Zaganialy ja! Niczym… owce.
No coz, rozgniewana owca umiala poradzic sobie z psem, tak ze zmykal z podkulonym ogonem.
Wiec…
Cztery wielkie senki siedzialy w czworoboku.
To mial byc naprawde potezny sen… Podniosla patelnie na wysokosc ramienia.
Poradzi sobie z kazdym, kto sie nawinie. Nagle poczula nieopanowana chec, by pojsc do toalety. Szla powoli stokiem, przez snieg, przez mgle… wialo.
Rozdzial dziesiaty
Wielkie uderzenie
Nagle zrobilo sie tak goraco, jakby ktos wlaczyl ogromny palnik. Akwila nie mogla zlapac tchu.
Dostala kiedys udaru slonecznego, wysoko w gorach, kiedy wybrala sie tam bez nakrycia glowy. Wtedy czula sie tak samo jak teraz, swiat wokol byl nieladnie zielony, zolty i czerwony, bez zadnych cieni. Powietrze bylo tak rozgrzane, ze moglaby z niego wycisnac dym.
Przedzierala sie przez… trzciny, tak przynajmniej wygladaly, tylko ze byly duzo wyzsze od niej.
… Pomiedzy trzcinami rosly sloneczniki…
… tylko ze platki mialy biale…
… poniewaz tak naprawde to wcale nie byly sloneczniki.
To byly stokrotki. Z cala pewnoscia. Przygladala im sie tyle razy, na dziwnym rysunku w „Ksiedze dzieciecych basni”. To byly stokrotki, i wokol wcale nie rosly trzciny, tylko zdzbla, trawy, a ona stala sie bardzo malutka.
Znajdowala sie na dziwacznym rysunku. Obrazek byl snem. Lub sen byl na obrazku.
Choc tak naprawde nie mialo to znaczenia, poniewaz ona znajdowala sie wewnatrz. Jesli spadasz z urwiska, niewazne, czy ziemia podniosla sie w gore, czy ty lecisz w przepasc. Tak czy siak jestes w klopotach.
Gdzies z oddali doszedl ja glosny trzask, a po nim gromki wiwat. Ktos klaskal, nastepnie odezwal sie zaspanym glosem:
— Dobra robota. To mistrz. Znakomicie…
Akwila z trudem przedzierala sie przez trawy.
Na plaskiej skale jakis mezczyzna rozbijal orzechy siegajace mu do pasa, oburacz trzymajac mlotek. Jego wyczyny ogladal tlum ludzi. Akwila pomyslala „ludzie” tylko dlatego, ze nie potrafila znalezc bardziej odpowiedniego slowa, ale jego znaczenie nalezalo nieco naciagnac, aby pasowalo do tych… ludzi.
Bardzo roznili sie miedzy soba wzrostem. Jedni byli wyzsi od niej, choc nikt nie wystawal glowa ponad trawy. Byli tez bardzo malency. Inni mieli twarze, na ktore nie chcialoby sie spojrzec powtornie, a jeszcze inni takie, ktorych nie chcialoby sie ogladac w ogole.
To jest tylko sen, powiedziala do siebie Akwila. Nie musi miec sensu ani byc mily. To sen, nie marzenie. Ludzie, ktorzy zycza innym, by spelnily sie im wszystkie sny, powinni pomieszkac chocby piec minut w jednym z nich.
Wyszla na jasna polanke, gdzie bylo chyba jeszcze cieplej niz miedzy trawami. W tej wlasnie chwili mezczyzna znow dzwignal mlotek do uderzenia.
— Przepraszam — odezwala sie.
— Tak? — podniosl na nia wzrok.
— Czy jest tu gdzies Krolowa? — zapytala Akwila.
Otarl czolo i kiwnal glowa, pokazujac druga czesc polany.
— Jej wysokosc udala sie do swojej altany — powiedzial.
— Chodzi o zakatek lub miejsce odpoczynku? — zapytala, przypominajac sobie definicje ze slownika.
Pokiwal glowa.
— Zgadza sie, panno Akwilo.
Nie zapytam, skad zna moje imie, postanowila.
— Dziekuje — odparla, a poniewaz byla dobrze wychowana, do dala: — Zycze szczescia w rozbijaniu orzechow.
— Ten bedzie najtwardszy — mezczyzna wskazal orzech lezacy na skale.
Akwila odeszla, starajac sie udawac, ze cudaczny zbior postaci nie jest dla niej czyms nadzwyczajnym. Najbardziej przerazajace byly dwie wielkie kobiety.
Duze kobiety ceniono na Kredzie. Farmerzy lubili miec takie zony. Praca na farmie jest ciezka i do niczego nie przyda sie dziewczyna, ktora nie da rady przeniesc pod pachami pary prosiakow lub nie zarzuci sobie na plecy snopka zboza. Ale te wygladaly, jakby potrafily udzwignac konia, i to kazda z osobna. Spogladaly na Akwile z wyzszoscia.
I mialy idiotyczne malenkie skrzydelka na plecach.
— Piekny dzien na przygladanie sie rozlupywaniu orzechow! — radosnie wykrzyknela Akwila, mijajac je.
Zmarszczyly ogromne blade twarze, jakby w wysilku zrozumienia, kim ona jest.
W poblizu kobiet, obserwujac rozlupywanie orzechow z wielka uwaga, siedzial czlowieczek z biala broda i spiczastymi uszami. Mial na sobie bardzo staroswieckie ubranie.
Popatrzyl za Akwila, gdy go minela.
— Dzien dobry — odezwala sie.
— Sneebs! — oswiadczyl, a w jej glowie pojawily sie slowa: „Uciekaj stad!”.
— Przepraszam? — zapytala.
— Sneebs! — powtorzyl, machajac rekami. Tym razem w jej glowie pojawily sie slowa: „To okropnie niebezpieczne!”.
Wymachiwal bladymi rekami, jakby chcial ja przepedzic. Odeszla, krecac w zdumieniu glowa.
Poza tym byli tu szlachetni panowie i damy, ludzie w pieknych strojach, a nawet kilka pasterek. Ale czesc wygladala, jakby poskladano ich z roznych kawalkow. Dokladnie tak jak na obrazkach w ksiazce, ktora trzymala w sypialni.
Obrazki wykonane byly z grubego kartonu i mialy rogi zniszczone przez kolejne pokolenia dzieci Dokuczliwych. Na kazdej kartce widniala inna postac, przy czym kartka podzielona byla na cztery oddzielnie pasy, ktore mozna bylo przekladac niezaleznie. Nudzace sie dziecko moglo tak przekladac pasy, by postaci zmienialy ubrania. Mozna bylo dojsc do sytuacji, w ktorej glowa zolnierza miala piers piekarza, spodnice i farmerskie buty.
Akwila potrafila tym bawic sie bez konca. A teraz ludzie wokol niej wygladali dokladnie tak, jakby ktos ich wyjal z tej ksiazki lub jakby sie ubierali po ciemku na bal przebierancow. Kilkoro uklonilo sie jej, gdy przechodzila, nikt tez nie wygladal na zdziwionego obecnoscia dziewczynki tutaj.
Przykucnela pod lisciem duzo wiekszym od niej samej i wyjela ropucha z kieszeni.
— Brrr! Ale zimno — jeknal.
— Zimno? Jest jak w rozgrzanym piecu!
— Wszedzie tylko snieg — powiedzial ropuch. — Odloz mnie z powrotem. Zamarzam.
Chwileczke, pomyslala Akwila.
— Czy ropuchy snia? — zapytala. — Nie!
— Och… wiec tu wcale nie jest goraco?
— Nie, tylko ty tak myslisz.
— Pssst! — rozleglo sie obok.
Akwila wsunela ropucha do kieszeni i zastanowila sie, czy ma odwage odwrocic glowe.
— To ja — powtorzyl glos.
Spojrzala w strone kepki stokrotek dwa razy wiekszych niz mieszkancy tego lasu.
— To zbyt malo…
— Jestes stuknieta? — zapytaly stokrotki.