mieli kaca wielkiego jak owca. — Usmiechnal sie przelotnie. — Ale na rrrrazie kazdy z nas wspominaja w milczeniu. Nasza zaloba jest inna niz wasza. My zalujemy, ze nie mozemy jeszcze za nia podazyc.
— Czy ona byla takze twoja matka? — zapytala cicho Akwila.
— Nie, byla moja siostrrrra. Nie mowila ci, ze kiedy wodza idzie do nowego klanu, zabierrrra ze soba kilku brrrraci? Jej serrrrce nie wytrzymaloby samotnosci, gdyby znalazla sie wsrrrrod obcych. — Bard westchnal. — Oczywiscie po jakims czasie, kiedy wodza juz poslubi wojownika, klan jest pelen jej synow i przestaje byc taka samotna.
— Dla ciebie musialo to byc trudne — powiedziala Akwila.
— Szybko lapiesz — stwierdzil William. — Jestem ostatnim z tych, ktorzy z nia przyszli. Gdy bedzie po wszystkim, poprrrrosze nowa wodze, by pozwolila mi wrrrrocic w gorrrry do moich braci. To jest mila tlusta krrrraina i moi siostrzency sa prrrrawdziwymi twarrrrrdzielami, ale chcialbym umrzec tam, gdzie sie urrrrodzilem. A terrrraz pozwol, ze przeprosze cie na chwile, wodzo…
I odszedl.
Akwila nagle zapragnela wrocic do domu. Moze tak na nia podzialal smutek Williama, ale teraz poczula sie w kopcu zamknieta.
— Chce stad wyjsc — szepnela.
— Swietny pomysl — przytaknal ropuch. — Musisz teraz znalezc miejsce, gdzie czas plynie inaczej.
— Ale jak mam to zrobic? — jeknela. — Czasu przeciez nie widac.
Zlapala dlonmi za krawedzie wejscia do pieczary i wydostala sie na swieze powietrze.
Na farmie mieli wielki stary zegar, ktory raz na tydzien byl ustawiany na wlasciwa godzine. Kiedy jej ojciec byl na jarmarku w Creel Springs, zapisywal sobie polozenie wskazowek wielkiego zegara na wiezy, a gdy przyjezdzal do domu, ustawial wskazowki zegara w takich samych pozycjach. Ale i tak bylo to tylko na pokaz, bo kazdy kierowal sie sloncem, slonce nie moglo pokazywac zlego czasu.
Akwila lezala pomiedzy korzeniami, nad nia jednostajnie szumialy liscie. Kopiec byl niczym wyspa na nieskonczonosci murawy. W zaciszu stwarzanym przez korzenie rosly tu pozne pierwiosnki i nawet troche naparstnicy. Fartuszek lezal tam, gdzie go zostawila.
— Mogla mi po prostu powiedziec, gdzie mam szukac — oswiadczyla Akwila.
— Alez ona sama nie miala pojecia — odparl ropuch. — Wiedziala tylko, jakimi znakami nalezy sie kierowac.
Akwila przetoczyla sie na plecy i spojrzala na niebo przeswiecajace pomiedzy galeziami. Wodza powiedziala, ze bedzie swiecic…
— Powinnam porozmawiac z Hamiszem — zdecydowala.
— Oczywiscie, panienko — rozlegl sie glos tuz przy jej uchu.
Odwrocila glowe.
— Od jak dawna jestes tutaj? — zapytala.
— Przez caly czas, panienko — oswiadczyl praludek. Inne rowniez wystawily glowy zza drzewa i spomiedzy lisci. Bylo ich tu co najmniej dwudziestu.
— Caly czas mnie pilnowaliscie?
— Oczywiscie, panienko. Naszym zadaniem jest pilnowanie wodzy. Poza tym ja i tak wiekszosc czasu spedzam na zewnatrz, poniewaz ucze sie na barda. — Mlody Figiel pochwalil sie swymi mysimi dudami. — A oni nie pozwalaja mi grac tam na dole, bo twierdza, ze wydaje dzwieki niczym pajak starajacy sie pierdziec uszami, panienko.
— Ale co by sie stalo, gdybym chciala spedzic… miec… pojsc do… Co by sie stalo, gdybym powiedziala wam, ze nie chce byc pilnowana?
— Jesli mowisz o wolaniu natury, panienko, odpowiednie miejsce znajduje sie tam w dziurze. Musisz tylko powiedziec nam, gdzie idziesz, i nikt nie bedzie podgladal, masz na to nasze slowo — powiedzial towarzyszacy jej Figiel.
— Jak ci na imie? — zapytala.
— Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock, panienko. Bo widzisz, Figle nie maja az tylu imion i musimy sie nimi dzielic.
— No dobrze, Nie-tak-duzy-jak-maly-Jock… — zaczela Akwila.
— To bylby Sredniej-Wielkosci-Jock, panienko — powiedzial Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale- wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock.
— No dobrze. Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock, chcialabym…
— Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock, panienko — powiedzial Nie- tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock. — Umknal ci jeden Jock — dodal pomocnie.
— Nie bylbys szczesliwszy, nazywajac sie na przyklad Henry? — zapytala bezradnie Akwila.
— O nie, panienko. — Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock sie skrzywil. — Takie imie nie ma wcale historii. Ale zylo wielu dzielnych wojownikow o imieniu Nie-tak-duzy-jak-Sredniej- Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock. To jest prawie tak slynne imie jak sam Ciut-Jock. No i kiedy Ciut- Jock zostanie zabrany do Ostatniego Swiata, wtedy ja otrzymam imie Ciut-Jock, co oczywiscie nie znaczy, ze nie podoba mi sie imie Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock. Istnieje wiele wspanialych opowiesci o wojownikach o imieniu Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut- Jock-Jock — dodal z zapalem i Akwila nie miala serca, by mu powiedziec, ze to musialy byc naprawde bardzo dlugie opowiesci.
Zamiast tego poprosila tylko:
— No wiec… chcialabym porozmawiac z lotnikiem Hamiszem.
— Nie ma problemu — oswiadczyl Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock. — Jest tuz nad nami.
I zniknal. Chwile pozniej Akwila uslyszala, a raczej poczula w uszach gwizd Figla.
Wyciagnela z kieszeni fartuszka dosc zmaltretowane juz „Choroby owiec”. Ostatnia strona ksiazki byla pusta. Wyrwala ja, czujac sie jak kryminalistka, i znalazla olowek.
Czytala swoj liscik z uwaga, kiedy uslyszala nad glowa lopot skrzydel. Potem doszedl ja warkoczacy odglos, a wreszcie cichy, zmeczony i nieco stlumiony glosik powiedzial:
— Na litosc…
Podniosla wzrok na murawe. Hamisz tkwil do gory nogami o kilka stop od niej. Jego rece z deszczulkami byly szeroko rozpostarte.
Wyciagniecie go z ziemi zabralo troche czasu. Poniewaz wyladowal na glowie, a byl wprowadzony w ruch obrotowy, teraz trzeba go bylo wykrecic w druga strone, aby nie stracil w tej przygodzie uszu.
Kiedy byl juz ustawiony jak nalezy, choc jeszcze nieco sie chybotal, zapytala:
— Czy moglbys owinac tym listem kamien i zrzucic go przed farma mojej rodziny, tak by ludzie go znalezli?
— Oczywiscie, panienko.
— I… czy… to boli cie, kiedy ladujesz w taki sposob?
— Nie, panienko, ale to bardzo krepujace.
— W takim razie moze ci pomoc pewna zabawka, ktora posluguja sie ludzie — powiedziala Akwila. — Robisz cos w rodzaju… torby na powietrze…
— Torby na powietrze — powtorzyl zdziwiony awiator.
— No coz, wiesz przeciez, jak wiszace na sznurach pranie wydyma wiatr. Musisz wiec zrobic torbe z materialu, przywiazac do niej kilka sznurkow, a do tych sznurkow kamien. Kiedy wyrzucisz to, bedac w gorze, torba napelni sie powietrzem, a kamien spowoduje, ze bedzie spadac w dol.
Hamisz wpatrywal sie w nia bez slowa.
— Rozumiesz to, co do ciebie mowie? — zapytala.
— O tak, ja tylko czekam, czy chcesz mi powiedziec cos jeszcze — odparl grzecznie Hamisz.
— Czy myslisz, ze moglbys, hm, pozyczyc gdzies odpowiedni kawalek materialu?