… w dniu, kiedy umarla babcia Dokuczliwa, na wzgorzach panowala cisza.
Kazdego poranka ktos zanosil babci swiezy chleb, mleko i jedzenie dla psow. Nie chciala, by przychodzili codziennie, lecz Akwila podsluchala rozmowe rodzicow, gdy jej tata mowil, ze musza miec teraz oko na mame.
Tego dnia przypadla kolej na Akwile, ktora nigdy nie traktowala wyprawy na wzgorza jak przykrego obowiazku. Lubila to.
Zauwazyla cisze. Nie byla to normalna cisza, ktora wypelnia tysiace malych odglosow, ale posepne milczenie calej przyrody.
I wtedy juz wiedziala, zanim jeszcze weszla przez otwarte drzwi i znalazla, babcie lezaca w waskim lozku.
Otulal ja chlod. Mozna go bylo wrecz uslyszec — byl jak wysoka, ostra nuta. Mial tez glos. Jej wlasny glos, ktory mowil: Juz za pozno, na nic lzy, juz nic nie mozna powiedziec, teraz trzeba zrobic to, co nalezy…
Nakarmila psy, ktore cierpliwie czekaly na sniadanie. Pomogloby, gdyby zrobily cos psiego, gdyby skomlaly albo lizaly babcie po twarzy, ale one nic takiego nie robily. A Akwila wciaz slyszala ten glos w swojej glowie: Zadnych lez, nie placz. Nie placz po babci Dokuczliwej.
I teraz, we wlasnej glowie, przygladala sie sobie samej, tylko nieco mniejszej, krazacej wokol chaty na kolach, poruszajacej sie niczym mala kukielka…
Wysprzatala dom. Poza lozkiem i piecem niewiele tu bylo. Wieszak na ubrania, duza beczka na wode i pudlo na jedzenie, to wszystko. No i oczywiscie wszedzie walaly sie przedmioty zwiazane z owcami, miseczki, butelki, smoczki, noze i nozyce — ale nie bylo nic, co by powiedzialo, ze zyl tu jakis czlowiek, chyba ze setki papierkow po tytoniu Wesoly Zeglarz przypietych do jednej ze scian.
Zabrala wtedy jeden z papierkow — nadal lezal w domu pod jej materacem — i przypomniala sobie opowiesc.
Bardzo rzadko sie zdarzalo, by babcia powiedziala wiecej niz jedno zdanie. Uzywala slow oszczednie, jakby wiele kosztowaly. Ale pewnego dnia, kiedy Akwila przyniosla na wzgorza jedzenie, babcia opowiedziala jej historie. Cos w rodzaju historii. Rozwinela tyton, przyjrzala sie papierkowi, po czym spojrzala na wnuczke tym swoim nieco zdziwionym spojrzeniem i powiedziala:
— Tysiace razy patrzylam na to opakowanie i nigdy nie zauwazylam jego lodzi.
Oczywiscie Akwila podbiegla, zeby spojrzec, ale tez nie dostrzegla zadnej lodzi, podobnie jak nie widziala nagiej kobiety.
— Bo lodz jest tam, gdzie nie mozesz jej zobaczyc — wytlumaczyla babcia. — Zeglarz plynie lodzia, goniac po morzu wielkiego bialego wieloryba. Sciga go przez caly czas. Wieloryb jest wielki jak Kreda, tak slyszalam. Pisza o tym w ksiazce.
— Dlaczego on go goni? — zapytala Akwila.
— Aby go zlapac — odpowiedziala babcia. — Ale to sie nie stanie nigdy, poniewaz swiat jest okragly jak wielki talerz i morze tak samo, wiec sciga jeden drugiego, i to jest tak, jakby gonil sam siebie. Niech cie nigdy nie ciagnie nad morze, mendelku. Tam sie zdarza ja najgorsze rzeczy. Kazdy ci to powie. Pozostan tutaj, bo masz te wzgorza w swych kosciach.
I to wszystko. To byl ten jeden z bardzo niewielu razy, kiedy babcia Dokuczliwa powiedziala do Akwili cos, co nie dotyczylo w jakis sposob owiec. I byl to jedyny raz, kiedy wspomniala, ze istnieje jakis swiat poza Kreda. Akwila snila potem o wesolym zeglarzu, ktory sciga na swej lodzi wieloryba. A czasami wieloryb scigal ja, ale zawsze wtedy sie zjawial wesoly zeglarz na wielkiej lodzi i pogon zaczynala sie od nowa.
Czasami biegla do latarni morskiej, lecz budzila sie zawsze w momencie, gdy otwieraly sie przed nia drzwi. Nigdy nie widziala morza. Jeden z sasiadow mial stary obraz na scianie, ktory przedstawial mezczyzn trzymajacych sie z calych sil tratwy plynacej po czyms, co wygladalo jak wielkie jezioro z falami. Ale latarni morskiej nie umiala tam wypatrzyc.
Akwila usiadla na waskim lozku i rozmyslala o babci Dokuczliwej i o malej dziewczynce, Sarze Mazgaj, ktora starannie pokolorowala kwiatki w ksiazce, i o tym, ze jej swiat stracil swoja os.
Brakowalo jej ciszy. Cisza, ktora panowala teraz, nie byla juz ta sama cisza, ktora byla wczesniej. Cisza babci byla pelna ciepla i przyjmowala cie do siebie. Babcia Dokuczliwa miala czasami klopot, by pamietac, czym dzieci roznia sie od jagniat, ale wnuczka zawsze byla mile widziana w obszarze jej ciszy. I jedyne, co trzeba bylo tam wniesc, to wlasna cisze.
Akwila tak bardzo chcialaby przeprosic babcie za pasterke.
A potem poszla do domu powiedziec wszystkim, ze babcia umarla. Miala siedem lat i jej swiat sie skonczyl.
Ktos grzecznie pukal w jej but. Otworzyla oczy i ujrzala ropucha, ktorzy trzymal w ustach maly kawalek skaly. Wyplul go.
— Przepraszam za to — powiedzial. — Powinienem uzyc reki, ale jestesmy bardzo miekkimi stworzeniami.
— Co powinnam zrobic? — zapytala Akwila.
— No coz, jesli uderzysz sie glowa o ten niski sufit, mozesz zadac zadoscuczynienia — oswiadczyl ropuch. — Ojej… czy ja to wlasnie powiedzialem?
— Tak, ale mam nadzieje, ze zalujesz. Skad ci to przyszlo do glowy?
— Nie mam pojecia. Nie mam pojecia — jeczal ropuch. — Przepraszam, ale o czym wlasciwie rozmawialismy?
— Chcialabym wiedziec, co praludki chca, zebym zrobila teraz?
— Och, nie sadze, by to sie tak odbywalo — rzekl ropuch. — To ty jestes wodza. I to ty mowisz, co powinno zostac zrobione.
— Dlaczego Fiona nie moze byc wodza? Ona jest praludkiem!
— W tym wzgledzie nie moge ci pomoc — odparl ropuch.
— Czy ja moge sluzyc pomoca? — zapytal glos tuz przy uchu Akwili.
Odwrocila glowe i na jednej z galerii biegnacej wokol pieczary ujrzala barda Williama.
Z bliska widac bylo, ze wyglada inaczej niz pozostale Figle. Wlosy mial starannie uczesane i zwiazane w kucyk. Nie mial tez tak wielu tatuazy. Poza tym inaczej mowil, wolniej i bardziej zrozumiale, przy czym gdy wymawial „r”, brzmialo to tak, jakby bil werbel.
— O tak — poprosila Akwila. — Dlaczego Fiona nie moze byc tutaj wodza?
William pokiwal glowa.
— Dobrrrre pytanie — odparl grzecznie. — Dlatego ze wodza nie moze polaczyc sie wparrrrre ze swoim brrrratem. Musi znalezc jakis inny klan i tam poslubic wojownika.
— W takim razie dlaczego ten wojownik nie moze przyjsc z nia tutaj?
— Poniewaz Figle z tego klanu nie znaja go i nie darzylyby go rrrrrrespektem — w ustach Williego „respekt” zabrzmial jak spadajaca lawina.
— No dobrze… co to bylo na temat Krolowej? Miales zamiar cos powiedziec, ale ci przerwali.
William spojrzal na nia zaklopotany.
— Nie sadze, bym mogl o tym teraz mowic.
— Ja jestem czasowo wodza — oswiadczyla wyniosle Akwila.
— Oczywiscie. Byl taki czas, kiedy zylismy w swiecie Krrrrolowej i sluzylismy jej. To bylo, jeszcze zanim stala sie tak zimna. Ale ona nas oszukala, wiec zorrrrganizowalismy rrrrebelie. Mrrrroczne czasy. Ona nas nie lubi. I to wszystko, co mam w tej sprrrrawie do powiedzenia.
Akwila przygladala sie Figlom, ktore wchodzily i wychodzily z komnaty wodzy. Cos sie tam dzialo.
— Pochowaja ja w innej czesci kopca — rzekl niepytany William. — Tam gdzie spoczywaja inne wodze naszego klanu.
— Myslalam, ze beda bardziej… halasliwe — zauwazyla Akwila.
— Byla ich matka — odparl William. — Nie chca zgielku. W ich serrrrcach jest zbyt wiele slow. Potem urzadzimy czuwanie przy zwlokach, by pomoc jej wrrrrocic do swiata zywych, i wtedy bedzie naprrrrawde glosno, zobaczysz. Bedziemy tanczyc do melodii „Diabel pomiedzy prrrrawnikami”, jesc i pic, i ide o zaklad, ze potem beda