Handlarz odczepil czesc pakunkow i sam sobie je wlozyl na grzbiet, a potem bardzo delikatnie pogonil osiolka droga. Babcia przygladala mu sie, nabijajac fajke tytoniem Wesoly Zeglarz. A kiedy ja zapalila, powiedziala, jakby ta mysl wlasnie jej przyszla do glowy:
— Ci, ktorzy moga, musza robic za tych, co nie moga. I ktos musi mowic za tych, ktorzy nie maja glosu.
Akwila pomyslala: Czy na tym polega bycie czarownica? Nie tego sie spodziewalam.
Kiedy zdarzy sie ta dobra czesc? Wstala.
— Ruszajmy — powiedziala.
— Nie jestes zmeczona? — zapytal Rozboj.
— Jak sie ruszymy, to sie rozruszam!
— Tak? Najprawdopodobniej udala sie do swego palacu za lasem. Jesli cie nie poniesiemy, zajmie nam to kilka godzin…
— Bede szla! — Wspomnienie wielkiej martwej twarzy senka staralo sie wedrzec w jej umysl, ale gniew nie pozostawial na nic miejsca. — Gdzie jest moja patelnia? Dziekuje. Idziemy.
Ruszyla pomiedzy dziwne drzewa. Slady kopyt prawie lsnily w mroku. Tu i tam przecinaly je jakies inne slady-slady, ktore mogly pozostawic ptaki, postrzepione okragle slady nog, ktore moglo zostawic cokolwiek, esy- floresy, ktore mogl pozostawic waz, jesli istnieja sniezne weze.
Praludki biegly po obu jej stronach w rownych liniach.
Chociaz jej gniew juz sie stepil, patrzenie na otaczajaca ja nie-rzeczywistosc wywolywalo bol glowy. To, co znajdowalo sie daleko, zblizalo sie nazbyt blisko. Drzewa, ktore mijala, zmienialy ksztalty…
Prawie nierealne, powiedzial William. Prawie sen. Temu swiatu brakowalo realnosci przy wiekszych odleglosciach i ksztaltach. Czarodziej malarz malowal jak oszalaly. Kiedy patrzyla uwaznie na drzewo, stawalo sie bardziej podobne do prawdziwego, a mniej do czegos, co rysowal Bywart z zamknietymi oczami.
To jest wymyslony swiat, stwierdzila Akwila. Prawie jak opowiesc. Drzewa nie musza byc dokladnie wykonczone, bo kto w opowiesci zwraca, uwage na wyglad drzewa?
Zatrzymala sie na niewielkiej polance i popatrzyla na drzewo uwaznie. Wydawalo sie, ze ono zdaje sobie sprawe z jej spojrzenia. Stawalo sie bardziej realne. Pien robil sie chropowaty, galezie odpowiednio grube, a z tych grubych wyrastaly male galazki.
Wokol jej stop topnial snieg. Chociaz „topnial” nie bylo najlepszym slowem. Po prostu znikal, zostawiajac liscie i trawe.
Gdybym byla swiatem, w ktorym jest za malo realnosci, pomyslala Akwila, to snieg bylby mi bardzo na reke. Nie wymaga zbyt wiele wysilku. To tylko biale cos. Wszystko jest w jednej barwie. To bardzo proste. Ale ja moge to skomplikowac. Jestem bardziej realna niz ten swiat.
Uslyszala bzyczenie wokol glowy, podniosla wzrok.
Nagle w powietrzu bylo pelno malenkich ludzi, mniejszych niz Figle, ze skrzydlami jak wazki. Lsnily zlotem. Zachwycona podniosla reke…
I w tym samym momencie poczula, jak caly klan Fik Mik Figli laduje jej na plecach i powalaja prosto w snieg.
Kiedy zdolala sie pozbierac, ujrzala, ze polanka jest polem bitwy. Praludki podskakiwaly i ciely latajace stworki, ktore bzyczaly wsciekle niczym osy. Na jej oczach dwa zaatakowaly Rozboja, podnoszac go za wlosy w gore.
Wierzgal i wyrywal sie, wiszac w powietrzu. Akwila zlapala go w pasie, druga dlonia odtracajac latajace stworki. Dosc latwo bylo sie ich pozbyc, trzepotaly w powietrzu niczym kolibry. Jeden z nich, zanim odfrunal, ugryzl ja w palec.
Ktos zaintonowal:
— Oooooooooooooeeerrrrr…
Rozboj szarpal sie w dloni Akwili.
— Postaw mnie na ziemi! — krzyczal. — Nadchodzi poezja!
Rozdzial dziewiaty
Zagubieni chlopcy
Jek przetoczyl sie wokol polany, zawodzac, jakby…
— … rrrraaaaaaoooooo…
… jakby zwierze wylo w ogromnym bolu. Ale byl to tylko Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale- wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock, stojacy na zaspie snieznej, z jedna dlonia przycisnieta do serca, a druga wyciagnieta teatralnie.
Ponadto przewracal oczami.
— … ooooooooooooooooooooooooooooooo…
— Co za straszliwa przypadlosc, kiedy meczy cie talent — powiedzial Rozboj, zatykajac dlonmi uszy.
— Ooooooooooooooooooiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiit jest wielkim lamentem i przerazliwym przerazeniem — jeczal praludek — poniewaz widzimy nedze Krainy Basni i jej rozpad.
Latajace stworzenia przestaly atakowac, rozpierzchly sie w panice, wpadaly jedne na drugie.
— Poniewaz dzien w dzien zdarzaja sie przerrrrazliwe wydarzenia w znacznej ilosci — recytowal Nie-tak- duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock — wliczajac w to, przykrrrro mi to powiedziec, powietrzny atak z drugiej strony calkiem atrakcyjnych dziwow.
Latacze zapiszczaly. Niektore wpadly w snieg, a te, ktore wciaz zdolne byly do lotu, utworzyly roj wokol drzewa.
— Czego doswiadczylismy wszyscy i co uczcilismy ta piesnia! — wykrzyczal za nimi Nie-tak-duzy-jak- Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock.
I zniknely.
Figle pozbieraly sie z ziemi. Niektore krwawily, pogryzione przez wrozki. Kilka lezalo skulonych, jeczac.
Akwila spojrzala na swoj palec. Po ugryzieniu widnialy dwie male dziurki.
— Nie jest najgorzej! — wykrzyczal z dolu Rozboj. — Nikogo nie zdolaly uprowadzic, poszkodowani sa tylko ci, ktorzy na czas nie za tkali uszu. Nie potrzeba im nawet lekarza.
Na snieznym pagorku William poklepywal przyjacielsko Nie-tak-duzego-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale- wiekszego-niz-Ciut-Jock-Jock.
— Chlopcze — oswiadczyl z podziwem — tak zlej poezji nie slyszalem juz dawno. Obrrrrazliwa dla uszu, torrrrturrrra dla duszy. Kilku ostatnim linijkom przydaloby sie podszlifowanie, ale juz teraz moge smialo powiedziec, ze jestes barrrrdem.
Nie-tak-duzy-jak-Sredniej-Wielkosci-Jock-ale-wiekszy-niz-Ciut-Jock-Jock pokrasnial z dumy.
W Krainie Basni slowa maja prawdziwa moc, pomyslala Akwila. A ja jestem prawdziwsza od nich. Musze to zapamietac.
Praludki znowu zebraly sie w porzadku bojowym, choc byl to raczej nieporzadek.
Tym razem Akwila nie rwala sie naprzod.
— No to mialas swoje elfy — powiedzial Rozboj, widzac, jak dziewczynka ssie palec. — Czy teraz jestes szczesliwsza?
— Dlaczego probowaly cie uprowadzic?
— Zanosza ofiary do swych gniazd, gdzie ich male…
— Przestan! — zawolala Akwila. — To bedzie bardzo straszne, prawda?
— Owszem. — Rozboj sie usmiechnal. — Makabryczne.
— I ty kiedys tutaj zyles?
— Tak, tyle ze wtedy nie bylo az tak zle. Doskonale tez nie, ale Krolowa w tamtych czasach nie byla taka zimna. Wtedy jeszcze byl Krol. To ja uszczesliwialo.
— Co sie wydarzylo? Czy Krol umarl?
— Nie. Padly pewne slowa, jesli rozumiesz, co chce powiedziec.
— Chodzi ci o klotnie…