— Zachowuja sie, jakby pani Whitlow byla jedyna kobieta na swiecie — powiedzial.
— A sadzi pan, ze jest? — spytal Ridcully.
Umysl Myslaka pognal z szalencza predkoscia i natrafil na przerazajace wertepy wyobrazni.
— Na pewno nie, nadrektorze — oswiadczyl.
— Nie wiemy tego, Myslak. Zawsze jednak warto szukac jasniejszych stron sytuacji. Mozemy wszyscy utonac.
— Ehm… Nadrektorze, czy patrzyl pan na horyzont?
Nieustajacy sztorm mial siedem tysiecy mil dlugosci, ale tylko mile szerokosci — ogromna masa wrzacego powietrza, krazaca wokol ostatniego kontynentu jak rodzina lisow wokol pelnego kurnika.
Chmury wznosily sie az do granicy atmosfery — a byly to juz chmury pradawne, chmury, ktore przetaczaly sie po morderczym kregu od lat, budujac swoja osobowosc, nienawisc, a przede wszystkim ladunek elektryczny.
To nie byl sztorm, to byla bitwa. Szkwaly o dlugosci kilkuset mil walczyly ze soba w scianie chmur. Blyskawice rozwidlaly sie, deszcz padal i zmienial sie w pare o pol mili nad ziemia. Powietrze sie jarzylo.
W dole, wynurzajac sie z oceanu mozliwosci w ulewie tak burzliwej, ze byla raczej opadajacym morzem, wstawal ostatni kontynent.
Na scianie w celi wiezienia w Rospyepsh, miedzy zygzakami, prymitywnymi obrazkami i plotkami ostatnich dni czlowieka, rysunek owcy zmienil sie w rysunek kangura, a potem bez sladu wniknal w kamien.
— I co z tego? — spytal dziekan. — Troche nami pohusta?
Szara sciana chmur wypelniala najblizsza przyszlosc niby umowiona wizyta u dentysty.
— Obawiam sie, ze moze byc o wiele gorzej — stwierdzil Myslak.
— No wiec posterujmy gdzie indziej.
— Nie mamy steru, dziekanie. I nie wiemy, gdzie jest to indziej. W dodatku konczy nam sie woda.
— Czy nie jest tak, ze wysoka sciana chmur oznacza bliski lad?
— Bardzo wielki lad w takim razie. Moze to IksIksIksIks?
— Mam taka nadzieje, prosze pana. — Zagiel nad Myslakiem zalopotal i wydal sie majestatycznie. — Wiatr sie wzmaga. Mysle, ze sztorm zasysa do siebie powietrze. I… jest jeszcze cos. Szkoda, ze zostawilem na plazy swoj thaumometr, ale wydaje mi sie, ze w tej okolicy wystepuje bardzo wysoki poziom tla magicznego.
— A skad takie wnioski, chlopcze? — zainteresowal sie dziekan.
— No… na przyklad wszyscy wydaja sie dosc spieci, a magowie staja sie mocno… no, sa drazliwi w obecnosci silnego promieniowania magicznego — tlumaczyl Myslak. — Ale zaczalem cos podejrzewac w chwili, kiedy kwestor wytworzyl sobie planety.
Mial dwie, orbitujace wokol glowy na wysokosci kilku cali. Jak czesto sie zdarza z fenomenami magicznymi, charakteryzowala je pewna nierealnosc i bez przeszkod przechodzily przez niego albo przez siebie nawzajem. Byly tez troche przezroczyste.
— Oj… Syndrom Mugroopa — zmartwil sie Ridcully. — Manifestacja mozgowa. To sygnal pewniejszy niz kanarek w kopalni.
Niewielka samodzielna procedura w mozgu Myslaka zaczela odliczanie.
— Pamietacie starego „Stukacza” Ptaszka? — odezwal sie kierownik studiow nieokreslonych. — Byl…
— Trzy! Nie, nie pamietam nic a nic! Co pan powie! — uslyszal Myslak wlasny gniewny glos, o wiele mocniejszy, nizby uzyl, gdyby nawet chcial zwokalizowac wlasne mysli.
— Zaraz sie pan dowie, panie Stibbons — odparl spokojnie kierownik studiow nieokreslonych. — Byl bardzo podatny na intensywne pola magiczne, a kiedy sie dekoncentrowal, chocby podczas drzemki, czasami dookola glowy lataly mu, he, he, he, takie male…
— Tak, oczywiscie — przerwal mu szybko Myslak. — Musimy bardzo uwazac na niezwykle zachowania…
— Wsrod magow? — zdziwil sie Ridcully. — Panie Stibbons, niezwykle zachowanie jest dla maga absolutnie normalne.
— No to uwazac, czy ludzie nie postepuja inaczej niz zwykle! — krzyknal Myslak. — Moze na przyklad mowia z sensem przez dwie minuty bez przerwy! Albo postepuja jak normalne, cywilizowane osoby, a nie banda zarozumialych wiejskich glupkow!
— Stibbons, ten ton wcale do pana nie pasuje — ostrzegl Ridcully.
— No i wlasnie o cos takiego mi chodzi!
— Daj spokoj, Mustrum, nie zlosc sie na niego. Wszyscy jestesmy troche rozdraznieni — powiedzial dziekan.
— A teraz on zaczyna! — wrzasnal Myslak, wyciagajac drzacy palec. — Dziekan normalnie nigdy nie zachowuje sie uprzejmie! I nagle jest agresywnie rozsadny!
Historycy czesto wskazuja, ze wlasnie w czasach obfitosci ludzie mysla o ruszaniu na wojne. W czasach glodu staraja sie tylko zdobyc cos do jedzenia. Kiedy maja akurat tyle, by przezyc, zwykle sa uprzejmi. Ale kiedy rozstawi sie przed nimi bankiet, nadchodzi pora klotni o to, gdzie kto siedzi[17] .
A Niewidoczny Uniwersytet, z czego — gdzies ponizej najwyzszego poziomu swiadomosci — nawet magowie zdawali sobie sprawe, istnial nie po to, by rozwijac magie, ale by ja — w bardzo pomyslowym stylu — hamowac. Swiat widzial juz, co sie dzieje, kiedy magowie dostana w rece ogromne rezerwy magicznej energii. To sie zdarzylo — bardzo dawno temu, lecz tu i tam wciaz pozostaly obszary, gdzie czlowiek nie wchodzil, jesli chcial wyjsc na takich samych stopach, jakie mial na poczatku.
Byl czas, kiedy liczba mnoga slowa „mag” brzmiala „wojna”.
Ale wielkim, niezwykle chytrym celem powstania Niewidocznego Uniwersytetu bylo, by stal sie ciezarem na ramieniu magii — ciezarem sprawiajacym, by owo ramie poruszalo sie z dostojnym majestatem, jak wahadlo, a nie wirowalo ze smiertelna skutecznoscia jak morgensztern. Zamiast ciskac w siebie kulami ognia z ufortyfikowanych wiez, magowie nauczyli sie dogryzac sobie zlosliwie w kwestiach interpretacji programu posiedzen Grona Wykladowczego; juz dawno ze zdumieniem odkryli, ze czerpia z tego tyle samo zlosliwej uciechy. Jadali wyszukane i obfite posilki, a po naprawde dobrym jedzeniu i cygarze nawet najbardziej zaciekly Wladca Ciemnosci sklonny jest raczej wyciagnac nogi w fotelu i pielegnowac przyjazne uczucia do swiata, zwlaszcza jesli ow swiat proponuje mu jeszcze jedna brandy. I tak powoli, stopniowo przyswoili sobie najwazniejsza magiczna moc — te, ktora przekonuje, by zaprzestac uzywania wszystkich pozostalych.
Klopot polega na tym, ze nie tak latwo jest powstrzymac sie od jedzenia slodyczy, kiedy czlowiek stoi po kolana w miodzie, a z gory sypie sie cukier.
— Rzeczywiscie, daje sie w powietrzu wyczuc pewien… posmak — zgodzil sie wykladowca run wspolczesnych.
Magia smakuje jak cyna.
— Chwileczke — odezwal sie Ridcully. Siegnal nad glowe, otworzyl jedna z licznych szufladek w swoim magowskim kapeluszu i wyjal kostke zielonkawego szkla. Wreczyl ja Myslakowi. — Prosze.
Myslak wzial thaumometr i zajrzal do wnetrza.
— Sam nigdy tego nie uzywam — tlumaczyl Ridcully. — Zawsze wystarcza mi wystawic posliniony palec.
— On nie dziala! — oznajmil Myslak i postukal w thaumometr. Statek zakolysal sie pod nimi. — Igla sie… Auu!
Upuscil kostke, ktora sie roztopila, zanim spadla na poklad.
— To niemozliwe — stwierdzil. — Przeciez skala siega do milionow thaumow!
Ridcully polizal i wystawil palec. Wokol pojawila sie aureola w barwach fioletu i oktaryny.
— Tak, to by sie zgadzalo — powiedzial.
— Nigdzie juz przeciez nie ma takich ilosci magii! — zaprotestowal Myslak.
Wichura popychala statek. Sciana burzy przed nimi rozszerzyla sie i wygladala o wiele bardziej czarno.
— Ile magii trzeba, zeby stworzyc nowy kontynent? — spytal Ridcully.
Uniesli glowy i spojrzeli na chmury. A potem uniesli glowy bardziej.