jak na babcie przystalo.
Czasami, kiedy babcia byla na farmie, stawala przed figurka i patrzyla na nia. Ale gdy tylko zauwazala spojrzenie Akwili, udawala, ze siega po ksiazke.
Byc moze, myslala udreczona dziewczynka, babcia potraktowala to jako obraze. Moze myslala, ze wnuczka chce jej pokazac, jak powinna wygladac prawdziwa pasterka. Nie powinna byc stara kobieta w ubloconej sukni i duzych butach, ze starym workiem na ramionach jako ochrona przed deszczem. Pasterka powinna lsnic jak rozgwiezdzone nocne niebo. Akwila nie chciala tego, za nic tego nie chciala, ale moze powiedziala w ten sposob babci, ze nie jest taka, jak powinna byc.
Kilka miesiecy pozniej babcia umarla i od tego czasu wszystko toczylo sie nie tak.
Urodzil sie Bywart, potem zniknal syn barona, a wreszcie nadeszla ciezka zima i pani Lucjanowa zamarzla w sniegu.
Akwila nie przestawala sie martwic wspomnieniem pasterki. Nie potrafila o tym rozmawiac. Zreszta wszyscy byli tacy zajeci, nikogo to nie interesowalo. Wydawalo sie, ze sa nieustannie poirytowani. Powiedzieliby, ze zamartwianie sie glupia figurka jest po prostu… glupie.
Kilka razy miala ochote ja rozbic, nie zrobila tego tylko dlatego, ze ludzie by to zauwazyli.
Oczywiscie teraz juz nie dalaby babci czegos tak nieodpowiedniego. Teraz byla na to za dorosla.
Pamietala, jak babcia usmiechala sie czasami dziwnie, gdy spogladala na pasterke.
Gdyby tylko kiedys cos powiedziala. Ale babcia lubila cisze.
A teraz okazalo sie, ze przyjaznila sie z malymi blekitnymi ludzikami, ktore pilnowaly owiec, poniewaz ja lubily. Akwila zamrugala oczami.
To mialo sens. Ze wzgledu na pamiec o babci Dokuczliwej ludzie zostawiali tyton. I ze wzgledu na pamiec o niej Fik Mik Figle pilnowaly owiec. I choc nie bylo to magia, dzialalo. Ale rowniez oddalalo babcie od niej.
— Glupi Jasiu — zagadnela szamoczace sie praludki. Z trudem powstrzymywala placz.
— Mmmm?
— Czy to, co powiedzial mi Rozboj, to prawda?
— Mmmm! — Brwi Jasia energicznie powedrowaly w gore i w dol.
— Panie Figiel, czy bylby pan tak laskaw zdjac reke z jego ust?
Jas zostal uwolniony.
Wygladal na prawdziwie przerazonego. Sciagnal z glowy czapke i trzymal ja w dloniach jak tarcze.
— Czy to wszystko prawda, Glupi Jasiu? — zapytala Akwila.
— Ojej, ojej, ojej…
— Po prostu tak lub nie, prosze.
— Tak. Tak wlasnie bylo. Ojej, ojej…
— Dziekuje wam. — Akwila pociagnela nosem, starajac sie po wstrzymac lzy. — Wszystko w porzadku. Teraz rozumiem.
Figle przygladaly jej sie uwaznie.
— Nie masz zamiaru sie za to gniewac? — zapytal Rozboj.
— Nie. To… ma sens.
Uslyszala, jak to, co powiedziala, odbija sie echem w calej grocie, a setki malych ludzikow wzdychaja z ulga.
— Ona nie zamierza zamienic mnie w formice! — wykrzyknal uszczesliwiony Glupi Jas do pozostalych praludkow. — Sluchajcie, chlopaki, rozmawialem z mala wiedzma i nie spojrzala na mnie krzywo, tylko sie do mnie usmiechnela! — Caly rozpromieniony spojrzal na Akwile i ciagnal dalej: — A czy wiesz, panienko, ze kiedy odwroci sie papier od tytoniu do gory nogami, to kawalek kaptura zeglarza i jego ucho tworza kobiete bez mmmm…
— A to znowu ja! Tak sie sklada, ze bylem w poblizu! — wykrzyknal Rozboj, zakrywajac mu dlonia usta.
Akwila juz miala cos powiedziec, ale nie zdazyla, bo dziwnie zaswierzbialo ja w uszach.
Nietoperze obudzily sie i czym predzej wylecialy przez otwor w sklepieniu.
Kilku Figli uwijalo sie po drugiej stronie pomieszczenia. To, co Akwila wziela za okragly kamien, zostalo odtoczone na bok, odslaniajac duzy otwor.
Teraz uslyszala w uszach chlupotanie i poczula sie tak, jakby wyplynal z nich caly wosk. Figle ustawily sie w dwa rzedy prowadzace do dziury.
Akwila nachylila sie do ropucha.
— Czy ja chcialabym wiedziec, co to jest formica? — wyszeptala.
— Tak biologowie nazywaja mrowki — odparl ropuch.
— Och? Jestem… nieco zdziwiona. A co to za dzwiek, ktory swidruje mi w uszach?
— My, ropuchy, nie szczycimy sie najlepszym sluchem. Ale najprawdopodobniej to ten Figiel, ktorego tam widac.
W otworze po drugiej stronie pomieszczenia ukazala sie postac, ktora otaczalo jasnozlote swiatlo.
Nowo przybyly mial wlosy nie rude, lecz calkiem biale, jak na praludka odznaczal sie calkiem wysokim wzrostem i byl chudy niczym szczapka. Trzymal cos na ksztalt zoladka, z ktorego wystawaly piszczalki.
— Cos takiego niewielu ludzi mialo okazje zobaczyc i przezyc — oswiadczyl ropuch. — On gra na mysich dudach!
— Swidruje mi w uszach! — Akwila probowala nie widziec dwoch mysich uszek sterczacych z worka z piszczalkami.
— Wysokie dzwieki, co? Oczywiscie praludki inaczej je slysza niz ludzie. To prawdopodobnie ich bard.
— Chodzi ci o kogos, kto uklada piesni o bohaterach i heroicznych czynach?
— Nie. Deklamuje poematy, ktore maja przerazic wroga. Pamietasz, ze dla Fik Mik Figli slowa maja ogromne znaczenie. Kiedy dobrze wytrenowany bard zaczyna recytacje, uszy wrogowi odpadaja. No, wyglada na to, ze sa gotowi…
Rozboj grzecznie poklepywal but Akwili.
— Wodza moze cie teraz zobaczyc, panienko — powiedzial.
Dudziarz przestal grac i teraz stal w pozie pelnej szacunku.
Akwila poczula, ze setki jasnych bystrych oczu spoczywa na niej.
— Specjalny Plyn dla Owiec — wyszeptal ropuch.
— Slucham?
— Wez ze soba. To bedzie dobry prezent!
Praludki patrzyly z uwaga, kiedy polozyla sie na podloge i przepelzla przez dziure z ropuchem skaczacym u jej boku. Gdy znalazla sie blizej, zrozumiala, ze to, co brala za kamien, bylo okragla tarcza, zielono-blekitna, skorodowana przez czas. Otwor, ktory tarcza zakrywala, byl na tyle duzy, by mogla sie przezen przeslizgnac, ale musiala zostawic nogi na zewnatrz, bo braklo na nie miejsca. Po pierwsze, z powodu lozka, w ktorym lezala wodza. A po drugie, poniewaz cale pomieszczenie wypelnione bylo zlotem.
Rozdzial siodmy
Pierwszorzedne patrzenie i dopuszczenie drugiej mysli
Blyskac, blyszczec, swiecic, lsnic…
Podczas dlugich godzin wyrabiania masla Akwila czesto myslala o slowach.
Przeczytala w slowniku, ze „onomatopeja” to slowo brzmiace jak dzwiek, ktore oznacza. Na przyklad „kuku”. Uwazala jednak, ze powinno istniec slowo brzmiace jak dzwiek, jaki dana rzecz by wydawala, nawet jesli tak naprawde tego nie robi, ale gdyby robila, to brzmialoby wlasnie tak.
Na przyklad „blyskac”. Gdyby swiatlo wydawalo dzwiek, na przyklad odbijajac sie od odleglej szyby, brzmialoby to „lysk!”. A swiatelka zapalane na choince, wszystkie te male punkciki polaczone razem, wydawalyby