odglos „swiec swiec”. „Swiecenie” byloby czystym gladkim odglosem slyszanym z miejsca, ktore ma swiecic przez caly dzien. A „blyszczec” oznaczaloby miekki, wrecz lepiacy sie dzwiek czegos intensywnego i tlustego.
W malej jaskini wszystko to dzialo sie rownoczesnie. Palila sie tu tylko jedna swieca, smierdzaca owczym lojem, ale zlote talerze i kubki blyskaly, blyszczaly, swiecily, lsnily i odbijaly ten blask. Tutaj nawet pachnialo bogactwem.
Zloto otaczalo loze wodzy siedzacej na poduchach. Byla o wiele, ale to naprawde o wiele tezsza niz inne praludki, wygladala jak zrobiona z okraglych kawalkow nieco zgniecionego ciasta wypieczonego na kolor orzechowy.
Kiedy Akwila wsuwala sie do pomieszczenia, oczy wodzy byly zamkniete, ale natychmiast sie otworzyly, w momencie gdy dziewczynka przestala sie poruszac. Bylo to najbardziej bystre spojrzenie, jakie Akwila w zyciu napotkala, duzo bystrzejsze niz spojrzenie panny Tyk.
— A wiec… to ty jestes mala dziewczynka Sary Dokuczliwej? — za pytala wodza.
— Tak. To znaczy, chcialam powiedziec, ze owszem — odparla Akwila. Lezala na brzuchu i nie bylo jej zbyt wygodnie. — A pani jest wodza?
— Owszem. To znaczy, chcialam powiedziec, ze tak. — W usmiechu okragla twarz wodzy stala sie siateczka linii. — Jak ci na imie?
— Akwila, hmmm, wodzo.
Fiona pojawila sie z jakiejs dalszej czesci jaskini i usiadla na stoleczku przy lozku, spogladajac na dziewczynke z dezaprobata. — Dobre imie, w naszym jezyku by brzmialo Woda — powiedziala wodza.
— Nie sadze, by ktokolwiek myslal, ze to imie…
— Och, to, co ludzie mysla, i to, co robia, to dwie rozne rzeczy — stwierdzila wodza. Jej oczy lsnily. — Twoj maly braciszek jest… bezpieczny, dziecko. Mozna powiedziec, ze tam, gdzie sie teraz znajduje, jest bezpieczniejszy, niz byl w calym swoim zyciu. Nie ma dostepu do niego zadna choroba grozaca smiertelnikom. Krolowa nie pozwoli, by wlos mu spadl z glowy. Ale w tym jest rowniez niebezpieczenstwo. Pomoz mi podniesc sie, dziewczyno.
Fiona natychmiast podskoczyla, by pomoc wodzy podciagnac sie wyzej na poduszkach.
— Co to ja mowilam? — kontynuowala wodza. — Aha, maly chlopiec. Mozna powiedziec, ze jest mu calkiem dobrze tam, gdzie przebywa, w krainie Krolowej. Ale trzeba pamietac o rozpaczy matki.
— I ojca takze — dodala Akwila.
— I jego siostrzyczki? — zapytala wodza.
Akwila czula, jak slowa „Tak, oczywiscie” automatycznie splywaja jej na jezyk.
Wiedziala tez, ze byloby glupota pozwolic wyplynac im dalej. Ciemne oczy starej kobiety przewiercaly jej umysl.
— Trzeba przyznac, ze z ciebie urodzona wiedzma. — Wodza nie spuszczala z niej wzroku. — Masz to cos w sobie, co cie caly czas pilnuje, prawda? Przyglada sie wszystkiemu z uwaga. To pierwszorzedne patrzenie i umiejetnosc dopuszczania drugiej mysli, czyli pewien maly dar i wielkie przeklenstwo. Widzisz i slyszysz to, czego inni nie dostrzegaja, swiat otwiera przed toba swoje sekrety, lecz zawsze bedziesz sie czula jak osoba, ktora przyszla na przyjecie i nawet dostala drinka, ale nie potrafi sie wlaczyc do zabawy. To male cos w tobie nie bedzie potrafilo sie nigdy zapomniec. Jestes kolejna w linii Sary Dokuczliwej, nie ma watpliwosci. Chlopcy przyprowadzili odpowiednia osobe.
Akwila nie wiedziala, co na to odpowiedziec, wiec nie odpowiedziala nic. Poczula sie zaklopotana pod bacznym wzrokiem wodzy.
— Dlaczego Krolowa zabrala mojego brata? — zapytala wreszcie. — I dlaczego mnie przesladuje?
— Myslisz, ze tak wlasnie jest?
— Oczywiscie! Jenny to jeszcze mogl byc przypadek, ale jezdziec bez glowy juz nie. A potem piekielna sfora… No i porwanie Bywarta.
— Nachylila swoj umysl nad toba — odparla wodza. — Kiedy tak sie dzieje, niektore fragmenty jej swiata przedostaja sie do naszego. Moze chce cie sprawdzic.
— Sprawdzic?
— Jak dobra jestes. Jako wiedzma masz obowiazek strzec krawedzi i bram. Twoja babcia tez to robila, choc ona nigdy by sie nie nazwala wiedzma. Potem robilam to ja, a teraz przekazuje obowiazki tobie. Jesli Krolowa chce zajac te ziemie, musi cie pokonac. Masz zdolnosc pierwszorzednego patrzenia i dopuszczania drugiej mysli, tak jak twoja babcia. To bardzo rzadkie u wielkich dziel.
— Nie masz czasem na mysli jasnowidzenia? — dopytywala sie Akwila. — Niektorzy ludzie widuja duchy i temu podobne…
— Och, nie. To akurat jest calkiem typowe dla wielkich dziel. Pierwszorzedne patrzenie polega na tym, ze potrafisz widziec rzeczy w ich prawdziwej postaci, a nie w takiej, ktora ci sie przedstawia. Widzialas Jenny, widzialas jezdzca bez glowy i zobaczylas je jako realne istoty. Jasnowidztwo jest nudne, bo widzisz tylko to, co chcesz zobaczyc. Taka wlasnosc ma wiekszosc osobnikow twojego rodzaju. Posluchaj mnie, bo gasne, a jeszcze o wielu sprawach nic nie wiesz. Myslisz, ze to jest jedyny swiat? To dobre myslenie dla owcy albo smiertelnikow, ktorzy nie otwieraja szerzej oczu. Poniewaz prawda jest taka, ze swiatow jest wiecej niz gwiazd na niebie. Rozumiesz? Sa wszedzie, duze i male, tuz przy tobie. Wszedzie. Niektore mozesz zobaczyc, a innych nie, ale istnieja drzwi, Akwilo. To moze byc wzgorze albo drzewo, albo kamien, albo zakret drogi, to moze byc mysl w twojej glowie, ale sa wszedzie. Musisz sie nauczyc je dostrzegac, poniewaz chodzisz wsrod nich, a ich nie widzisz. A niektore z nich sa jak… trucizna.
Wodza jakis czas milczala, wciaz patrzac na Akwile, a wreszcie podjela watek:
— Zapytalas, dlaczego Krolowa porwala twojego braciszka. Krolowa lubi dzieci. Nie ma wlasnych. I niekiedy ktores mocno ja chwyta za serce. Da malcowi wszystko, czego bedzie chcial. Tylko to, co bedzie chcial.
— Alez on chce tylko slodyczy! — wykrzyknela Akwila.
— Naprawde? A ty mu je dajesz? — zapytala wodza, jakby zagladajac przy tym w mysli dziewczynki. — Twoj braciszek potrzebuje milosci, opieki, nauki i nawet tego, by od czasu do czasu uslyszec „nie”. Tego potrzebuje, by wyrosnac na silnego czlowieka. Ale tego nie otrzyma od Krolowej. Bedzie dostawal slodycze. Bez konca.
Akwila pragnela, by wodza przestala na nia patrzec w ten sposob.
— Ale ja widze, ze maly chlopiec ma siostre gotowa poniesc wszelki trud, by go sprowadzic z powrotem — powiedziala mala staruszka, spuszczajac wzrok. — Co za szczesciarz z niego. A ty wiesz, co znaczy byc silna, prawda?
— Wydaje mi sie, ze tak.
— Dobrze. A czy wiesz, jak byc slaba? Czy potrafisz sie ugiac przed sztormem? — Wodza usmiechnela sie. — Nie, nie musisz mi na to odpowiadac. Male piskle zawsze musi wyskoczyc z gniazda, by sprawdzic, czy potrafi latac. Tak czy siak, widze, ze masz w sobie duzo z Sary Dokuczliwej, a nic, co ja bym powiedziala, nie potrafilo zmienic jej postanowienia, skoro juz je powziela. Nie jestes jeszcze kobieta, ale to dobrze, bo tam, gdzie sie wybierzesz, latwiej byc dzieckiem niz doroslym.
— Swiat Krolowej? — Akwila usilowala nadazyc.
— Tak. Potrafie go wyczuc, kladzie sie nad naszym swiatem niby mgla, jest tak blisko jak druga strona lustra. Ja juz trace sily. Nie moge obronic tego miejsca. Oto moja propozycja: ja pokaze ci, jak trafic do Krolowej, a ty zastapisz mnie i zostaniesz wodza.
Te slowa zdumialy nie tylko Akwile. Fiona az podskoczyla do gory, otworzyla usta, by zaprotestowac, ale wodza tylko podniosla pomarszczona dlon.
— Jesli sie jest wodza, dziewczyno, oczekuje sie, ze inni zrobia to, co kazesz. Wiec w ogole ze mna nie dyskutuj. To jest moja propozycja, Akwilo. Lepszej nie dostaniesz.
— Ale ona nie moze… — zaczela Fiona.
— Czego nie moze?
— Ona nie jest praludkiem, matko.
— To prawda, jest nieco wieksza — zgodzila sie wodza. — Akwilo, nie martw sie, to nie potrwa dlugo. Potrzebuje tylko, bys przez chwile popilnowala spraw. Zaopiekowala sie ziemia i chlopcami. Potem, kiedy juz twoj brat znajdzie sie bezpiecznie w domu, Hamisz poleci w gory, by oglosic, ze klan z Kredowego Wzgorza potrzebuje nowej wodzy. To dobre miejsce i dziewczeta zjawia sie tu tlumnie. Co na to powiesz?
— Ona nie zna naszych obyczajow — protestowala dalej Fiona. — Jestes przemeczona, matko.