jakas ciecz leci przez moje przewody oddechowe…

— Chcialby pan wydmuchac nos? — zaproponowal grzecznie Myslak.

Bog sie przerazil.

— Dokad?

— Znaczy, pan tak jakby trzyma… Zreszta oto moja chusteczka, prosze zakryc nia nos i… dmuchnac przez niego.

— Dmuchnac przez niego — powtorzyl bog. — To ciekawe. I jaki niezwykly bialy lisc.

— Nie, to bawelniana chustka — wyjasnil Myslak. — Jest… zrobiona.

W tym miejscu przerwal. Wiedzial, ze chusteczki sie robi, ze w procesie uczestniczy bawelna, cos kojarzylo mu sie takze z krosnami i podobnymi rzeczami. Ale kiedy sie dobrze zastanowic, typowym sposobem otrzymywania chusteczek bylo pojscie do sklepu i powiedzenie: „Poprosze tuzin bialych, tych grubszych, jesli mozna, i ile kosztuje wyhaftowanie monogramow w rogach?”.

— Chcesz powiedziec… stworzona? — spytal bog, nagle bardzo podejrzliwy. — Wy tez jestescie bogami?

Niewielki kielek przebil piach obok jego stopy i zaczal szybko rosnac.

— Nie, nie — uspokoil go Myslak. — No… Bierze sie troche bawelny i… rozkuwa na plasko, jak przypuszczam… i dostaje sie chusteczke.

— Ach, w takim razie jestescie istotami uzywajacymi narzedzi…

Bog uspokoil sie troche. Ped przy jego stopie byl teraz roslina; pojawily sie liscie i pak kwiatu. Bog glosno wytarl nos.

Magowie podeszli blizej. Nie bali sie bogow, oczywiscie, ale bogowie miewaja wybuchowe temperamenty i ludzie rozsadni trzymaja sie od nich z daleka. Jednakze trudno obawiac sie kogos, kto wlasnie wyciera nos.

— Naprawde jestes tutaj bogiem? — spytal Ridcully.

Bog westchnal.

— Tak. Pomyslalem, ze bedzie latwo. Wiecie, tylko jedna mala wysepka… Moglbym zaczac wszystko od poczatku. Zrobic to jak nalezy. Ale wszystko idzie zupelnie nie tak, jak powinno.

Obok niego niewielka roslinka otworzyla nieciekawy zolty kwiatek.

— Zaczac od poczatku?

— Tak. Wiecie, te, no… poboznosc. — Bog machnal reka w kierunku Osi. — Pracowalem tam kiedys. Zwykle ogolne boskie obowiazki. Wiecie, stwarzanie ludzi z gliny, paznokci i roznych takich. A potem siedzenie na szczycie gory, ciskanie gromow i cala reszta. Chociaz… — Pochylil sie i znizyl glos. — Bardzo niewielu bogow naprawde to potrafi.

— Powaznie? — Ridcully sluchal zafascynowany.

— Strasznie trudno jest taka blyskawica sterowac. Na ogol czekalismy, az piorun sam trafi jakiegos biedaka, a potem przemawialismy boskim glosem, mowiac, ze to jego wina, bo zgrzeszyl. No bo przeciez musial cos zrobic nie tak, prawda? — Jeszcze raz wytarl nos. — Dosc przygnebiajaca praca, szczerze mowiac. W kazdym razie… Przypuszczam, ze zaczelo sie, kiedy chcialem sprawdzic, czy mozna wyhodowac bardziej palna krowe.

Dostrzegl ich zdziwione miny.

— Calopalne ofiary, rozumiecie. Krowy nie pala sie za dobrze. To stworzenia z natury raczej wilgotne, a wszystkim juz konczylo sie drewno.

Wciaz patrzyli na niego nieruchomo. Sprobowal inaczej.

— Przyznam uczciwie, ze nie moglem znalezc zadnego sensu w calym tym interesie. Krzyki, razenie, wsciekanie sie bez przerwy… Nie wydaje mi sie, zeby komukolwiek sprawialo to satysfakcje. Ale najgorsze… Wiecie, co bylo najgorsze? Najgorsze bylo to, ze kiedy ktos przestal razic gromami, ludzie odchodzili i zaczynali czcic kogos innego. Nie do wiary, prawda? Mowili przy tym: „Zycie bylo o wiele lepsze, kiedy czesciej kogos porazilo” albo „Gdyby bog czesciej razil, ulice bylyby bezpieczniejsze”. Tymczasem naprawde dzialo sie tyle, ze jakis pechowy pasterz, ktory przypadkiem w czasie burzy znalazl sie w niewlasciwym miejscu, obrywal zablakanym piorunem. A potem kaplani mowili: „No tak, wszyscy wiemy, co wyprawiaja ci pasterze, prawda, a teraz bogowie sie rozgniewali i przydalaby sie nam wieksza swiatynia, uprzejmie dziekujemy”.

— Typowe kaplanskie zachowanie — prychnal dziekan.

— Ale oni czesto w to wierzyli! — Bog jeczal niemal. — To bylo takie przygnebiajace. Mysle, ze zanim stworzylismy ludzkosc, gdzies rozbil sie model. W efekcie nadchodzil front atmosferyczny, paru glupich pastuchow stalo w nieodpowiedniej chwili nie tam gdzie trzeba, a potem, zanim sie kto zorientowal, wolne miejsca zostawaly tylko na kamieniach ofiarnych, a przez dymy swiata nie bylo widac. — Mocno dmuchnal we fragment chusteczki Myslaka, ktory dotad pozostal suchy. — Owszem, probowalem. Bog mi swiadkiem, ze probowalem, a ze to ja, wiec wiem, o czym mowie. „Bedziesz Lezal Plasko podczas Burzy z Piorunami”, mowilem. „Smieci Wyrzucal Bedziesz z Dala od Studni Swej”, mowilem. I nawet im powiedzialem: „Starac sie Bedziecie Naprawde Zyc w Zgodzie ze Soba Wzajemnie”.

— I udalo sie?

— Trudno stwierdzic z cala pewnoscia. Wszystkich wybili wyznawcy boga z sasiedniej doliny, ktory kazal im mordowac kazdego, kto w niego nie wierzy. Okropny typ, niestety.

— A te plomienne krowy? — przypomnial Ridcully.

— Co? — zachnal sie bog, pograzony w zalu nad soba.

— Bardziej latwopalna krowa — wyjasnil Myslak.

— A tak. Kolejny dobry pomysl, ktory nie przyniosl efektow. Pomyslalem sobie, ze gdybym, powiedzmy, w debie znalazl ten kawalek, ktory mowi „badz palny”, i wkleil go do tego kawalka krowy, ktory mowi „badz wilgotna”, zaoszczedzilbym wszystkim wielu klopotow. Niestety, powstala pewna odmiana krzewu, ktora wydawala zalosne dzwieki i tryskala mlekiem. Widzialem jednak, ze zasada jest sluszna. A ze moi wyznawcy albo byli martwi, albo mieszkali juz wtedy w sasiedniej dolinie, pomyslalem sobie, ze do demona z tym wszystkim, zamieszkam na wyspie, wezme sie za to porzadnie i zalatwie wszystko o wiele bardziej rozsadnie. — Poweselal nagle. — Nie macie pojecia, co sie uzyska, kiedy chocby zwykla krowe rozlozy sie na takie naprawde male kawaleczki.

— Zupe — mruknal Ridcully.

— Poniewaz, wczesniej czy pozniej, wszystko jest tylko zestawem instrukcji — ciagnal bog, najwyrazniej nie sluchajac.

— To wlasnie zawsze powtarzam! — ucieszyl sie Myslak.

— Powtarzasz? — Bog przyjrzal mu sie uwaznie. — No, w kazdym razie… Tak sie to wszystko zaczelo. Pomyslalem, ze lepszym pomyslem byloby stworzenie istot, ktore moga zmienic wlasny zestaw instrukcji, kiedy zajdzie potrzeba.

— Och, chodzi panu o ewolucje — odgadl Myslak Stibbons.

— Naprawde? — Bog zastanawial sie chwile. — „Zmiennosc w czasie”… Tak, to calkiem dobre slowo, prawda? Ewolucja. Tak, chyba nia wlasnie sie zajmuje. Niestety, jakos nie chce dzialac prawidlowo.

Cos puknelo obok niego. Nieduza roslinka zaowocowala. Strak otworzyl sie, a wewnatrz bylo cos, co wygladalo na poskladana jak chryzantema czysta biala chusteczke.

— Widzicie? — spytal z gorycza. — Z czyms takim wlasnie probuje walczyc. Wszystko tu jest tak absolutnie samolubne…

Z roztargnieniem zerwal chusteczke, wytarl nos, zmial ja i rzucil na ziemie.

— Przepraszam za te lodz — mowil dalej. — To byla taka robota na szybko, rozumiecie. Nie chcialem, zeby ktos tu cos popsul, ale tak naprawde nie wierze w razenie gromem, wiec pomyslalem, ze skoro chcecie odejsc, powinienem wam pomoc zrobic to jak najszybciej. Sadze, ze w tych okolicznosciach wyszla mi calkiem niezle. Powinna automatycznie szukac nowego ladu. Wiec dlaczego nie odplyneliscie?

— Ta calkiem gola dama z przodu wzbudzila pewne watpliwosci — odparl Ridcully.

— Ta… co? — Bog spojrzal w strone lodzi. — Te oczy nie sa zbyt sprawne… Ojej, rzeczywiscie… Figura. Znowu ten nieszczesny rezonans morficzny. Przestaniesz w koncu?

Roslina chusteczkowa wypuscila nastepny owoc. Bog zmruzyl oczy, wymierzyl palec i spopielil ja.

Magowie jak jeden maz cofneli sie o krok.

— Wystarczy, ze na piec minut przestane sie koncentrowac, a wszystko tu traci wszelkie poczucie dyscypliny — irytowal sie bog. — Wszystko probuje stac sie tak strasznie uzyteczne! Nie mam pojecia dlaczego.

Вы читаете Ostatni kontynent
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату