— Widzialem ja…
— Ze szczytu?
— Nie, ze szczytu raczej nie…
— Nie mamy na to czasu, nadrektorze — zauwazyl niski mag. — Odeslijmy tego spryciarza z powrotem do piekla i poszukajmy czegos lepszego.
— Przepraszam bardzo — oburzyl sie Rincewind. — Mowiac „pieklo”, macie na mysli takie gorace i czerwone miejsce?
— Tak!
— Doprawdy? A jak Iksjanin poznaje, ze sie tam znalazl? Piwo jest cieplejsze?
— Dosc tych klotni! Pojawil sie bardzo szybko, kiedy zaczelismy przywolanie, wiec jest tym, ktorego nam trzeba — ucial nadrektor. — Chodzmy, Nudziarzu. To zajmie tylko chwile.
Myslak pokrecil glowa i podszedl do ogniska. Pani Whitlow siedziala skromnie na kamieniu. Przed nia, tak blisko ognia, jak to tylko mozliwe, lezal bibliotekarz. Wciaz byl bardzo maly. Pewnie jego gruczol temporalny potrzebuje wiecej czasu, zeby sie zorientowac, uznal Myslak.
— Co dzentelmeni porabiaja? — spytala pani Whitlow.
Musiala podniesc glos, by dal sie uslyszec w gwarze klotni. Jednak pani Whitlow byla osoba, ktora i tak spytalaby: „Czyzby jakies klopoty?”, gdyby nawet zobaczyla magow na trawniku ciskajacych ognistymi kulami w potwory z Piekielnych Wymiarow. Lubila, kiedy sie jej o takich sprawach mowilo.
— Znalezli czlowieka, ktory maluje najbardziej zywo wygladajace obrazki, jakie w zyciu widzialem — odparl Myslak. — Wiec teraz probuja uczyc go Sztuki. Jako komitet.
— Dzentelmeni zawsze okazuja zainteresowanie — stwierdzila pani Whitlow.
— Zawsze sie wtracaja — mruknal Myslak. — Nie wiem, co takiego jest w magach, ale nie potrafia zwyczajnie patrzyc. W tej chwili dyskutuja, jak narysowac kaczke, ale szczerze mowiac, nie wydaje mi sie, zeby kaczka miala cztery nogi. Uczciwie, pani Whitlow, sa jak male kociaki w szopie, gdzie sie drze pierze… Co to?
Bibliotekarz wysypal lezaca przy ogniu skorzana torbe i na sposob wszystkich mlodych ssakow sprawdzal smak zawartosci.
Podniosl plaski, wygiety kawal drewna pomalowany w linie o wielu kolorach — wiecej barwnikow, niz starzec uzywal do malowania… Myslak zastanowil sie dlaczego. Bibliotekarz sprawdzil jadalnosc, optymistycznie uderzyl drewnem o ziemie, po czym je odrzucil. Potem wyjal plaski drewniany owal na sznurku i sprobowal ugryzc sznurek.
— Czy to jojo? — zainteresowala sie pani Whitlow.
— Kiedy bylem maly, nazywalismy je bullroarerami — wyjasnil Myslak. — Trzeba zakrecic nim nad glowa, to wydaje taki zabawny dzwiek.
Odruchowo machnal reka w powietrzu.
— Iik?
— Och, czy nie jest slodki? Probuje robic to co pan.
Bibliotekarz usilowal pokrecic sznurkiem, oplatal go wokol twarzy i uderzyl sie w tyl glowy.
— Oj, biedactwo! Prosze zdjac to z niego, panie Stibbons, bardzo prosze!
Bibliotekarz odslanial drobne zabki, kiedy Myslak odwijal sznurek.
— Mam nadzieje, ze szybko urosnie — mruczal mag pod nosem. — Inaczej cala biblioteka bedzie pelna kartonowych ksiazeczek o puszystych kroliczkach…
Wieza naprawde byla niska. Podstawe zbudowano z kamienia, ale mniej wiecej w polowie budowniczowie mieli juz dosc i przeszli na pordzewiale arkusze blachy, przybite do drewnianego rusztowania. W gore prowadzila jedna rozchwiana drabina.
— Imponujaca — burknal Rincewind.
— Z gory widok jest lepszy. Prosze wchodzic.
Drabina trzesla sie troche pod ciezarem Rincewinda, dopoki nie podciagnal sie na deski; lezal tam i oddychal ciezko. To pewnie piwo, myslal; jedna krotka drabina nie powinna mnie tak zmeczyc.
— Rzeskie powietrze tutaj na gorze, nie? — Nadrektor stanal na krawedzi i skinal reka w strone miasta.
— Och, na pewno — zgodzil sie Rincewind i podszedl do blankow falistych. — Coz, mysle sobie, ze widac stad az do samej zie… Aaargh!
Nadrektor zlapal go za szate i odciagnal.
— To… to jest… — jakal sie Rincewind.
— Chcesz wrocic na dol?
Rincewind rzucil magowi gniewne spojrzenie i ostroznie wycofal sie do drabiny. Spojrzal w dol, gotow natychmiast cofnac glowe, i starannie policzyl szczeble. Potem bardzo powoli wrocil do parapetu i zaryzykowal spojrzenie poza krawedz.
W dole zobaczyl ognisty punkcik plonacego browaru. Zobaczyl Rospyepsh i jego port…
Uniosl wzrok.
Zobaczyl czerwona pustynie polyskujaca w ksiezycowym swietle.
— Jak tu wysoko? — zapytal.
— Z zewnatrz? Sadzimy, ze okolo pol mili — wyjasnil nadrektor.
— A od wewnatrz?
— Sam wchodziles. Dwa pietra.
— Chcesz mi wmowic, ze macie wieze wyzsza od gory niz od dolu?
— Niezle, co? — Nadrektor usmiechnal sie z duma.
— To… bardzo pomyslowe — uznal Rincewind.
— Jestesmy pomyslowa kraina.
— Rincewind!
Glos dobiegl z dolu. Rincewind ostroznie spojrzal wzdluz drabiny. Na dole stal ktorys z magow.
— Slucham?
— Nie ty — rzucil gniewnie mag. — Potrzebuje nadrektora!
— To ja jestem Rincewind! — oznajmil Rincewind.
Nadrektor stuknal go w ramie.
— Ciekawy zbieg okolicznosci — powiedzial. — Ja tez.
Myslak bardzo ostroznie oddal bullroarera malemu bibliotekarzowi.
— Prosze, mozesz go wziac — powiedzial. — Daje ci go, a w zamian moze zechcesz zabrac swoje zeby z mojej nogi. Z drugiej strony skaly dobiegl glos rozsadku.
— Nie warto sie klocic, panowie. Glosujmy. Kto uwaza, ze kaczka ma stopy z blona plawna, niech podniesie reke…
Bibliotekarz jeszcze kilka razy zakrecil nowa zabawka.
— Chyba nie jest za dobra — stwierdzil Myslak. — Prawie zadnego dzwieku… Ojej, jak dlugo jeszcze oni tak beda?
…wzum…
— Iik!
— Tak, tak, bardzo ladnie…
…wzum… wzum… wzUUMMMMM…
Myslak uniosl glowe, kiedy zolte swiatlo rozlalo sie po rowninie.
Nad nimi otwieral sie krag blekitnego nieba. Deszcz ustawal.
— Iik?
Myslakowi dopiero teraz przyszlo do glowy, ze to ciekawe — co wlasciwie robi ten maly staruszek malujacy obrazki na nagiej pustyni calkiem nowego kontynentu…
A potem zapadla ciemnosc.
Starzec usmiechnal sie z czyms zblizonym do satysfakcji i odwrocil od obrazka, ktory wlasnie skonczyl. Bylo na nim wiele spiczastych kapeluszy. Po chwili obrazek wniknal prosto w skale.