Niewidoczny Uniwersytet zbudowany byl z kamienia. Wzniesiony tak, ze w pewnych miejscach nie dalo sie odgadnac, gdzie konczy sie dzika skala, a zaczyna udomowiony kamien. Trudno sobie wyobrazic, z czego jeszcze mozna budowac uniwersytety. Gdyby jednak Rincewind probowal wypisac wszystkie mozliwe materialy, raczej nie dolaczylby do listy falistych arkuszy z zelaza.

Jednak w odpowiedzi na jakies pradawne magowskie wspomnienia arkusze przy bramie zostaly fachowo powyginane i wykute na podobienstwo kamiennego luku. Nad nimi, wypalone w metalu, widnialy slowa NULLUS ANXIETAS.

— Nie powinienem sie dziwic, co? — mruknal. — Nie ma zmartwienia.

Wrota, takze zbudowane z falistego zelaza, przybitego do kawalkow drewna gwozdziami z odzysku, byly zamkniete na glucho. Dobijal sie do nich tlum.

— Wyglada na to, ze wielu ludzi wpadlo na ten sam pomysl — zauwazyla Neilette.

— Znajdzie sie inna droga. — Rincewind odszedl od bramy. — Bedzie taki zaulek… O, tam jest. To jednak nie sa kamienne mury, wiec nie ma wyjmowanych cegiel, co oznacza… — Popchnal blaszane arkusze i jeden z nich sie zakolysal. — No tak. Luzny arkusz, ktory odchyla sie na bok, zeby mozna bylo wrocic po zamknieciu bramy.

— Skad wiedziales?

— To przeciez uniwersytet, prawda? Chodz.

Obok luznej blachy wypisano kreda wiadomosc.

— Nulli Sheilae piperinae — przeczytal glosno Rincewind. — Ale ty nie masz na imie Sheila, wiec prawdopodobnie wszystko bedzie dobrze.

— Jesli to znaczy to, co mysle, ze znaczy, to znaczy, ze nie wpuszczaja kobiet — wyjasnila Neilette. — Powinienes przyjsc tu z Darleen.

— Slucham?

— Mniejsza z tym.

Ku pewnemu zaskoczeniu Rincewinda po drugiej stronie plotu znajdowal sie ladny, przystrzyzony trawnik, soczyscie zielony w swietle padajacym z duzego, niskiego budynku. Wszystkie budynki byly niskie, ale mialy duze, szerokie dachy, sprawiajace wrazenie, jakby ktos nadepnal na kepe prostokatnych grzybow. Jesli kiedys je pomalowano, bylo to wydarzenie historyczne, ktore nastapilo prawdopodobnie gdzies miedzy odkryciem ognia a wynalezieniem kola.

Byla tez wieza. Miala jakies dwadziescia stop wysokosci.

— Nie nazwalbym tego porzadnym uniwersytetem — uznal Rincewind. Pozwolil sobie na moment dumy. — Dwadziescia stop? Moglbym nasi… napluc na sam czubek. Coz, trudno…

Dotarl do drzwi w chwili, kiedy swiatlo stalo sie jasniejsze i nabralo odcienia oktaryny — osmego koloru, blisko zwiazanego z magia. Same drzwi byly mocno zamkniete.

Uderzyl w nie, az sie zatrzesly.

— Braterskie pozdrowienie, koledzy! — zawolal. — Przynosze wam… Niech mnie…

Swiat sie zmienil. W jednej chwili Rincewind stal przed rdzewiejacymi drzwiami, w nastepnej znalazl sie w kregu szesciu magow przygladajacych mu sie uwaznie.

Odzyskal rownowage.

— Brawo za starania — wykrztusil. — Tam, skad pochodze, choc mozecie mnie nazwac panem Nudziarzem, po prostu otwieramy drzwi.

— Niech to kruki rozdziobia, coraz lepsi w tym jestesmy — oswiadczyl mag.

Bo to byli magowie. Rincewind nie mial watpliwosci. Mieli nalezycie spiczaste kapelusze, choc o rondach szerszych niz wszystko, co dotad widzial bez lukow przyporowych. Szaty nie siegaly im wiele ponizej pasa, a pod nimi nosili szorty, dlugie szare skarpety i duze skorzane sandaly. Wiele z tego nie nalezalo do typowego kostiumu maga — tak jak on go rozumial. Ale na pewno byli magami. Mieli ten charakterystyczny wyglad nadetych balonow, ktore wlasnie maja wzleciec.

Ten, ktory byl chyba przywodca grupy, skinal Rincewindowi glowa.

— Dobry wieczor, panie Nudziarzu. Musze przyznac, ze zjawiles sie tutaj o wiele szybciej, niz sie spodziewalismy.

Rincewind wyczul intuicyjnie, ze odpowiedz „Bo stalem akurat przed drzwiami” nie jest dobrym pomyslem.

— Mialem, ten, no… przejazd wspomagany.

— Nie wyglada demonicznie — odezwal sie inny mag. — Pamietacie ostatniego, ktorego przywolalismy? Szesc oczu i trzy…

— Te naprawde sprawne potrafia sie maskowac, dziekanie.

— W takim razie ten tutaj musi byc piekielnym geniuszem, nadrektorze.

— Bardzo dziekuje — mruknal Rincewind.

Nadrektor skinal na niego. Byl oczywiscie starszym czlowiekiem, z twarza, jakby ktos zmial ja, a potem wyprostowal; mial tez krotka siwiejaca brode. Bylo w nim cos dziwnie znajomego, czego jednak Rincewind nie potrafil okreslic.

— Przywolalismy cie, Nudziarzu — powiedzial — poniewaz chcemy wiedziec, co sie stalo z woda.

— Cala zniknela, tak? — upewnil sie Rincewind. — Tak myslalem.

— Nie moze zniknac — upieral sie dziekan. — To przeciez woda. Zawsze jest woda, jesli sie kopie dostatecznie gleboko.

— Ale jesli teraz sprobujemy jeszcze glebiej, to slon dozna paskudnego szoku — zauwazyl nadrektor. — Dlatego…

Brzeknelo glosno, kiedy drzwi uderzyly o podloge. Magowie sie cofneli.

— Co to jest, u demona? — spytal ktorys.

— Och, to moj Bagaz — uspokoil go Rincewind. — Jest zrobiony z…

— Nie ten kufer na nogach! Czy to nie kobieta?

— Jego nie pytaj, on nie jest zbyt bystry w tych sprawach — odpowiedziala Neilette, wchodzac za Bagazem. — Przepraszam, ale Kuferka sie zniecierpliwila.

— Nie mozemy tolerowac kobiet na uniwersytecie! — krzyknal oburzony dziekan. — Beda chcialy pic… sherry!

— Nie ma zmartwienia — rzucil nadrektor i z irytacja machnal reka. — Co sie stalo z woda, Nudziarzu?

— Cala zostala zuzyta. Tak mysle.

— A jak mozemy zdobyc nowa?

— Czemu akurat mnie wszyscy o to pytaja? Nie znacie jakichs zaklec przywolujacych deszcz?

— Znowu ta nazwa — mruknal dziekan. — Woda pryskajaca z nieba, tak? Uwierze, jak zobacze.

— Probowalismy zrobic jedna z tych… no, jakze sie nazywaja? Wielkie biale worki z woda? Te rzeczy, co to zeglarze opowiadaja, ze widuja je na niebie?

— Chmury.

— No wlasnie. Nie chca sie trzymac w gorze, Nudziarzu. W zeszlym tygodniu zrzucilismy jedna z wiezy i trafila dziekana.

— Nigdy nie wierzylem w te bajeczki — oswiadczyl dziekan. — I uwazam, zescie wszyscy specjalnie czekali, az bede przechodzil dolem. Dranie.

— Ich nie trzeba robic, one same sie zdarzaja — tlumaczyl Rincewind. — Sluchajcie, naprawde nie wiem, jak sprawic, zeby padalo. Myslalem, ze kazdy w miare sensowny mag umie rzucic czar przywolujacy deszcz — dodal jak ktos, kto nie mialby pojecia, od czego zaczac.

— Naprawde? — odparl nadrektor z niebezpieczna serdecznoscia.

— Nie chcialem nikogo urazic — zapewnil pospiesznie Rincewind. — Jestem pewien, ze to mimo wszystko bardzo dobry uniwersytet. Nie taki prawdziwy, naturalnie, ale i tak zaskakujaco dobry, biorac pod uwage okolicznosci.

— A czego mu brakuje?

— No… Wasza wieza jest raczej z tych mniejszych, prawda? Znaczy, nawet w porownaniu z budynkami dookola. Nie znaczy to…

— Mysle, ze powinnismy pokazac panu Nudziarzowi nasza wieze — stwierdzil nadrektor. — Mam wrazenie, ze nie traktuje nas powaznie.

Вы читаете Ostatni kontynent
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату