— Szyli wtedy jej tu nie bylo…
— Mowiles, ze te stalacostam potrzebuja tysiecy lat…
— Bo pewnie ich nie bylo w zeszlym miesiasu, ale teraz ssa od tysiesy lat. — Rincewind czknal. — Jak ta wasza wieza — dodal. — Wyzsza od zzewnatrz…
— Ze jak?
— Bo to pewnie tylko tutaj dziala — tlumaczyl Rincewind. — Im wiecej macie geografii, tym mniej historii. Zauwazylisie? Wiecej przesszeni, mniej szasu. Zaloze sie, ze wysstarszyla sekunda albo dwie, zeby to miejsse bylo tu od tysiesy lat. Krocej na zewnasz. To ma sens.
— Chyba nie wypilem dosc piwa, zeby to zrozumiec — uznal dziekan.
Cos szturchnelo go od tylu w nogi. Spojrzal w dol i zobaczyl Bagaz. Byl to jeden z jego zwyczajow: podkradac sie blisko do ludzi, zeby — kiedy popatrza w dol — czuli sie powaznie niedostopowani.
— Albo to — dokonczyl dziekan.
Magowie przycichli nieco, a Rincewind prowadzil ich coraz dalej. On sam nie byl pewien, kto prowadzi jego. Mimo to — nie ma zmartwienia.
Wbrew zwyklym procedurom zaczelo sie robic jasniej. Trzeba pamietac, ze liczne kolonie fosforyzujacych grzybow albo opalizujacych krysztalow w glebokich jaskiniach, gdzie nieprzezorny i pozbawiony pochodni bohater musi widziec, sa jedna z najbardziej oczywistych interwencji przyczynowosci narracyjnej do swiata fizycznego. W tym przypadku jednak skaly jarzyly sie nie dzieki tajemniczemu wewnetrznemu blaskowi, ale tak jakby zwyczajnie swiecilo na nie wschodzace slonce.
Na ludzki mozg oddzialuja rowniez inne imperatywy. Jeden z nich mowi: Im wieksza przestrzen, tym cichszy glos — czyli jest naturalna sklonnosc do mowienia bardzo, bardzo cicho, kiedy wchodzi sie do czegos bardzo, bardzo wielkiego. Kiedy wiec nadrektor Rincewind wkroczyl do ogromnej jaskini, odezwal sie szeptem.
— Slag, alez to wielkie…
Dziekan jednak krzyknal:
— Hej hoo!
Zawsze znajdzie sie jeden taki.
W tej jaskini takze wisialy gesto stalaktyty, a w samym srodku jeden z nich, prawdziwie gigantyczny, stykal sie niemal ze swym lustrzanym stalagmitem. Powietrze bylo gorace, az brakowalo tchu.
— To sie nie zgadza… — powiedzial Rincewind.
Plink!
W koncu zauwazyli zrodlo tego dzwieku. Waziutka struzka sciekala z boku stalaktytu i tworzyla krople, ktore spadaly kilka stop w dol, na stalagmit.
Kolejna kropla uformowala sie, gdy patrzyli, i zawisla…
Jeden z magow wspial sie po suchym zboczu i przyjrzal sie jej.
— Nie rusza sie — oznajmil. — Struzka wysycha. Mysle, ze… wyparowuje.
Nadrektor zwrocil sie do Rincewinda.
— I co? Szlismy za toba az tutaj, koles. Co teraz?
— Mysle, ze wypilbym jeszcze jedno…
— Nic juz nie zostalo, koles…
Rincewind rozejrzal sie zdesperowany, po czym popatrzyl na ogromna, polprzejrzysta mase wapienia przed soba. Byla stanowczo spiczasta. I znajdowala sie w samym srodku jaskini. Byla w niej jakas… nieuchronnosc.
Dziwne wlasciwie, ze cos takiego uformowalo sie akurat tutaj, na dole, lsniace jak perla w muszli…
Ziemia znowu zadrzala. Na gorze ludzie zaczynaja juz pewnie odczuwac pragnienie i przeklinaja wiatraki, jak tylko Iksjanie potrafia. Woda zniknela i to bardzo niedobrze, ale kiedy skonczy sie piwo, ludzie naprawde sie zirytuja…
Magowie czekali, az cos zrobi…
No dobrze, zacznijmy od skaly. Co wlasciwie wiedzial o skalach i jaskiniach w tej okolicy?
W takich chwilach odczuwal dziwna swobode. Cokolwiek zrobi, i tak bedzie mial klopoty — wiec rownie dobrze moze sprobowac.
— Potrzebuje troche farby — oswiadczyl.
— Do czego?
— Do tego, do czego mi jest potrzebna.
— Jest tu taki mlody Salid — przypomnial sobie dziekan. — Troche udaje artyste. Chodzmy, wywalimy mu drzwi kopniakami.
— I przyniescie jeszcze piwa! — zawolal za nimi Rincewind.
Neilette klepnela go w ramie.
— Chcesz tu rzucac jakies czary? — spytala.
— Nie wiem, czy tutaj liczy sie to jako czar — odparl Rincewind. — Jesli sie nie uda, lepiej sie cofnij.
— To znaczy, ze moze byc niebezpiecznie?
— Nie, to znaczy, ze ja moge zaczac biegac, nie patrzac pod nogi. Ale… ta skala jest ciepla. Zauwazylas?
Dotknela kamienia.
— Rozumiem, o co ci chodzi…
— Tak sobie pomyslalem… Przypuscmy, ze w kraju znalazl sie ktos, kto tu byc nie powinien. Co by wtedy sie stalo?
— Straz by go zlapala. Tak mysle.
— Nie, nie chodzi o to, co zrobia ludzie. Co by zrobila kraina? Chyba musze sie jeszcze napic piwa, zeby to mialo wiecej sensu.
— Juz jestesmy! — Magowie podbiegli szybko. — Nie znalezlismy wiele, ale jest troche wapna do bielenia, troche czerwonej farby i puszka czegos, co moze byc czarna farba, a moze byc olejem smolowym. Ale prawie nic, jesli idzie o pedzle.
Rincewind wybral jeden, ktory wygladal, jakby byl uzywany do bielenia bardzo szorstkiej sciany, a potem do czyszczenia zebow jakiegos duzego stworzenia, moze krokodyla.
Nigdy nie byl dobry z malarstwa, co w wielu systemach edukacyjnych jest osiagnieciem trudnym. Podstawowe umiejetnosci malarskie oraz znajomosc kaligrafii okultystycznej to elementy wczesnych etapow nauki magow. Jednakze w palcach Rincewinda kreda pekala, a olowki sie lamaly. Prawdopodobnie wynikalo to z jego glebokiej nieufnosci do umieszczania rzeczy na papierze, skoro calkiem dobrze radzily sobie tam, gdzie byly wczesniej.
Neilette podala mu puszke podkopnika. Rincewind pociagnal solidny lyk i zanurzyl pedzel w czyms, co moglo byc czarna farba. Potem namalowal na skale kilka odwroconych V i kilka kolek pod nimi, kazde z trzema kropkami w trojkacie i przyjaznym lukiem nizej.
Znow lyknal piwa i zobaczyl, co robi niewlasciwie. Nie warto starac sie o wierny obraz zycia; musial sprobowac impresji.
Z rozmachem chlapal farba na kamien, nucac cos pod nosem.
— Ktos juz odgadl, co to bedzie? — rzucil przez ramie.
— Jak dla mnie troche to zbyt nowoczesne — stwierdzil dziekan.
Ale Rincewind wpadl juz w rytm. Kazdy duren potrafilby skopiowac to, co widzi — no, moze z wyjatkiem Rincewinda. Ale oczywiscie cala trudnosc polega na tym, ze trzeba namalowac obraz, ktory sie porusza, ktory zdecydowanie wyraza to, co…
W kazdym razie zdecydowanie wyraza. Trzeba podazac tam, gdzie prowadzi farba i kolor.
— A wiesz — odezwala sie Neilette — kiedy tak swiatlo pada na skale i w ogole… To moglaby byc grupa magow…
Rincewind przymknal oczy. Moze rzeczywiscie to tylko poruszajace sie cienie, ale musial przyznac, ze calkiem dobrze mu sie udalo. Dodal jeszcze troche farby.
— Wyglada prawie, jakby wychodzili z tej skaly — powiedzial ktos za jego plecami, ale glos byl przytlumiony.
Czul sie, jakby spadal w przepasc. Doznawal juz takiego wrazenia, ale zwykle wtedy, kiedy spadal w przepasc. Sciany byly rozmazane, jak gdyby przesuwaly sie obok z ogromna predkoscia. Ziemia drzala.
— Poruszamy sie? — zapytal.