— Nie, panienko, ale wiem dobrze, skad go moge ukrasc — odparl Hamisz.
Postanowila nie komentowac tej odpowiedzi. Zamiast tego zapytala:
— Gdzie byla Krolowa, kiedy pokazala sie mgla?
— Tam, jakies pol mili stad. — Hamisz wskazal reka.
Akwila zobaczyla kilka kopcow i pare kamieni z dawnych czasow.
Nazywano je trzymieniami, co oznaczalo „trzy kamienie”. Jedynymi kamieniami znajdowanymi na wzgorzach byly krzemienie, zawsze niewielkie. Ale trzymienie zostaly przyniesione z daleka, co najmniej z odleglosci dziesieciu mil, i zostaly ustawione tak, jakby dziecko poukladalo klocki. Tu i owdzie potezne bryly tworzyly okrag, a czasami jakis kamien sterczal pojedynczo. Aby to wszystko zrobic, potrzeba bylo wielu ludzi i wiele czasu.
Niektorzy twierdzili, ze skladano tam ofiary z ludzi. Inni, ze odprawiano obrzedy starej religii. A jeszcze inni, ze to oznaczenia starych grobow.
Byli tez tacy, co mowili: Unikaj tych miejsc.
Akwila nie sluchala. Byla tam kilka razy z siostrami, wzajemnie sie prowokowaly, szukaly czaszek. Ale kopce wokol kamieni mialy tysiace lat. Mozna bylo tam dzis znalezc tylko krolicze nory.
— Czy cos jeszcze, panienko? — zapytal grzecznie Hamisz. — Nie? W takim razie bede sie zbie…
Uniosl rece nad glowa i ruszyl biegiem przez murawe. Akwila az podskoczyla, kiedy myszolow zanurkowal kilka krokow od niej i zlapal go w locie, by natychmiast wzbic sie w niebo.
— Jak ktos mierzacy szesc cali moze wytrenowac takiego ptaka? — zapytala, gdy myszolow zatoczyl kolo nad ich glowami.
— Och, potrzeba tylko ciut dobroci, panienko — odparl Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale- wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock.
— Naprawde?
— No i ciut okrucienstwa — mowil dalej Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut- Jock-Jock. — Hamisz trenowal je, biegajac w kolko w stroju krolika, az wreszcie ptak sie na niego rzucal.
— To okropne! — wykrzyknela Akwila.
— Och, nie, on wcale nie byl okropny dla ptaka, tylko przywalal mu glowa — ciagnal Nie-tak-duzy-jak- Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock — a kiedy ptak sie ocknal, myslal, ze Hamisz to jego mama i sluchal go we wszystkim.
Myszolow byl juz tylko odleglym punktem.
— Chyba rzadko spedza czas na ziemi — zauwazyla Akwila.
— Prawie w ogole. W nocy spi w gniezdzie myszolowa, panienko. Twierdzi, ze jest tam cudownie cieplo. A pozostaly czas lata — powiedzial Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock. — Kiedy nie czuje wiatru pod spodniczka, jest nie szczesliwy.
— I ptakowi to nie przeszkadza?
— Nie, panienko. Wszystkie tutejsze ptaki i zwierzeta wiedza, ze przyjazn z Fik Mik Figlami przynosi szczescie.
— Naprawde?
— No, zeby juz tak powiedziec cala prawde, to brak przyjaciol wsrod Fik Mik Figli przynosi pecha.
Akwila spojrzala w slonce. Juz tylko kilka godzin dzielilo ja od zachodu.
— Musze odnalezc to wejscie — powiedziala. — Posluchaj, Nie-tak-maly jak…
— Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock, panienko — poprawil ja praludek cierpliwie.
— Tak, tak, dziekuje ci. Gdzie jest Rozboj? A wlasciwie gdzie sa wszyscy?
Mlody Figiel wygladal na zaklopotanego.
— Na dole odbywa sie debata, panienko — powiedzial.
— Ale przeciez musimy odnalezc mojego braciszka, prawda? Ja jestem wodza na te okolice.
— To jest ciut bardziej skomplikowane, panienko. Oni tam dyskutuja… hm… czy…
Akwila zrezygnowala z wysluchania go do konca. Praludek sie czerwienil. A poniewaz poczatkowo byl bardzo dokladnie niebieski, uzyskiwal nieprzyjemnie fioletowy kolor.
— Pojde tam na dol. Czy moglbys pchnac moje buty?
Zjechala w dol po ziemi. Figle rozpierzchly sie na jej widok. Kiedy oczy Akwili przyzwyczaily sie do mroku, zobaczyla, ze praludki okupuja galerie. Niektore myly sie, a nawet, nie wiadomo po co, smarowaly tluszczem swoje rude wlosy. Teraz gapily sie na nia, jakby ich przylapala na niecnym uczynku.
— Jesli mamy podazyc za Krolowa, powinnismy sie zbierac — powiedziala do Rozboja, ktory szorowal twarz w misce wielkosci polowki orzecha. Woda splywala mu po brodzie zaplecionej w warkocz. Wlosy tez mial splecione w trzy dlugie warkocze. Gdyby sie gwaltownie obrocil, moglby zabiczowac kogos na smierc.
— No coz — odparl — jest jeszcze ciutenki problem, ktory musi my rozwiazac, wodzo. — Mial w dloniach malenki reczniczek. A to oznaczalo, ze jest czyms zmartwiony.
— Tak? — zapytala Akwila.
— No… czy napilabys sie z nami herbaty? — zapytal Rozboj.
Praludki wystapily naprzod, niosac wielka zlota filizanke, ktora musiala byc kiedys zrobiona dla jakiegos krola.
Akwila przyjela herbate z wdziecznoscia. Byla bardzo spragniona. Kiedy upila lyk, tlum wydal westchnienie. Napoj byl calkiem smaczny.
— Ukradlismy cala torbe wedrownemu sprzedawcy, ktory spal sobie przy drodze — wyjasnil jej Rozboj. — Niezla, co? — Przyklepal mokrymi dlonmi wlosy.
Akwila znow uniosla filizanke, ale zatrzymala reke w polowie drogi do ust. Moze praludki nie zdawaly sobie sprawy, jak glosno szepcza, poniewaz teraz slyszala kazde slowko z ich rozmowy:
— Nie chcialbym jej obrazac, ale jest dosc duza.
— No tak, ale wodza musi byc duza, zeby miec duzo dzieci.
— Co prawda, to prawda, w duzej kobiecie nie ma nic zlego, ale jesli chlopak bedzie chcial sie z nia popiescic, musi zaznaczyc kreda, w jakim miejscu skonczyl poprzedniego dnia.
— No i jest dosc mloda.
— Nie musi na razie miec dzieci. A moze po prostu nie tak wiele naraz. Nie wiecej niz dziesiec.
— Na litosc, chlopaki, o czym wy mowicie? I tak wybierze Rozboja. Nie widzicie, jak ja kuksa kolanem?
Akwila mieszkala na farmie. A kiedy sie zyje na farmie, zludzenia, ze dzieci dostarczane sa przez bociany lub znajdowane pod krzakami, ulatniaja sie blyskawicznie, szczegolnie kiedy w srodku nocy trzeba pomoc krowie urodzic cielaka. Pomagala tez czesto przy owcach, bo w ciezkich przypadkach bardzo przydatne sa drobne raczki. Wiedziala, dlaczego baranom przywiazywano na piersiach torby z czerwona kreda i dlaczego owce z czerwonymi smugami na plecach zostana na przyszla wiosne matkami. To niesamowite, ile potrafi sie nauczyc ciche dziecko umiejace dobrze patrzec, w tym rowniez na tematy, ktore dorosli uznaliby za kompletnie dla niej nieodpowiednie.
Zauwazyla, ze Fiona stoi po drugiej stronie pomieszczenia i usmiecha sie jakos niepokojaco.
— Co sie dzieje, Rozboju? — zapytala.
— Wiesz… takie sa zasady klanu — odparl niepewnie. — Jestes nasza nowa wodza, wiec, no, mamy obowiazek cie zapytac, rozumiesz, niezaleznie od tego, co czujemy, musimy cie zapytac… — urwal.
— Nie do konca cie zrozumialam — powiedziala spokojnie Akwila.
— Myjemy sie do czysta, widzisz — tlumaczyl Rozboj. — Niektore chlopaki wziely nawet kapiel w stawie, choc to dopiero maj, a Duzy Jan po raz pierwszy umyl sie pod pachami. Glupi Jas uzbieral dla ciebie bukiet polnych kwiatow…
Glupi Jas wystapil do przodu az sztywny z nerwow, lecz i z dumy, i wyciagnal przed siebie bukiet. Kwiaty najprawdopodobniej byly kiedys ladne, ale poniewaz nie mial pojecia co to jest bukiet ani jak je zbierac, wiele juz nie mialo platkow, a galazki sterczaly na wszystkie strony.
— Przesliczny — powiedziala Akwila, upijajac kolejny lyk herbaty.
— No dobrze, dobrze. — Rozboj wycieral spocone czolo. — Wiec moze bedziesz tak mila i powiesz nam…
— Chca wiedziec, za ktorego z nich zamierzasz wyjsc za maz — oswiadczyla glosno Fiona. — Takie sa zasady. Musisz wybrac lub przestac byc wodza. I musisz dzis podac imie tego szczesliwca.
— Wlasnie tak — potwierdzil Rozboj, nie patrzac jej w oczy. Dlon z filizanka nawet nie zadrzala, ale tylko