— Mla law law — rzekl i odszedl.

Gdzies tutaj musi byc senk, powiedziala do siebie Akwila. I z pewnoscia nie jest maly.

Bo to sen na duza skale.

Jednak drobiazgi sie nie zgadzaly. W sali znajdowalo sie pareset osob, ale te dalsze, choc poruszaly sie w calkiem naturalny sposob, przypominaly jej drzewa — jakby skladaly sie z samych tylko ksztaltow i kolorow. Ale zeby to dostrzec, trzeba sie bylo uwaznie przyjrzec.

Pierwszy rzut oka, pomyslala Akwila.

Ludzie w przepieknych kostiumach i maskach spacerowali wokol niej, tak jakby byla kolejnym gosciem. Ci, ktorzy nie przylaczyli sie do tanecznego korowodu, gromadzili sie teraz wokol dlugiego stolu uginajacego sie pod stosami jedzenia.

Akwila widziala takie potrawy tylko na obrazkach. Na farmie nikt nie glodowal, ale nawet gdy jedzenia bylo w obfitosci, w Noc Strzezenia Wiedzm lub po zbiorach, nigdy to nie wygladalo jak tutaj. Jedzenie na farmie mialo zazwyczaj kolor bialy lub brazowy. Nigdy rozowy ani niebieski, no i nigdy nie dygotalo.

Byly tu roznosci na patykach i miski, w ktorych cos lsnilo i blyszczalo. Nic nie bylo zwyczajne. Kazda potrawa ozdobiona zostala kremem lub esami-floresami z czekolady, lub tysiacami kolorowych kuleczek. Wszystko bylo zakrecone albo polukrowane, ozdobione albo pomieszane. To nie bylo jedzenie, raczej cos, co sie moze zjedzeniem stac, jesli bylo tak dobre, ze sie dostalo do jedzeniowego raju.

Bo nie tylko chodzilo o jedzenie, chodzilo o pokaz. Potrawy zostaly zaaranzowane na zielonych lisciach i ogromnych kwiatach. Tu i tam ogromne przezroczyste rzezby przedzielaly krajobraz dan. Akwila siegnela reka, by dotknac lsniacego kogucika. To byl lod, ktory zaczal sie topic pod jej palcami. Byly tez inne, na przyklad radosny grubasek, misa pelna lodowych owocow, labedz…

Przez chwile czula pokuse. Wydalo jej sie nagle, ze minelo strasznie duzo czasu, od kiedy ostatni raz jadla. Ale jedzenie nazbyt wyraznie wcale nie bylo jedzeniem. Bylo przyneta. Jego zadaniem bylo wolac: Hej, dziecino, zjedz mnie!

To mnie wcale nie ciagnie, pomyslala. Jak dobrze, ze senk nie pomyslal o serze…

… I byl ser. Zupelnie nagle, ale od zawsze, ser lezal na wszystkich stolach.

Widziala w kalendarzu ilustracje, na ktorych pokazano dziesiatki roznych serow.

Znala sie na serach i zawsze chciala sprobowac tych znanych tylko z obrazka. To byly sery z odleglych stron o dziwnie brzmiacych nazwach, jak W Trybach Dybach, Waniej Smaczniej, Stary Argg, Czerwony Predki czy legendarny Lancranski Blekitny, ktorego trzeba bylo przyszpilic do stolu, by nie rzucil sie na inne sery.

Jesli sprobuje odrobine, z pewnoscia mi nie zaszkodzi, uznala. To nie to samo co jedzenie. Przeciez panuje nad sytuacja. Przejrzalam ten sen na wylot. Wiec z pewnoscia mi nie zaszkodzi.

A poza tym… trudno uznac ser za pokuse…

Co prawda senk ustawil sery w tej samej chwili, kiedy o nich pomyslala, ale jednak…

Miala juz w reku noz do sera, a nawet nie pamietala, kiedy po niego siegnela.

Zimne krople kapnely jej na reke. Podniosla wzrok na najblizsza rzezbe z lodu — pasterke ubrana w szeroka suknie i w duzym kapeluszu. Akwila byla pewna, ze kiedy patrzyla tam wczesniej, widziala labedzia.

Znowu ogarnal ja gniew. O maly wlos dalaby sie oszukac! Spojrzala na noz do sera.

— Badz mieczem — rozkazala. Bo chociaz senk tworzyl jej sen, ale snila go ona. A ona byla naprawde. I czesc jej nie usnela.

Brzdek!

— Poprawka — powiedziala Akwila. — Badz nie tak ciezkim mieczem. — Tym razem uzyskala cos, co mogla utrzymac.

Zielen na stolach zaszelescila i sposrod lisci wychynela ruda glowa.

— Pssst! Nie jedz tych kanapek!

— Zglaszacie sie troche zbyt pozno.

— Coz, mamy tu do czynienia ze starym chytrym senkiem — rzekl Rozboj. — Nie chcial nas wpuscic, dopoki nie zdobylismy odpowiedniego ubrania…

Wyszedl spomiedzy zieleni. Rzeczywiscie wygladal dosc smiesznie w czarnym smokingu. Liscie znowu zaszelescily i pokazaly sie inne praludki. Wygladaly troche jak rudoglowe pingwiny.

— Odpowiedniego ubrania? — powtorzyla Akwila.

— Owszem — poswiadczyl Glupi Jas, ktory mial na glowie lisc salaty. — A te spodnie sa w pewnych miejscach nieco zbyt sztywne, prosze wybaczyc, ze o tym wspominam.

— Czy wypatrzylas juz to stworzenie? — zapytal Rozboj.

— Nie. Strasznie tu tloczno.

— Pomozemy ci szukac — odparl. — On nie moze sie ukryc, jesli podejdziesz naprawde blisko. Ale uwazaj. Jesli domysli sie, ze chcesz go zalatwic, nie wiadomo, co sprobuje zrobic. Rozejdzmy sie, chlopaki, bedziemy udawac, ze sie dobrze bawimy na przyjeciu.

— Co? Masz na mysli, ze bedziemy pic i bic? — zapytal Glupi Jas.

— Na litosc! Nigdy bym w to nie uwierzyl! — Rozboj przewrocil oczami. — Nie, ty glupku. To jest eleganckie przyjecie. Co oznacza rozmowy o niczym i zadawanie sie z innymi.

— Och, w tym mozesz zdac sie na mnie. Nie musze w ogole rozmawiac! — odparl Glupi Jas. — Idziemy.

Nawet we snie, nawet na eleganckim balu Fik Mik Figle wiedzialy, jak sie zachowac.

— Piekna pogoda jak na te pore roku, maly skunksie, czyz nie?

— Hej, chlopcze, frytki dla wszystkich!

— Piekielnie boska muzyka.

— Poprosze ten kawior bardziej wysmazony.

Z tlumem dzialo sie cos dziwnego. Nikt nie panikowal ani nie probowal uciekac, co powinno byc oczywista reakcja na inwazje Figli.

Akwila jeszcze raz sie rozejrzala. Na nia ludzie w maskach tez w ogole nie zwracali uwagi. Poniewaz to postaci drugoplanowe, pomyslala. Tak samo jak drugoplanowe drzewa.

Przeszla przez sale do podwojnych drzwi i szeroko je otworzyla.

Za drzwiami panowala ciemnosc i nic wiecej.

Wiec… jedynym sposobem bylo odnalezienie senka. Zreszta niczego innego sie nie spodziewala. Mogl kryc sie wszedzie. Za kazda maska lub po prostu byc stolem. Mogl byc czymkolwiek.

Wpatrywala sie w tlum. I wlasnie wtedy dostrzegla Rolanda.

Siedzial samotnie przy stole. Przy stole zastawionym jedzeniem. I trzymal w rekach lyzke.

Podbiegla i wybila mu ja na podloge.

— Czy ty nie masz za grosz rozumu?! — zawolala, lapiac go za ramiona. — Chcesz tutaj zostac na zawsze?

W tej samej chwili wyczula za soba ruch. Pozniej nie potrafila sobie przypomniec, co wlasciwie uslyszala. Ale wiedziala, ze cos sie dzieje. Ostatecznie to byl jej sen.

Obrocila sie i zobaczyla senka. Ukrywal sie za kolumna.

Roland tylko na nia patrzyl.

— Nic ci nie jest? — pytala przerazona, starajac sie nim potrzasnac. — Czy cos zjadles?

— Okt okto kta — wymamrotal.

Akwila odwrocila sie z powrotem do senka. Szedl ku niej bardzo powoli, starajac sie chowac wsrod cieni. Wygladal jak maly balwan ulepiony z brudnego sniegu.

Muzyka stawala sie coraz glosniejsza. Swiece sie rozjarzyly. Posrodku olbrzymiej podlogi pary o zwierzecych glowach wirowaly coraz szybciej i szybciej. Podloga dygotala.

Sen wpadal w klopoty.

Fik Mik Figle zbiegaly sie do niej ze wszystkich stron, starajac sie przekrzyczec panujaca wrzawe.

Senk takze spieszyl ku niej, wyciagajac biale palce.

— Na pierwszy rzut oka — wyszeptala Akwila. I obciela Rolandowi glowe.

* * *

Wszedzie topil sie snieg, a drzewa wygladaly porzadnie, jak prawdziwe.

Вы читаете Wolni Ciutludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату