— Czy to prawda, co powiedziala wodza? — zapytala jeszcze raz.

— Tak — powoli odpowiedzial Rozboj. — Nie oklamala cie. Krolowa bedzie probowala byc dla niego mila, tyle ze nie wie, jak byc mila. Bo widzisz, ona jest elfem. A elfy nie umieja myslec tak jak inni.

— Co sie stanie z moim bratem, jesli go nie odnajdziemy?

I znowu na ich twarzach pojawil sie wyraz „nie podoba nam sie, dokad zmierzaja te pytania”.

— Zapytalam… — zaczela znowu Akwila.

— Powiedzialbym, ze w odpowiednim czasie odesle go z powrotem do domu — wtracil szybko William. — A on nie postarzy sie ani o dzien. Tutaj nic sie nie starzeje. Nic nie rosnie.

W ogole nic.

— Wiec nic mu sie nie stanie?

Rozboj wydal z siebie dziwny dzwiek, jakby chcial powiedziec „tak”, ale jezyk klocil sie z mozgiem, ktory kazal mu powiedziec „nie”.

— Powiedz to, czego mi nie mowisz — rozkazala.

— Ale takich rzeczy jest mnostwo — wyrwal sie Glupi Jas. — Na przyklad temperatura topnienia olowiu wynosi…

— Im glebiej zanurzasz sie w ten swiat — przerwal mu Rozboj — tym czas wolniej plynie. Lata mijaja jak dni. Krolowa za kilka miesiecy moze sie chlopcem znudzic. Ale te kilka miesiecy tutaj, gdzie czas plynie wolno, liczy sie inaczej. Kiedy chlopiec wroci do swiata zywych, mozesz byc staruszka albo juz w ogole nie zyc. Wiec jesli dochowasz sie wlasnych dzieci, lepiej im powiedz, zeby rozgladali sie za troche lepkim zaplakanym maluchem wedrujacym po wzgorzach w poszukiwaniu czegos slodkiego, bo moze byc ich wujkiem Bywartem. Ale to nie musi byc jeszcze najgorsze. Po dlugim zyciu w snach obudzenie bywa zbyt trudne, niekiedy nie da sie juz wrocic do rzeczywistosci…

Akwila nie spuszczala z niego wzroku.

— Cos takiego juz sie zdarzalo — dodal William.

— Przyprowadze go z powrotem — cicho oswiadczyla Akwila.

— Nikt w to nie watpi — przytaknal Rozboj. — A gdzie ty pojdziesz, my pojdziemy razem z toba. Fik Mik Figle niczego sie nie boja!

Jego bracia zaczeli wznosic okrzyki, ale dziewczynce wydawalo sie, ze niebieskie cienie wciagaja w siebie wszystkie dzwieki.

— No wlasnie, niczego procz prawnikow mmmm mmm — tyle tylko zdazyl wydobyc z siebie Glupi Jas, zanim Rozboj zatkal mu usta.

Akwila wrocila na szlak kopyt, by kontynuowac wedrowke.

Pod jej stopami nieprzyjemnie skrzypial snieg.

Przeszla kawalek, przygladajac sie, jak drzewa realnieja, gdy sie do nich zbliza, a potem sie obejrzala.

Wszystkie Fik Mik Figle szly za nia. Rozboj pokiwal jej glowa dla dodania kurazu. Jej slady stawaly sie dziurami w sniegu, w ktorych widac bylo zielona trawe.

Te drzewa zaczely ja denerwowac. Sposob, w jaki sie zmienialy, byl bardziej przerazajacy niz jakikolwiek potwor. Potwora mozna uderzyc, trudno jednak sie bic z lasem.

A ona miala ochote komus przylozyc.

Zatrzymala sie i odgarnela snieg tuz przy pniu drzewa. W miejscu sniegu nie bylo nic, tylko szarosc. Po chwili zjawil sie na tym kawalku pien. Potem juz tam byl, udajac, ze jest tu od zawsze.

To ja bardziej martwilo niz piekielna sfora. Psy byly tylko potworami. Mozna je pokonac. Ale brak pnia pod drzewem… przerazal ja.

Starala sie stosowac teraz pierwszorzedne myslenie. Czula, jak narasta w niej strach, czula, jak jej zoladek staje sie czerwona i rozgrzana kula, czula pot pod pachami. Ale nie mialo to… zwiazku. Widziala przerazona siebie, a to oznaczalo, ze ta jej czesc, ktora potrafi sie przygladac samej sobie, przerazona nie jest.

I wlasnie w tym momencie cos poszlo nie tak. Calkiem nagle lek zlapal ja w kleszcze.

Byla w dziwnym swiecie, zamieszkanym przez potwory, a towarzyszyly jej setki niebieskich ludzikow. I byly tu tez… piekielne sfory. Jezdzcy bez glow. Potwory w rzece. Barany przemieszczajace sie na grzbiecie po polu. Glosy pod lozkiem…

Strach rzucil sie na nia. Ale poniewaz mial do czynienia z Akwila, ona ruszyla ku niemu, wznoszac patelnie. Miala za zadanie przejsc przez las, odnalezc Krolowa, zabrac brata i wrocic!

Uslyszala za soba glosy…

* * *

Obudzila sie.

Nie bylo sniegu, ale byla biel przescieradla i sufitu nad glowa. Przez chwile wpatrywala sie wen, a potem pochylila sie, by zajrzec pod lozko.

Poza nocnikiem nie widziala tam nic. Wstala, podeszla do domku dla lalek i zamaszyscie otworzyla jego drzwi. Tam tez nie bylo nikogo poza dwoma zolnierzykami, misiem i lalka bez glowy.

Sciany wygladaly solidnie. Sufit byl popekany w tych samych miejscach co zawsze.

Jej kapcie rowniez byly takie jak zawsze: stare, wygodne, z oderwanymi rozowymi klaczkami.

Stanela posrodku podlogi i powiedziala bardzo spokojnie:

— Czy ktos tutaj jest?

Z pola dobieglo beczenie owcy, ale najprawdopodobniej nie byla to odpowiedz na pytanie.

Zaskrzypialy drzwi i do sypialni wszedl Szczurolow. Otarl sie ojej nogi, wydajac z siebie pomruk niczym odlegly grzmot, a nastepnie wskoczyl na lozko i zwinal sie w klebek.

Akwila starannie ubrala sie, czekajac, by pokoj zrobil cos dziwnego.

Potem zeszla do kuchni, gdzie przygotowywano sniadanie. Jej mama stala przy zlewie.

Akwila przebiegla przez pomieszczenia gospodarskie do mleczarni, tam opadla na kolana, zajrzala pod koryta i za kredens.

— Uczciwie wam mowie, ze mozecie teraz wyjsc — powiedziala. Ale nikt nie wyszedl.

Byla sama. Czesto bywala tu sama i zawsze to lubila. Tak jakby mleczarnia nalezala wylacznie do niej. Ale teraz wydalo jej sie tu dziwnie pusto i nazbyt czysto…

Kiedy wrocila do kuchni, matka wciaz stala przy zlewie, myjac naczynia, a na stole stal talerz z parujaca owsianka.

— Ubije dzisiaj troche masla. — Akwila usiadla do sniadania. — Mamy tyle mleka.

Matka skinela glowa i odstawila talerz na ociekacz tuz przy zlewie.

— Nie zrobilam nic zlego, prawda? — zapytala dziewczynka.

Matka potrzasnela glowa.

Akwila westchnela. Wiec to byl tylko sen.

To chyba najgorsze zakonczenie dla tej calej historii. Ale przeciez wszystko wygladalo tak realnie. Pamietala dymny zapach w grocie praludkow i sposob, w jaki… kto to byl?… no tak, wolali na niego Rozboj… i nerwowy sposob, w jaki Rozboj zawsze do niej mowil.

Jakie to dziwne, pomyslala teraz, ze Szczurolow otarl sie o moje nogi. Zdarzalo sie, ze sypial w moim lozku, ale za dnia trzyma sie ode mnie jak najdalej. Jakie to dziwne…

Z okolic kominka doszedl ja jakis stukot. Pasterka z porcelany przesuwala sie po polce babci. Akwila zamarla z lyzka owsianki w pol drogi do ust. Figurka spadla i rozbila sie na podlodze.

Stukotanie nie ustawalo, tym razem przenioslo sie do wielkiego pieca. Drzwiczki drzaly w zawiasach.

Odwrocila sie w strone matki, ktora odstawiala kolejny talerz, ale nie trzymala go w rekach.

W tej chwili drzwiczki odpadly od pieca i polecialy na ziemie.

— Nie jedz owsianki!

Fik Mik Figle wpadly do kuchni niczym rwacy strumien.

Sciany zaczely sie przesuwac. Podloga falowala. I nagle Akwila dostrzegla, ze postac przy zlewie nie jest nawet czlowiekiem, tylko po prostu… czyms, nie bardziej ludzkim niz strach na wroble, brunatnym niczym stary paczek i zmieniajacym ksztalt, kiedy zblizal sie do Akwili.

Praludki przelatywaly kolo niej niczym sniezna zamiec.

Popatrzyla w male czarne oczka tego czegos, co ku niej sunelo.

Вы читаете Wolni Ciutludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату