dlatego, ze Akwile wprost zamurowalo. Nie potrafila ruszyc zadnym miesniem. Natomiast w jej glowie panowala prawdziwa burza: Wrrrrr! Cos takiego nie moze mi sie przydarzyc! Ja nie chce… Ja nie moge… Ja nie bede… Oni nie sa nawet… To smieszne…
Musze uciekac…
Ale jednoczesnie zdawala sobie sprawe z setek zmartwionych wpatrzonych w nia oczu. To, jak sobie z tym poradzisz, jest bardzo wazne, dopuscila do siebie druga mysl.
Wszyscy ci sie przygladaja. A szczegolnie Fiona bardzo chce zobaczyc, co zamierzasz z tym zrobic. I naprawde powinnas byc milsza dla dziewczyny cztery stopy nizszej od ciebie.
— Coz, zupelnie sie tego nie spodziewalam — oswiadczyla, zmuszajac sie do usmiechu. — To wielki zaszczyt dla mnie.
— No tak, no tak — powtarzal Rozboj, nie odrywajac wzroku od podlogi.
— A ze jest was tak wielu, wybor bedzie trudny — ciagnela Akwila, nie przestajac sie usmiechac. Dopuszczona do glosu druga mysl podpowiadala: On tez nie jest z tego powodu szczesliwy!
— Tak, to prawda — zgodzil sie z nia Rozboj.
— Musze zaczerpnac swiezego powietrza, zeby sie zastanowic — stwierdzila Akwila i nie przestajac sie usmiechac, wysunela sie z kopca.
Ukucnela, zagladajac pod krzaczek pierwiosnkow.
— Ropuchu!
Wysunal pyszczek, w ktorym wyraznie cos przezuwal.
— Hm? — zapytal.
— Chca sie ze mna ozenic!
— Mmmm hmmm mm?
— Co tyjesz?
— Jakiegos niedozywionego slimaka.
— Powiedzialam, ze chca sie ze mna ozenic.
— I… ?
— Moze bys wyrazil sie precyzyjniej. Tylko pomysl!
— No dobrze, wielka mi rzecz — powiedzial ropuch. — Teraz to jeszcze nie problem, ale gdy urosniesz, one nadal beda mialy szesc cali wzrostu.
— Nie smiej sie ze mnie. Jestem wodza!
— Oczywiscie, w tym caly problem. Jesli o nie chodzi, tak to wlasnie dziala. Nowa wodza wybiera sobie jednego z wojownikow i ma ja potem mnostwo malych Figli. Odmowa rownalaby sie potwornej obrazie…
— Nie zamierzam sie zenic z zadnym Figlem. Nie moge miec setek dzieci! Powiedz mi, co mam zrobic!
— Ja mialbym wydawac wodzy polecenia? Wzyciu bym nie smial — oswiadczyl ropuch. — A poza tym nie lubie, kiedy sie na mnie krzyczy. Lepiej zapamietaj, ze ropuchy tez maja swoja dume. — Wpelzl pomiedzy liscie.
Akwila wziela gleboki oddech, gotujac sie do wrzasku, ale po chwili zamknela usta.
Pomyslala, ze stara wodza musiala byc tego wszystkiego swiadoma. Wiec… najwyrazniej uwazala, ze Akwila poradzi sobie z taka sytuacja. To tylko uswiecone tradycja obyczaje, Figle nie wiedza, co maja teraz poczac. Zaden z nich nie chcial sie zenic z wielka dziewucha, chociaz ani jeden by sie do tego nie przyznal. Taka byla tradycja i juz.
Musi istniec jakis sposob, zeby ja obejsc. Z pewnoscia. Ale od niej wymaga sie, by wskazala meza i dzien zaslubin. To juz jej powiedzieli.
Przez chwile przygladala sie korzeniom drzew. Hm, pomyslala.
A potem wslizgnela sie z powrotem do dziury.
Praludki oczekiwaly na nia, krecac sie nerwowo to tu, to tam. Ledwo udalo im sie ukryc przerazenie, pochylali twarze, by na nia nie patrzec.
— Przyjmuje ciebie, Rozboju — oswiadczyla.
Jego twarz zastygla w grymasie leku. Uslyszala, jak wyszeptal cichutko: „Na litosc”.
— Ale to narzeczona wyznacza dzien slubu, prawda? — mowila rozpromieniona Akwila.
— O tym wie kazdy.
— Owszem — odparl Rozboj drzacym glosem. — Taka jest wlasnie tradycja.
— W takim razie sluchajcie. — Wziela gleboki wdech. — Na koncu swiata wznosi sie granitowa gora wysoka na mile. I kazdego roku maly ptaszek leci przez swiat na tamta gore, by uszczknac jej czubek. Tak wiec kiedy ptaszek zetrze gore do wielkosci ziarnka piasku… tego dnia ja poslubie Rozboja Figla!
Podczas tej przemowy z twarzy Rozboja stopniowo znikal strach, a rozlewal sie szeroki usmiech.
— No tak, to dobry pomysl! Pewnych rzeczy nie trzeba przyspieszac.
— Calkowicie sie z toba zgadzam — potwierdzila Akwila.
— Dzieki temu zdazymy przygotowac liste gosci i wszystko co potrzebne — dodal inny praludek.
— Oczywiscie.
— Trzeba tez pamietac o sukni slubnej i bukiecie panny mlodej. — Rozboj z kazda chwila pogodnial coraz bardziej. — A o takich sprawach mozna dyskutowac do bolu.
— O tak — przytaknela Akwila.
— Ale przeciez ona wlasnie powiedziala nie! — wybuchnela Fiona. — Milion lat minie, zanim ptaszek…
— Powiedziala to, co trzeba! — krzyknal Rozboj. — Slyszeliscie ja wszyscy! I wyznaczyla dzien! Zgodnie z tradycja!
— A ta gora sie tak nie przejmujcie — wtracil Glupi Jas, wciaz sciskajac w dloni bukiet. — Tylko nam powiedz, gdzie ona jest, a poradzimy sobie znacznie szybciej niz jakis tam ptaszek…
— To musi byc ptaszek! — zakrzyczal go Rozboj, znowu ogarniety przerazeniem. — Malutki ptaszek. I nie mowmy o tym wiecej! A kto chce sie spierac, poczuje moj but. Niektorzy z nas maja za zadanie wykrasc dzieciaka z lap Krolowej. — Wyciagnal miecz i pomachal nim nad glowa. — Kto ze mna idzie?
To zadzialalo. Figle najwyrazniej lubily jasno wyznaczone cele. Setki mieczy i toporkow oraz jeden bukiet kwiatow w wypadku Glupiego Jasia uniosly sie w gore, a grote wypelnil okrzyk wojenny Fik Mik Figli. Czas przejscia praludkow od stanu normalnego do goraczki wojennego szalu jest tak niewielki, ze da sie go zmierzyc tylko najmniejszym z zegarkow.
Niestety, poniewaz praludki byly plemieniem indywidualistow, kazdy mial wlasny okrzyk, a Akwila zrozumiala jedynie kilka z nich:
— Moga odebrac nam zycie, ale nie odbiora spodni!
— Ty pojdziesz gora, a ja dojde potem.
— Jest nas tylko tysiac.
Ale po chwili scianami zatrzasl jeden potezny okrzyk:
— Nie mamy krola! Nie mamy krolowej! Nie mamy pana! Nie damy sie znowu oszukac!
Okrzyk ucichl, chmura pylu opadla na ziemie i zapanowala cisza.
— Dalej, jazda! — krzyknal Rozboj.
Praludki jak jeden maz rzucily sie z galerii w dol na podloge i przez dziure na dwor.
Komnata w jednej chwili opustoszala, zostali tylko bard i Fiona.
— Gdzie oni poszli? — zapytala Akwila.
— Och, po prostu wyszli. — Fiona wzruszyla ramionami. — Ja zamierzam tu pozostac, dopilnowac ognia. Ktos powinien sie zachowywac jak porzadna wodza. — Spojrzala ostro na Akwile.
— Mam szczera nadzieje, ze znajdziesz dla siebie klan, Fiono — odparla slodko Akwila.
Fiona jeszcze bardziej sie zmarszczyla.
— Jakis czas beda biegac w kolko, moze przy tym oglusza kilka krolikow i wywala sie pare razy — wtracil sie William. — Potem przyhamuja, kiedy dotrze do nich, ze nie wiedza, co i gdzie powinni zrobic.
— Czy zawsze tak zmykaja jak teraz? — zapytala Akwila.
— No coz, Rozboj nie ma najmniejszej ochoty rozmawiac o malzenstwie. — William usmiechnal sie szeroko.
— Jesli o to chodzi, mamy ze soba wiele wspolnego — stwierdzila Akwila. Wysunela sie z dziury na zewnatrz, gdzie juz czekal na nia ropuch.
— Slyszalem — oswiadczyl. — Dobra robota. Bardzo sprytne. I bardzo dyplomatyczne.