mowi: „Babcia Dokuczliwa sie gniewa”.
Slyszalo sie tez, ze niektorzy pasterze, jesli zima wilki podchodzily do wsi albo gdy zginela najpiekniejsza owca, wedrowali w to miejsce z pozostalosciami starej chaty, by zostawic szczypte tytoniu Wesoly Zeglarz, ot tak na wszelki wypadek…
Akwila zamknela oczy.
Chce, zeby to byla prawda, wyszeptala sama do siebie. Chce wierzyc, ze inni ludzie tez uwazaja, ze ona tak naprawde nigdy stad nie odeszla.
Zajrzala pod szeroka zardzewiala obrecz kola i zadrzala. Ujrzala mala paczuszke zapakowana w kolorowy papierek.
Podniosla ja. Wygladala calkiem swiezo, wiec prawdopodobnie lezala tu dopiero od kilku dni. Na papierku widnial szeroko usmiechniety zeglarz z wielka broda, w zoltym sztormiaku, a za nim rozbijaly sie blekitne fale.
Akwila poznala morze z opakowan tytoniu Wesoly Zeglarz. Potrafila uslyszec szum wielkich fal. Na morzu widac bylo latarnie morska, ktora zapalano w nocy, aby lodzie nie rozbijaly sie o skaly. Na obrazku snop swiatla byl jaskrawobialy. Znala morze tak dobrze, ze czasem snilo jej sie w nocy, a kiedy sie budzila, jeszcze slyszala ryk fal.
Kiedys jeden z jej wujow mowil, ze gdy spojrzy sie na opakowanie do gory nogami, wtedy czesc kapelusza, ucho wesolego zeglarza i kawalek jego kolnierzyka tworzy obrazek kobiety bez ubrania, lecz Akwila nigdy nie potrafila tego zobaczyc, nie rozumiala zreszta, po co ktos mialby cos takiego robic.
Delikatnie rozwinela zawiniatko i powachala zawartosc. Pachnialo babcia. Poczula, jak jej oczy wypelniaja sie lzami. Nigdy wczesniej nie plakala po babci Dokuczliwej, nigdy.
Plakala nad martwym jagniatkiem czy skaleczonym palcem i kiedy nie mogla postawic na swoim, ale nigdy po babci. Jakos wydawalo jej sie to niewlasciwe.
I teraz tez nie placze po babci, pomyslala, starannie wkladajac zawiniatko do kieszeni fartuszka. Nie dlatego, ze babcia nie zyje…
Chodzilo o zapach. Babcia Dokuczliwa pachniala owcami, terpentyna i tytoniem Wesoly Zeglarz. Te trzy wonie mieszaly sie i powstawal jeden zapach, ktory dla Akwili byl zapachem Kredy. Otaczal babcie Dokuczliwa jak chmura i oznaczal cieplo, cisze i przestrzen, wokol ktorej obracal sie caly wszechswiat…
Cien przeplynal ponad jej glowa. Myszolow nurkowal z nieba prosto na Fik Mik Figle.
Zerwala sie na rowne nogi i zamachala rekami.
— Uciekajcie! Kryjcie sie! On was zabije!
Popatrzyli na nia jak na wariatke.
— Prosze sie nie denerwowac, panienko — uspokoil ja Rozboj.
Ptak dzwignal sie znowu w gore, ale gdy byl tuz nad ziemia, cos malutkiego sie z niego zsunelo. Kiedy lecialo w dol, wysunelo dwa skrzydla i zaczelo wirowac niczym klonowy nosek, co znakomicie spowolnilo spadanie.
To byl praludek, ktory koziolkujac jak szalony, spadal, az z rozpedem uderzyl o ziemie. Podniosl sie, przeklinajac sazniscie, po czym upadl znowu, nie przerywajac wiazanki.
— Swietnie wyladowales, Hamisz — powital go Rozboj. — Wirowaniem spowolniles opadanie. Uderzenie o ziemie wcale nie bylo takie mocne.
Hamisz tym razem zdolal sie utrzymac na nogach. Oczy zakrywala mu para gogli.
— Nie sadze, bym mogl tego uzywac — powiedzial, probujac zdjac z siebie uprzaz z kawalkami drewienek. — Z tymi skrzydlami czuje sie jak latajaca wrozka.
— Jakim cudem przezyles? — zapytala Akwila.
Malenki pilot probowal zlustrowac ja z gory w dol, ale udalo mu sie tylko spojrzec w gore i jeszcze w gore.
— Co to za ludzkie dziecko, ktore wymadrza sie na temat awiacji? — zapytal.
Rozboj odchrzaknal.
— To wiedzma, Hamisz. Spokrewniona z babcia Dokuczliwa.
Na obliczu pilota pojawilo sie przerazenie.
— Nie mialem nic zlego na mysli, panienko — powiedzial, cofajac sie. — To jasne, ze wiedzma zna sie na wszystkim. Ale to tylko tak zle wyglada, panienko. Zawsze pilnuje sie, by ladowac na czole.
— Tak, bardzo sie pilnujemy, by na czolo trafialo to co najwazniejsze — dodal Rozboj.
— Czy widziales kobiete z malym chlopcem? — zapytala Akwila.
Hamisz rzucil na Rozboja sploszone spojrzenie, ale ten uspokoil go skinieciem glowy.
— Owszem, widzialem — powiedzial Hamisz. — Na czarnym koniu, jechala w strone wzgorz diabelnie…
— Nie uzywamy brzydkich wyrazow przy wiedzmie! — zagrzmial Rozboj.
— Blagam o przebaczenie, panienko. Jechala szybko jak cholera — powiedzial Hamisz, ktory wygladal w tej chwili tchorzliwiej niz jakikolwiek tchorz. — Zauwazyla mnie i zawolala mgle. Nie wiem, gdzie pojechala, ale na pewno na druga strone.
— Po drugiej stronie jest niebezpiecznie — rzekl powoli Rozboj. — Zle rzeczy tam sie dzieja. I jest lodowato. Nie powinno sie tam brac malego dziecka.
Na wzgorzach bylo upalnie, ale Akwila poczula, jak robi jej sie zimno. Zeby nie wiem jak bylo groznie, pomyslala, ja sie tam wybiore. Nie mam wyjscia.
— Druga strona? — zapytala.
— Tak. Swiat magii — wyjasnil Rozboj. — Tam mozna spotkac… prawdziwe zlo.
— Potwory?
— Wszystko, co tylko zlego zdolasz wymyslic. Dokladnie to, co zlego potrafisz wymyslic.
Akwila zamknela oczy.
— Gorszego od Jenny? Gorszego niz jezdziec bez glowy?
— To byla tylko przygrywka. Po drugiej stronie jest kraina zlych czarow, panienko. Kraina, w ktorej sprawdzaja sie sny. Swiat Krolowej.
— Ale przeciez to nie brzmi wcale… — zaczela Akwila, lecz w tej chwili przypomniala sobie niektore swoje sny, takie, z ktorych obudzenie jest wybawieniem. — Nie mowimy tu o milych snach, prawda? — upewnila sie.
Rozboj potrzasnal glowa.
— Nie, panienko. O tych innych.
A ja mam sie z nimi zmierzyc z patelnia w dloni i „Chorobami owiec”, pomyslala Akwila. Wyobrazila sobie malego Bywarta pomiedzy potworami. Ktore najprawdopodobniej nie mialy zadnych cukierkow.
— No dobrze — westchnela. — Jak sie tam dostac?
— A nie znasz drogi? — zapytal Rozboj.
Nie takiej odpowiedzi sie spodziewala. Myslala raczej, ze uslyszy: „Och, nie mozesz tego zrobic, jestes przeciez mala dziewczynka, ani sie waz!”. Wlasciwie nie tyle sie tego spodziewala, ile miala nadzieje. A one zachowywaly sie, jakby to byl po prostu doskonaly pomysl…
— Nie, zupelnie nic o tym nie wiem! Niczego takiego wczesniej nie robilam! Prosze, pomozcie mi.
— To prawda, Rozboju — odezwal sie jeden z Figli. — Ona jest nowa w tym fachu. Wez ja do wodzy.
— Nawet babcia Dokuczliwa nigdy nie poszla zobaczyc sie z wodza w jej wlasnej grocie! — zachnal sie Rozboj. — To nie…
— Cicho! — uciszyla ich Akwila. — Nie slyszycie?
Figle rozejrzaly sie dookola.
— Co mamy slyszec?
Pomruk.
Mieli wrazenie, ze murawa sie porusza. Niebo stalo sie przezroczyste, jakby znalezli sie wewnatrz ogromnego diamentu. W powietrzu zapachnialo sniegiem.
Hamisz wyciagnal z kamizelki fujarke i zagral. Akwila nic nie uslyszala, ale po chwili z nieba doszedl ich krzyk.
— Dam wam znac, co sie dzieje! — wykrzyknal Hamisz i ruszyl przez murawe. W biegu podniosl rece w gore.