— Po prostu zabierz mnie na ten wasz uniwersytet, dobrze? — poprosil Rincewind. — Chyba czuje, ze zbliza sie Slynna Ostatnia Walka.
Nad nimi metal zajeczal krotko i na ulice spadl rotor wiatraka.
— I lepiej sie spieszmy — dodal. — Bo do picia zostanie juz tylko piwo.
Kwestor znow sie rozesmial, kiedy ustawione w ciag male kropki, narysowane kawalkiem wegla drzewnego, wypuscily nozki, uformowaly sie i przemaszerowaly po skale i po piasku przed nim. Za jego plecami wsrod drzew slychac juz bylo ptaki… A po chwili, niestety, rowniez magow.
Slyszal ich glosy w oddali. To prawda, magowie zawsze wypytuja wszechswiat, jednak swoje pytania kieruja zwykle do siebie nawzajem i nie zadaja sobie trudu, by wysluchac odpowiedzi.
— …
—
—
—
Malarz wydawal sie tak pochloniety praca, ze nie zwracal uwagi na glosy.
—
Odrobina czerwonego blota zabarwila zlozona krzywa i nagle, jakby zawsze tam bylo, pojawilo sie stworzenie z cialem ogromnego krolika, pyskiem wielblada i ogonem, z ktorego bylyby dumne jaszczurki. Magowie wynurzyli sie zza skaly akurat na czas, by zobaczyc, jak zwierze drapie sie w ucho.
— Na bogow, co to takiego?
— Jakas odmiana szczura? — zgadywal kierownik studiow nieokreslonych.
— Patrzcie, kwestor znalazl jednego z tubylcow… — Dziekan podszedl do malarza, ktory przygladal sie magom z otwartymi ustami. — Dzien dobry, poczciwcze. Jak to cos sie nazywa?
Malarz podazyl wzrokiem za wyciagnietym palcem.
— Kangur — powiedzial.
Jego glos byl tylko szeptem, na samej granicy slyszalnosci, a jednak ziemia zadrzala.
— Kangur, tak?
— To wcale nie musi byc nazwa tego zwierzecia, dziekanie — wtracil Myslak. — Moze on wlasnie powiedzial „Nie wiem”.
— A niby czemu nie? Wyglada mi na jednego z typow, jakich spotyka sie w takich miejscach. Mocna opalenizna. Niedostatek spodni. Taki typ wie, jak sie nazywa miejscowa zwierzyna, to jasne.
— On ja wlasnie namalowal — oznajmil kwestor.
— Naprawde? Bardzo dobrzy artysci sa czasem z takich typow.
— Ale to nie jest Rincewind, prawda? — upewnil sie Ridcully, ktory nie mial pamieci do twarzy. — Wiem, ze jest troche ciemny, ale pare miesiecy na sloncu kazdego tak przypiecze.
Pozostali magowie zbili sie ciasniej i zaczeli rozgladac w poszukiwaniu jakichs oznak ruchomej prostokatnosci.
— Nie ma kapelusza — zauwazyl Myslak i to rozwiazalo problem.
Dziekan przyjrzal sie skalnej scianie.
— Calkiem niezle obrazki jak na sztuke prymitywna — pochwalil. — Interesujace… linie.
Kwestor kiwnal glowa. Tak jak on to widzial, rysunki zwyczajnie zyly. Moze i byly kolorowa ziemia na kamieniu, ale byly tak zywe, jak ten kangur, ktory wlasnie oddalil sie skokami.
Starzec rysowal teraz weza — jedna falista linia.
— Pamietam, widzialem kiedys palace, ktore Tezumeni wznosili w dzungli — mowil dziekan, obserwujac go. — Ani odrobiny zaprawy w calej budowli, a kamienie tak byly dopasowane do siebie, ze noza nie dalo sie miedzy nie wetknac. Ha, byly chyba jedynymi rzeczami, miedzy ktore Tezumeni nie wtykali nozy — dodal. — Dziwny lud, jesli sie zastanowic. Zwolennicy hurtowych ludzkich ofiar i kakao. Niezbyt oczywista kombinacja, moim zdaniem. Zabic piecdziesiat tysiecy ludzi, a potem zrelaksowac sie przy filizance goracej czekolady. Przepraszam, pozwol… Kiedys calkiem dobrze sobie z tym radzilem. Ku przerazeniu nawet Ridcully’ego, dziekan wyjal z reki malarza kawalek spalonej galezi i puknal nim lekko w skale.
— Rozumiesz? Kropka oznacza oko — powiedzial i oddal patyk.
Malarz rzucil mu cos w rodzaju usmiechu. To znaczy odslonil zeby. Jak dla wielu istot zyjacych na wszelkiego rodzaju plaszczyznach astralnych, magowie stanowili dla niego zagadke. Byli ludzmi przejawiajacymi gigantyczna pewnosc siebie, ktora, jak sie zdawalo, pozwalala im praktycznie na wszystko. Podswiadomie generowali wokol pole, ktore mowilo, ze oczywiscie powinni tutaj byc, ale nikt nie musi sie z tego powodu przejmowac, krecic dookola i sprzatac; moze zajmowac sie spokojnie tym, co robil wczesniej. Co bardziej latwowierne ofiary pozostawaly z uczuciem, ze magowie mieli karty ocen i wystawiali stopnie.
Za plecami dziekana waz odpelzl za skale.
— Ktos poczul cos dziwnego? — spytal wykladowca run wspolczesnych. — Palce mnie zamrowily. Czy ktorys z was rzucal przed chwila jakis czar?
Dziekan podniosl nadpalona galazke. Malarz otworzyl usta ze zdumienia, kiedy mag wykreslil na skale zygzakowata linie.
— Zdaje sie, ze chyba go pan obraza — zauwazyl Myslak.
— Bzdura! Dobry artysta zawsze jest gotow sie uczyc — odparl dziekan. — Ciekawe, ale te typy nigdy jakos nie opanowaly perspektywy…
Kwestor pomyslal, a raczej odebral mysl: To dlatego, ze perspektywa jest klamstwem. Jesli wiem, ze staw jest okragly, dlaczego mam go rysowac owalny? Narysuje okragly, poniewaz okragly jest prawdziwy. Czemu moj pedzel ma was oklamywac tylko dlatego, ze moje oko oklamuje mnie?
Brzmialo to jak dosyc gniewna mysl.
— Co rysujesz, dziekanie? — spytal pierwszy prymus.
— A niby na co to wyglada? Ptaka, oczywiscie.
Glos w glowie kwestora pomyslal: Ale ptak musi latac. Gdzie sa skrzydla?
— Ten siedzi na ziemi. Skrzydel nie widac — oswiadczyl dziekan, a potem zrobil zdziwiona mine, gdy uswiadomil sobie, ze odpowiedzial na pytanie, ktorego nikt nie zadal. — Niech to! Wiecie, to trudniejsze, niz wyglada, takie rysunki na skale…
Ja zawsze widze skrzydla, pomyslal glos w glowie kwestora. Kwestor siegnal po swoje pigulki z suszonej zaby. Glosy nigdy nie byly az tak… precyzyjne.
— Bardzo plaski ptak — zauwazyl Ridcully. — Prosze dac spokoj, dziekanie, nasz tutejszy przyjaciel jest niezadowolony. Chodzmy lepiej i przygotujmy jakies dobre zaklecie lodziowe…
— Jak dla mnie, on wyglada bardziej na lasice — stwierdzil pierwszy prymus. — Ogon jest calkiem nieudany.
— Patyk sie zesliznal.
— Kaczka jest bardziej tlusta — dodal kierownik studiow nieokreslonych. — Nie powinienes sie popisywac, dziekanie. Kiedy ostatnio widziales kaczke, ktora nie miala dookola groszku?
— W zeszlym tygodniu!
— A tak, mielismy kaczke na chrupko. Z sosem sliwkowym. Teraz sobie przypominam. Moze ja sprobuje…
— Dorysowales jej trzy nogi!
— Poprosilem o ten patyk! A ty go wyrwales!
— Posluchajcie — wtracil Ridcully. — Jestem czlowiekiem, ktory zna sie na kaczkach, a to, co wam tu wyszlo, jest naprawde smieszne. Podajcie mi ten… dziekuje. Trzeba narysowac dziob, o tak…
— Jest po zlej stronie i w dodatku za duzy.
— To ma byc dziob?
— Wiecie, wszyscy trzej obszczekujecie niewlasciwe drzewo. Dajcie ten patyk…
— Aha, ale tak sie sklada, ze kaczki nie szczekaja! Ha! I nie ma potrzeby tak go szarpac…