— No jakby troche — zgodzil sie. — Ale to byly magiczne slowa. Zniszczony las, po gorze ani sladu, pare setek zabitych, takie tam. Kraina Basni nigdy nie byla bulka z maslem, nawet w dawnych czasach. Ale przy pewnej czujnosci dalo sie zyc. Byly tu nawet kwiaty, dziewczyny i lato. Teraz sa senki, zadlace elfy i inne stworzenia, ktore wpelzaja tu ze swoich swiatow i cale to miejsce schodzi na piekielne sfory.
Zjawiaja sie tu istoty ze swoich swiatow, myslala Akwila, przedzierajac sie przez snieg. Swiaty sa scisniete niczym groszki w straczku, a nawet chowaja sie jedne w drugich, przenikaja niczym banki mydlane.
Zobaczyla oczami wyobrazni stwory przepelzajace ze swych swiatow do innych, jak myszy, ktore wlaza do spizarni. Tyle ze byly duzo gorsze od myszy.
Co zrobilby senk, gdyby dostal sie do naszego swiata? Nikt by nie wiedzial, ze on tam jest. Siedzialby w kaciku i nawet by sie go nie widzialo, poniewaz on by na to nie pozwolil. I zmienialby sposob, w jaki postrzegasz rzeczywistosc, zsylalby na ciebie koszmary, tak ze w koncu pragnalbys umrzec…
A jej pierwszorzedne myslenie podsunelo nastepujaca refleksje: Ciekawam, ile ich juz sie tam znalazlo, choc tego nie wiemy?
A ja jestem w Krainie Basni, gdzie sny potrafia ranic. Gdzie wszystkie opowiesci, wszystkie ballady sa prawdziwe. Myslalam, ze to dziwne, co powiedziala wodza…
Nadeszla druga watpiaca mysl: Zaczekaj, czy to bylo pierwszorzedne myslenie? Alez nie, pomyslala Akwila, to juz mysl trzecia, ta co przychodzi po mysli pierwszej spontanicznej, i po drugiej watpiacej, czyli jest to mysl najrozsadniejsza. Mysle o tym, co mysle, ze mysle. A przynajmniej tak wlasnie mysle.
Jej druga (watpiaca) mysl nakazala: Spokoj! Bo juz straszny natlok mysli w tej glowie.
Las wydawal sie nigdzie nie konczyc. Choc moze byl to calkiem maly las, ktory w jakis sposob przesuwal sie wraz z nimi. Ostatecznie byla to Kraina Basni. Trudno miec do niej zaufanie.
Snieg wciaz znikal w miejscach, gdzie Akwila stawiala nogi, i wystarczylo, by tylko popatrzyla na drzewo, a od razu pieknialo i zaczynalo wygladac jak prawdziwe.
Krolowa jest, pomyslala Akwila, no coz… po prostu Krolowa. Ma wlasny swiat. I moze z nim zrobic wszystko, co chce. A ze cieszy ja wykradanie rzeczy i mieszanie w ludzkich losach…
Doszedl ja z oddali tetent kopyt.
To ona! Co powinnam zrobic? Co powinnam powiedziec?
Fik Mik Figle ukryly sie za pniami drzew.
— Zejdz ze sciezki! — wysyczal Rozboj.
On nadal moze z nia byc! — Akwila scisnela kurczowo raczke patelni i wpatrywala sie w blekitne cienie pomiedzy drzewami.
No to co? Przeciez go jej nie wykradniesz. Ostatecznie to jest Krolowa. Krolowej nie bije sie jak jakiegos pionka.
Tetent byl coraz glosniejszy, teraz brzmial tak, jakby bieglo kilka zwierzat.
W przeswicie miedzy drzewami pojawil sie jelen, unosily sie nad nim kleby pary.
Spojrzal na Akwile przekrwionymi oczami, a potem skoczyl. Padajac na ziemie, czula jego wstretny zapach i wlasny pot plynacy po karku.
To bylo prawdziwe zwierze. Takiego rogacza nie mozna sobie wyobrazic.
A potem przyszly psy…
Pierwszego trafila brzegiem patelni, ktora machnela niczym rakieta tenisowa. Kiedy drugi juz mial ja dosiegnac zebami, zrezygnowal na rzecz spojrzenia w dol, zdziwionego spojrzenia na dziesiatki praludkow, ktore sie pojawily pod jego lapami. Trudno gryzc kogokolwiek, jesli kazda z czterech lap przesuwa sie w innym kierunku, a w dodatku inne praludki laduja ci na glowie i po chwili gryzienie kogokolwiek staje sie po prostu… niemozliwe. Fik Mik Figle nienawidza piekielnych sfor.
Akwila podniosla wzrok na bialego konia. On rowniez, tak dalece jak potrafila to powiedziec, byl prawdziwy. Dosiadal go chlopiec.
— Kim jestes? — zapytal. Ale zabrzmialo to jak: Jakim jestes stworzeniem?
— A kim ty jestes? — zapytala Akwila, odsuwajac wlosy z twarzy. Nie potrafila w tym momencie wymyslic niczego lepszego.
— To jest moj las — odparl chlopiec. — Rozkazuje ci, bys robila to, co ci powiem!
Akwila przyjrzala mu sie. Metne swiatlo z drugiej reki uzywane w Krainie Basni nie bylo zbyt dobre, ale im bardziej sie przygladala, tym byla pewniejsza, ze sie nie myli.
— Masz na imie Roland, prawda? — zapytala.
— Nie bedziesz tak do mnie mowic!
— Alez tak! Jestes synem barona.
— Zadam, zebys zamilkla! — Chlopiec poczerwienial i najwyrazniej wstrzymywal lzy.
Podniosl reke, w ktorej trzymal palcat…
Rozleglo sie bardzo ciche „brzdek”. Akwila spojrzala w dol. Fik Mik Figle ustawily sie w wieze az pod brzuch konia, wdrapujac sie jeden drugiemu na ramiona, i wlasnie przeciely popreg.
Wyciagnela przed siebie dlon.
— Stoj! — krzyknela, starajac sie, by zabrzmialo to jak rozkaz. — Jesli pojedziesz, spadniesz z konia!
— A to niby co? Czar? Jestes wiedzma? — Chlopiec opuscil palcat, a wyciagnal z pochwy miecz. — Wiedzmom smierc!
Spial konia do skoku, uderzajac go kolanami w boki, a potem nastapil jeden z tych dlugich momentow, kiedy caly wszechswiat mowi „uch!”, a po ktorym chlopak, nie wypuszczajac miecza, wywinal kozla i upadl w snieg.
Akwila swietnie wiedziala, co sie teraz wydarzy. Glos Rozboja rozbrzmial echem miedzy drzewami:
— No to teraz wpadles w klopoty, chlopcze. Brac go!
— Nie!!! — wrzasnela. — Zostawcie go!
Chlopiec odskoczyl w tyl, spogladajac w przerazeniu na Akwile.
— Ja cie znam — powiedziala. — Masz na imie Roland. I jestes synem barona. Mowili, ze zginales w lesie…
— Nie wolno ci o tym mowic!
— Dlaczego nie?
— Zle slowa sie sprawdzaja!
— Wlasnie sie sprawdzily. Posluchaj — ciagnela Akwila — przybylam tutaj, by uratowac mojego…
Ale chlopiec juz sie pozbieral i biegl przez las.
— Odejdz ode mnie! — krzyczal.
Ruszyla za nim, przeskakujac przez pokryte sniegiem klody drzew. Roland przebiegal od drzewa do drzewa. Nagle zatrzymal sie i spojrzal w tyl.
— Umiem cie stad wyciagnac… — powiedziala w chwili, gdy go dogonila. … i tanczyc.
Trzymala dlon papugi, a przynajmniej kogos, kto mial glowe papugi.
Nogi poruszaly sie pod nia w doskonalym rytmie. Obracaly nia w kolo i tym razem katem oka ujrzala pawia, a przynajmniej kogos, kto mial glowe pawia. Zerknela ponad ramieniem i uzmyslowila sobie, ze jest teraz w sali, i to nie byle jakiej, tylko w sali balowej pelnej tanczacych ludzi w maskach.
Kolejny sen, pomyslala. Powinnam byla patrzec, gdzie ide…
Muzyka byla rytmiczna, ale dziwna, jakby muzycy grali gdzies na zapleczu albo pod woda i w dodatku nigdy wczesniej nie widzieli swoich instrumentow na oczy.
Akwila uswiadomila sobie, ze sama rowniez patrzy przez otwory w masce. Miala na sobie dluga lsniaca suknie. Zaciekawilo ja, jak sama wyglada.
No tak, pomyslala spokojnie. Musial byc jakis senk, a ja nie zatrzymalam sie, by popatrzec. I teraz jestem we snie. Ale to nie moj sen. Senki uzywaja tego, co znajda u czlowieka w glowie, a ja nigdy czegos takiego nie widzialam.
— Okt ca okto la kta? — zapytal paw. Jego glos brzmial jak muzyka. Brzmial prawie jak prawdziwy glos, ale nie do konca.
— O tak — odparla Akwila. — Swietnie.
— Caaa?
— Oh. Eee… uff okata la?
To najwyrazniej zadzialalo. Tancerz o glowie pawia lekko sie sklonil.