Przebieral nogami bardzo szybko, ale lot myszolowa byl szybszy i ptak plynnie zlapal go w biegu. Hamisz wspial sie po jego piorach, a myszolow, trzepoczac skrzydlami, juz unosil sie w gore.
Pozostale Figle uformowaly krag wokol Akwili, tym razem wyciagnely miecze.
— Jaki jest plan, Rozboj? — zapytal jeden z nich.
— Jak tylko widzimy cokolwiek, atakujemy. Zgoda?
Odpowiedzial mu glosny aplauz.
— To swietny plan — oznajmil Glupi Jas.
Na ziemi pojawil sie snieg. Nie pojawial sie w normalny sposob, spadajac z nieba, raczej powstawal w wyniku procesu odwrotnego do topienia. Powstawal tak szybko, ze Fik Mik Figle po chwili staly w sniegu po pas, a po jeszcze jednej — po szyje. Te mniejsze po prostu znikaly, spod bieli dochodzily tylko stlumione przeklenstwa.
A potem pojawily sie psy. Stapaly ciezko, idac w strone Akwili, z wyraznie groznymi zamiarami. Byly wielkie, czarne, mocno zbudowane, mialy ogromne pomaranczowe slepia i juz z oddali dochodzilo ich gluche warczenie.
Siegnela do kieszeni fartuszka i wyciagnela ropucha, ktory zamrugal w jasnym blasku.
— O co chodzi?
Akwila skierowala jego glowe w strone nadchodzacych stworow.
— Co to za psy? — zapytala.
— Piekielna sfora! Niedobrze! Oczy z ognia, a zeby z ostrzy sztyletow!
— Co powinnam w takiej sytuacji zrobic?
— Moze mnie nie byc tutaj?
— Wielkie dzieki. Bardzo mi pomogles. — Wpuscila go z powrotem do kieszeni i siegnela do torby po patelnie.
Wiedziala, ze na niewiele to sie zda. Czarne psy byly naprawde ogromne, mialy plonace oczy, a gdy otwieraly paszcze, widziala blysk stalowych ostrzy. Nigdy nie bala sie zadnych psow, ale te wyszly prosto z najprawdziwszego koszmaru.
Byly trzy, lecz tak nadchodzily, ze choc obracala sie w kolo, mogla widziec jednoczesnie tylko dwa. Wiedziala, ze zaatakuje ja najpierw ten z tylu.
— Powiedz mi o nich cos wiecej! — krzyknela do ropucha.
— Strasza na cmentarzach! — odpowiedzial glos z jej fartuszka.
— Dlaczego wszedzie lezy snieg?
— To miejsce stalo sie ziemia Krolowej. A tam zawsze panuje zima. Sily, ktorymi rzadzi Krolowa, dotarly juz tutaj.
Ale Akwila widziala kawalek dalej, poza kregiem sniegu, zielone wzgorza.
Mysl… mysl!
Kraina Krolowej. Tam zyja tylko potwory. Wszystko to, co przychodzi do ciebie w koszmarach. Psy z plonacymi oczami i stalowymi zebami. W prawdziwym swiecie ich nie ma.
Teraz juz widziala, jak z paszczy cieknie im slina, wywalily czerwone jezory, cieszac sie jej strachem. Ale czesc umyslu Akwili pracowala: To niezwykle, ze ich zeby nie rdzewieja…
I ta sama czesc zapanowala nad jej nogami. Dziewczyna skoczyla pomiedzy dwa psy i ruszyla pedem ku odleglej zieleni.
Uslyszala za soba triumfalne warkniecie i odglos lap biegnacych po sniegu.
Zielone wzgorza wydawaly sie rownie dalekie jak przed chwila.
Slyszala za soba krzyk praludkow, potem warkot, ktory przeszedl w skomlenie, lecz to dzialo sie za jej plecami. Wykonala skok z ostatniej zaspy prosto na ciepla zielona murawe.
Jeden z psow dal susa za nia. Odsunela sie naglym ruchem, kiedy chapnal, ale on juz byl w klopotach.
Zadnego ognia w oczach, zadnego zelaza w zebach. Nie tutaj, nie w realnym swiecie, na znajomej murawie. Tutaj pies byl slepy, a z jego paszczy kapala krew. Nie powinno sie skakac, gdy ma sie w ustach komplet sztyletow…
Akwili wrecz zrobilo sie go zal, kiedy zaskowyczal z bolu, ale poniewaz widziala, ze lacha sniegu pelznie ku niej, walnela psa z calej sily patelnia. Padl ciezko.
W snieznej zaspie rozgrywala sie walka. Akwila widziala dwa ciemne ksztalty posrodku, obracajace sie wokol i klapiace w powietrzu zebami, a wokol nich wirujacy rudy tuman.
Uderzyla w patelnie i zawolala psy. Jednym skokiem znalazly sie przed nia, z uwieszonymi u swych uszu Figlami.
Snieg sunal w strone Akwili, ktora cofnela sie nieco, unoszac patelnie.
— Precz stad! — wyszeptala.
Ich oczy zalsnily ogniem, potem psy spojrzaly w dol na trawe. I zniknely. Snieg tez zniknal.
Na wzgorzu stala tylko Akwila i Figle, ktore gromadzily sie teraz wokol niej.
— Czy nic ci sie nie stalo, panienko? — zapytal Rozboj.
— Nic! — wykrzyknela. — To bylo latwe! Kiedy wyprowadzi sie je ze sniegu, sa po prostu psami!
— Lepiej stad idzmy. Stracilismy paru naszych.
Podniecenie nagle z niej wyparowalo.
— Chcecie mi powiedziec, ze nie zyja? — wyszeptala.
Slonko znowu jasno swiecilo, skowronki uwijaly sie na niebie… ale ludzie nie zyli.
— Och, nie — odparl Rozboj. — To my nie zyjemy. Nie wiedzialas o tym?
Rozdzial szosty
Pasterka
— Nie zyjecie? — powtorzyla Akwila.
Rozejrzala sie. Figle wzajemnie podnosily sie, narzekaly, ale zaden nie rozpaczal. To, co powiedzial Rozboj, wydawalo sie calkiem bez sensu.
— Jesli myslicie, ze wy nie zyjecie, to co powiesz o nich? — zapytala, wskazujac kilka malych cialek.
— Oni? Trafia do krainy zywych — odparl radosnie Rozboj. — Nie jest tam tak dobrze jak tutaj, ale dadza sobie rade i niedlugo powroca do nas. Nie ma sie czym przejmowac.
Dokuczliwi nie byli bardzo religijni, lecz Akwili wydawalo sie, ze wie, jak sprawy sie powinny toczyc, a calkiem podstawowa byla swiadomosc, ze sie zyje i jeszcze nie umarlo.
— Alez wy zyjecie — nie poddawala sie.
— Nie, panienko — zaprzeczyl Rozboj, pomagajac kolejnemu praludkowi podniesc sie na nogi. — Kiedys zylismy. A poniewaz bylismy dobrymi chlopakami, to po smierci odrodzilismy sie w tym miejscu.
— Chodzi wam… wiec myslicie… ze gdzie indziej umarliscie i wtedy trafiliscie tutaj? — usilowala to sobie ulozyc Akwila. — Ze to cos w rodzaju… nieba?
— Jasne. Zgodnie z obietnicami! — odparl Rozboj. — Sloneczko, mnostwo miejsca do polowan, niebrzydkie kwiatki, zyje sie calkiem tanio.
— I jest z kim walczyc! — wykrzyknal jeden z Figli. A inni dolaczyli do niego:
— I jest gdzie krasc!
— Pic i bic!
— I sa kebaby — dodal Glupi Jas.
— Ale trafiaja sie tutaj tez zle rzeczy — sprzeciwila sie Akwila. — Na przyklad potwory!
— Jasne — przytaknal Rozboj pogodnie. — To wspaniale, prawda? Wszystko zapewnione, nawet mamy z kim walczyc!
— Ale my tu zyjemy! — powiedziala Akwila.
— No coz, moze wy wszyscy tez byliscie dobrzy w poprzednim zyciu — zgodzil sie dobrodusznie Rozboj. — Przepraszam, zbiore moich ludzi, panienko.
Kiedy odszedl, Akwila wyciagnela ropucha z kieszeni.
— No, no, przezylismy — oswiadczyl. — Zdumiewajace. A tak przy okazji, mamy bardzo solidne podstawy,