, kiedy nie zauwaza ukrytego wsrod lisci mlotka. Jest calkiem sporo takich, ktore moga pozrec wszystko do rozmiarow szczura. Piramidalna garota pnaca wlasciwie zywi sie tylko innymi, glupszymi roslinami, ale…
— Po prostu uwazam, ze to bardzo dziwne, kiedy lodzioksztaltna roslina pojawia sie akurat wtedy, kiedy potrzebujemy lodzi — rzekl Ridcully. — Owszem, czekoladowe kokosy, tak, nawet papierosy z filtrem, ale statek z galionem?
— Bez galionu nie ma porzadnego statku — zauwazyl pierwszy prymus.
— Tak, ale skad ta roslina o tym wie? — Ridcully wrocil na brzeg. — No wiec nie dam sie nabrac. Chce wiedziec, co tu sie dzieje.
— Niech to!
Wszyscy uslyszeli ten glos — cienki, swiszczacy i rozdrazniony. Dobiegal zewszad.
Niewielkie, delikatne swiatelka pojawily sie w powietrzu, zawirowaly z rosnaca predkoscia, po czym implodowaly.
Bog zamrugal. Kolysal sie w przod i w tyl, probujac zachowac rownowage.
— Na moja boskosc — powiedzial. — Jak wygladam? — Uniosl dlon do oczu i na probe zgial palce. — Aha.
Poklepal sobie twarz, pogladzil lysa glowe i zatrzymal dlon na dlugiej siwej brodzie. Wydawal sie zdziwiony.
— Co to jest?
— Eee… broda? — podpowiedzial Myslak.
Bog spojrzal na swoja dluga biala szate.
— Aha. Patriarchalizm. No tak… Zaraz, jak to bylo…
Skupil sie; wbil wzrok w Ridcully’ego, a jego krzaczaste siwe brwi zetknely sie niby rozzloszczone gasienice.
— Odejdzcie z Tego Miejsca, bo Razeni Bedziecie! — rozkazal.
— Dlaczego?
Bog zrobil mine z lekka przerazona.
— Bo… Albowiem Odejsc Stad Musicie, Bym Nie Odwiedzil Was z Czyrakami!
— Naprawde? Wiekszosc jednak przynioslaby butelke wina.
Bog sie zawahal.
— Co?
— Albo ciasto — wtracil dziekan. — Ciasto jest dobrym prezentem, kiedy idzie sie do kogos w odwiedziny.
— To zalezy, jakie ciasto — uzupelnil pierwszy prymus. — Biszkopt zawsze uwazalem za troche obrazliwy. Najlepsze jest cos z dodatkiem marcepanu.
— Odejdzcie z tego miejsca, bo odwiedze was z ciastem? — zdziwil sie bog.
— Lepsze to niz czyraki — ocenil Ridcully.
Problem, z jakim zetknal sie bog, polegal na tym, ze choc on nigdy jeszcze nie spotkal magow, magowie za swych studenckich czasow mniej wiecej raz na tydzien spotykali istoty, ktore w sposob calkiem naturalny wyglaszaly straszliwe grozby. Czyraki nie wydaja sie zbyt przerazajace, kiedy dzikie demony chca czlowiekowi wyrwac glowe i ziac ogniem do krwawej dziury.
— Posluchajcie — rzekl bog. — Tak sie sklada, ze jestem bogiem tej okolicy, rozumiecie? Prawde mowiac, to jestem wszechmocny.
— Osobiscie lubie, jak to sie nazywa, no wiecie, takie ciasto z rozowymi i zoltymi kwadratami… — mruczal pierwszy prymus, poniewaz magowie maja sklonnosc do podazania za kazda mysla az do jej wyczerpania.
— To jestes troche maly… — zauwazyl dziekan.
— …i taki bialy marcepan z wierzchu, wysmienite…
Bog zdal sobie w koncu sprawe z tego, co jeszcze go niepokoilo. W takich sytuacjach dobor skali zawsze jest trudny. A wzrost trzech stop niestety nie dodaje autorytetu.
— A niech to! — powiedzial po raz drugi. — Dlaczego jestem taki maly?
— Rozmiar nie jest wazny — uspokoil go Ridcully. — Ludzie zawsze sie glupio usmiechaja, kiedy to mowia. Nie mam pojecia dlaczego.
— Masz calkowita racje! — wykrzyknal bog, jakby Ridcully pchnal jego mysli na calkiem nowe tory. — Spojrzcie na ameby, tyle ze naturalnie nie mozecie, bo sa takie male. Latwo sie przystosowuja i sa praktycznie niesmiertelne. Cudowne stworzonka. — Male oczka zaszly mgielka wzruszenia. — Najlepszy produkt dnia pracy, jaki osiagnalem.
— Przepraszam pana bardzo, ale jakim wlasciwie jest pan bogiem? — zainteresowal sie Myslak.
— I bedzie to ciasto czy nie? — dodal pierwszy prymus.
Bog spojrzal na niego niechetnie.
— Slucham?
— Chodzilo mi o to, co to takiego, czego jest pan bogiem — wyjasnil Myslak.
— A mnie chodzilo o to, co z tym ciastem, ktore powinienes miec — odpowiedzial pierwszy prymus.
— Pierwszy prymusie…
— Slucham, nadrektorze.
— Nie mowimy tu o ciescie.
— Ale on powiedzial…
— Panskie uwagi zostaly wysluchane przez grono i jak tylko dojrzeja, zostana natychmiast zerwane i wyrzucone. Prosze kontynuowac, boze.
Przez chwile zdawalo sie, ze bog jest w gromowym nastroju, ale zaraz posmutnial. Usiadl ciezko na kamieniu.
— Cale to gadanie o razeniu w ogole nie dziala, prawda? — zapytal. — Nie musicie przede mna ukrywac. Sam widze. Pewnie, moglbym na was zeslac czyraki, rozumiecie, tylko ze nie widze sensu. Za jakis czas i tak znikna. A to dreczenie ludzi, prawda? Przyznam szczerze, ze jestem ateista.
— Slucham? — nie dowierzal Ridcully. — Jestes ateistycznym bogiem?
Bog przyjrzal sie ich minom.
— Tak, wiem. — Westchnal. — Nie ma sie czym chwalic, co? — Pogladzil brode. — Wlasciwie dlaczego mam cos takiego?
— Nie ogoliles sie rano? — zgadywal Ridcully.
— Chodzi o to, ze chcialem sie pojawic przed wami w postaci, ktora rozpoznalibyscie jako boska. Dluga nocna koszula wydawala sie odpowiednia, choc owlosienie na twarzy troche mnie zaskoczylo.
— To oznaka madrosci — wyjasnil Ridcully.
— Rzekomo — dodal Myslak, ktoremu broda jakos nie chciala rosnac.
— Madrosc: zrozumienie, wnikliwosc, wiedza — rzekl bog zamyslony. — Aha. Dlugosc wlosow poprawia efektywnosc funkcji kognitywnych? Moze to jakis system chlodzacy?
— Nigdy sie nad tym nie zastanawialem — przyznal Ridcully.
— Broda rosnie dluzsza w miare zdobywania wiekszej madrosci?
— Nie jestem pewien, czy rzeczywiscie mamy tu do czynienia ze zwiazkiem przyczynowo-skutkowym — oswiadczyl Myslak.
— Obawiam sie, ze nie bywam w swiecie tak czesto, jak powinienem — stwierdzil bog ze smutkiem. — Szczerze mowiac, uwazam religie za dosc obrazliwa. — Westchnal ciezko i wydal sie jeszcze mniejszy. — Naprawde sie staram, ale sa takie dni, kiedy zycie zwyczajnie mnie wykancza… Oj, przepraszam, zdaje sie, ze