— Szukam brata — odpowiedziala Akwila ostrym glosem.
— To ten okropny dzieciak, ktory przez caly czas wrzaskiem domaga sie slodyczy?
Kepka stokrotek rozchylila sie i ponad lodygami przeskoczyl Roland. Schowal sie obok niej pod lisciem.
— Tak — odpowiedziala niechetnie, poniewaz czula, ze nawet o takim bracie jak Bywart tylko siostra ma prawo mowic „okropny”.
— A kiedy sie go zostawi na chwile samego, od razu wola siusiu? — dopytywal sie Roland.
— Tak! Gdzie on jest?
— I to jest twoj brat? Permanentnie lepki dzieciak?
— Juz ci mowilam.
— I naprawde chcesz go z powrotem?
— Tak!
— Dlaczego?
Jest moim bratem, pomyslala Akwila. Co ma z tym wspolnego jakies „dlaczego”?
— Bo to moj brat! A teraz powiedz mi, gdzie on jest.
— Czy jestes pewna, ze uda ci sie stad wyjsc? — zapytal Roland.
— Oczywiscie — sklamala Akwila.
— I mozesz mnie zabrac ze soba?
— Tak. — Przynajmniej miala taka nadzieje.
— W porzadku. Pozwole ci to zrobic.
— Ach tak, ty mi pozwolisz?
— Posluchaj, przeciez nie wiedzialem, kim jestes, tam w lesie — tlumaczyl Roland. — Spotyka sie tam najdziwniejsze rzeczy. Zagubionych ludzi, kawalki snow… trzeba uwazac. Ale jesli naprawde znasz droge powrotna, to chyba powinienem z toba wrocic, zanim moj ojciec zacznie sie powaznie martwic.
Akwila poczula, jak druga mysl (ta, ktora niesie watpliwosc) jej podpowiada: „Nie zmieniaj wyrazu twarzy. Pytaj”.
— Dlugo tutaj jestes? — zapytala, starannie dobierajac slowa. — Czy mozesz okreslic dokladnie?
— Coz, swiatlo niezbyt sie zmienilo w tym czasie — powiedzial chlopiec. — Mam wrazenie, ze jestem tutaj pare… no, godzin. Moze dzien…
Akwila robila wszystko, by jej twarz niczego nie zdradzila, ale to sie nie udalo.
Roland przygladal sie jej uwaznie.
— Bylem tu pare godzin, prawda?
— No… a czemu pytasz? — rozpaczliwie usilowala uniknac odpowiedzi.
— Poniewaz jednak… czuje, ze trwalo to… dluzej. Mialem ochote na jedzenie tylko dwa albo trzy razy, no i ze dwa razy poszedlem… wiesz gdzie, wiec nie moglo minac wiele czasu. Ale robilem tyle roznych rzeczy… to byl dzien pelen wrazen… — jego glos ucichl.
— Hm. Masz racje — zgodzila sie z nim Akwila. — Tutaj czas plynie wolniej. To trwalo… troche dluzej…
— Sto lat? Tylko mi nie mow, ze minelo sto lat. Ze zadzialaly czary i sto lat przeszlo jak z bicza strzelil.
— Co? Tyle nie. Ale… prawie rok.
Reakcja chlopca ja zaskoczyla. Teraz naprawde wygladal na przestraszonego.
— O nie, to gorsze niz sto lat!
— Jak to?
— Gdybym wrocil po stu latach, nie dostalbym lania.
No, no, pomyslala Akwila.
— Nie sadze, zeby czekalo cie cos takiego — powiedziala. — Twoj ojciec byl bardzo nieszczesliwy. Poza tym to nie twoja wina, ze porwala cie Krolowa — zawahala sie, bo tym razem jego zdradzil wyraz twarzy. — Czyzby twoja?
— Kiedy polowalem w lesie, obok mnie pojawila sie piekna dama na koniu z dzwoneczkami przy uprzezy, smiala sie, wiec oczywiscie spialem konia, zeby ja dogonic i… — zamilkl.
— To chyba nie byla rozsadna decyzja — westchnela Akwila.
— Tutaj nie jest… zle. Tylko ze ciagle sie… zmienia. Drzwi mozna znalezc wszedzie. Chodzi mi o drzwi do innych… swiatow…
— Lepiej zacznij od poczatku — poprosila Akwila.
— Najpierw bylo fantastycznie — zaczal opowiadac. — Myslalem, ze to przygoda. Karmila mnie slodkimi przysmakami…
— Jakimi? Lodami?
Roland tak intensywnie myslal, ze twarz mu poczerwieniala z wysilku.
— Nie, to byly raczej nugaty. A potem kazala mi spiewac i tanczyc, bawic sie i skakac. Powiedziala, ze tak zachowuja sie dzieci.
— I robiles to, co chciala?
— A ty bys robila? Czulem sie jak idiota. Mam juz dwanascie lat. — Roland zawahal sie. — Ale jesli powiedzialas prawde, to mam juz trzynascie.
— Dlaczego chciala, zebys skakal i sie bawil? — zapytala Akwila, ktora nie chciala mu powiedziec: „Nie, wciaz masz dwanascie lat, a zachowujesz sie jak osmiolatek”.
— Po prostu powiedziala, ze to wlasnie robia dzieci — odparl Roland.
Akwila zastanowila sie nad jego slowami. W jej opinii dzieci glownie klocily sie, krzyczaly, biegaly, smialy sie glosno, brudzily sie i obrazaly. Jesli kiedys widziala jakies skaczace i krecace sie w kolko, to najprawdopodobniej oznaczalo, ze uzadlila je osa.
— Dziwne — mruknela.
— A kiedy nie chcialem tego robic, dala mi jeszcze wiecej slodyczy.
— Wiecej nugatow?
— Nie, wtedy to byly sliwki w cukrze — rzekl Roland. — Sa jak normalne sliwki, tylko z cukrem. Caly czas mi dawala cukier. Myslala, ze ja go lubie.
W pamieci Akwili odezwal sie dzwoneczek.
— Moze ona stara sie ciebie utuczyc, a potem upiec w piekarniku i zjesc?
— Na pewno nie. Tak robia tylko zle jedze.
Akwila przyjrzala mu sie uwaznie.
— No oczywiscie — powiedziala ostroznie. — Zapomnialam. Wiec zyles slodyczami?
— Nie, poniewaz umiem polowac! Tutaj dostaja sie prawdziwe zwierzeta. Nie wiem jak. Sneebs uwaza, ze trafiaja w drzwi przez przypadek. A potem umieraja z glodu, bo tu zawsze panuje zima. Ponadto Krolowa czasami wysyla piratow na rozboj do ktoregos interesujacego ja swiata. Ta jej kraina jest jak… piracki statek.
— Tak, albo jak kleszcz — stwierdzila Akwila.
— Co to jest kleszcz?
— Pasozyt. Przyczepia sie do owcy i pije jej krew. Odpada, dopiero kiedy jest pelen.
— Aha. O tym z pewnoscia wie kazdy wiesniak — domyslil sie Roland. — Ciesze sie, ze ja tego nie wiem. Zagladalem przez drzwi do kilku swiatow. Ale oni mnie tam nie wypuszczali. Z jednego bralismy kartofle, z innego ryby. Mysle, ze ludzie ze strachu oddawali im daniny. No i byl swiat, z ktorego pochodza senki. Smiali sie, ze tam mnie moga puscic, jesli tylko chce, ale nie chcialem. Jest calkiem czerwony, jak zachod slonca. Wielkie czerwone slonce wisi nad horyzontem ponad wielkim nieruchomym czerwonym morzem, sa tez czerwone skaly, ktore rzucaja dlugie cienie. Na skalach siedza okropne stworzenia, zywia sie krabami, pajakami i slimakami. Wokol kazdego mozesz zobaczyc pierscien muszli i skorup.
— Kim sa oni? — zapytala Akwila, ktorej nie umknelo slowko „wiesniak”.
— O co ci chodzi?
— Mowisz: „Oni mnie nie wypuszczali”, „Smiali sie”. Kogo masz na mysli? Tutejszych ludzi?
— Tych? Skad, wiekszosc z nich nawet nie istnieje naprawde. Mowie o elfach. O postaciach z bajek. To ich krolowa. Nie wiedzialas tego?
— Myslalam, ze elfy sa malutkie!
— A ja mysle, ze moga byc takie, jakie chca — odparl Roland. — Nie sa… do konca prawdziwe. Sa takie…