Krzyk powstal gdzies w glebi. To nie byla nawet druga mysl, ktora rodzi sie z watpliwosci, to nie byla nawet intuicyjna mysl, tylko krzyk. Krzyk, ktory w chwili gdy opuszczal usta Akwili, rozszerzal sie, by stac sie czarnym tunelem tuz przed nia, a kiedy w niego wpadla, uslyszala w tumulcie za soba slowa:
— Jak myslisz, chlopie, na kogo patrzysz? Na litosc, nawet nie wiesz, jaki cie czeka kop!
Otworzyla oczy.
Lezala na mokrej ziemi w ponurym zasniezonym lesie. Praludki obserwowaly ponurosc miedzy pniami drzew.
Na drzewach… bylo cos. Kawalki czegos. Brunatne. Zwisaly jak stare ubranie.
Odwrocila glowe i ujrzala Williama, ktory patrzyl na nia z troska.
— To byl sen, prawda? — zapytala.
— No… byl i jednoczesnie nie byl.
Gwaltownie usiadla. Praludki musialy odskoczyc do tylu.
— Ale to… cos tam bylo, a potem wy wszyscy wyskoczyliscie z pieca! — powiedziala. — Byliscie w moim snie! Co to bylo… za stworzenie?
Bard William przygladal sie jej, jakby podejmujac decyzje.
— My to nazywamy senkiem — odparl. — Nic z tego, co tu spotkasz, tak naprrrrawde nie jest z tego swiata, pamietasz? Wszystko jest odbiciem swiata zewnetrznego lub czyms porrrrwanym z tamtego swiata, lub czyms wyczarrrrowanym przez Krrrrolowa. Ukrrrrywa sie w drzewach i porrrrusza tak szybko, ze tego nie widzisz. Znasz pajaki?
— Oczywiscie.
— No wiec pajak przedzie siec. Senki przeda sny. Tutaj to calkiem latwe. Swiat, z ktorrrrego ty przybylas, jest prrrrawie rrrrealny. Ten swiat jest prawie nierrrrealny, wiec wlasciwie jest snem. Senk przedzie twoj sen, a ty w niego wpadasz. Jesli cos zjesz we snie, juz nigdy nie bedziesz chciala z niego wyjsc.
Patrzyl tak znaczaco, jakby uwazal, ze opowiesc powinna byla zrobic na niej wielkie wrazenie.
— Ale co ma z tego senk?
— Lubi przygladac sie snom. Cieszy go, jesli tobie jest tam dobrze. I bedzie sie przygladal, jak zajadasz w snie, a ty w tym czasie umrzesz z glodu. I wtedy senk zje ciebie. Nie od rrrrazu oczywiscie. Poczeka, az sie trrroszeczke rrrrozlozysz, bo senk nie ma zebow.
— Wiec jak mam sie od niego uwolnic?
— Najlepiej znalezc senka — odparl Rozboj. — On bedzie we snie razem z toba, w przebraniu. No a wtedy wystarczy mu solidnie przywalic.
— A co dokladnie macie na mysli, mowiac o przywaleniu?
— Zazwyczaj znakomicie dziala odciecie glowy.
Rzeczywiscie, pomyslala Akwila, to zrobilo na mnie wrazenie. Choc wcale tego nie chce.
— I to ma byc Kraina Basni? — zapytala.
— Jasne. Mozna by rzec, ze to jej ciemne strony, ktorych turysci zazwyczaj nie dostrzegaja. A ty dajesz sobie tu swietnie rade. Walczylas z nim. Widzialas, ze cos ci sie nie zgadza.
Akwila przypomniala sobie przyjacielskiego kota i spadajaca pasterke. Starala sie przeslac samej sobie wiadomosc. Powinna byla jej posluchac.
— Dziekuje, ze przybyliscie mnie uratowac — powiedziala potulnie. — Jak wam sie to udalo?
— Wszedzie potrrrrafimy znalezc droge, nawet do snow. — William sie usmiechnal. — Pamietaj, ze jestesmy zlodziejaszkami.
Kawalek senka spadl z drzewa w snieg.
— Zaden z nich mnie juz nie dostanie! — oswiadczyla.
— Wierze ci. W twoich oczach widac zadze morrrrdu. — W glosie Williama brzmial podziw. — Gdybym byl senkiem, no i oczywiscie gdybym mial odrrrrobine rrrrozumu, zaczalbym sie bac. Tylko pamietaj, ze ich jest wielu, a niektorzy sa calkiem przebiegli.
Krrrrolowa uzywa ich jako strrrraznikow.
— Nie dam sie oszukac! — Przypomniala sobie przerazenie, ktore ogarnelo ja w momencie, gdy to cos zaczelo zmieniac ksztalt. Najgorsze bylo, ze wszystko dzialo sie w jej domu, u niej. Wielka bezksztaltna postac chodzaca po jej kuchni budzila przerazenie, ale rowniez gniew. Poniewaz wtargnela na jej obszar.
To cos nie tylko probowalo ja zabic, ono ja obrazilo…
William przygladal sie Akwili.
— Trzeba przyznac, ze wygladasz na niezle wsciekla — ocenil. — Musisz barrrrdzo kochac swego brrrrata, jesli potrafisz stanac przeciw takim potworrrrom w jego obrrrronie…
Akwila nie potrafila tego nie pomyslec. Nie kochanego. Wiem, ze nie. On jest taki… lepki i nie nadaza, kiedy ide, i zbyt duzo czasu zabiera mi opiekowanie sie nim, no i na dodatek ciagle czegos chce. Nie da sie z nim rozmawiac. On nie mowi, tylko wrzeszczy.
Ale druga mysl, ktora nadeszla, mowila tak: On jest moj. Moj swiat, moj dom, moj brat. Jak smie ktos ruszac cos, co do mnie nalezy!
Zostala tak wychowana, by nie byc samolubna. I wiedziala, ze taka nie jest, w odroznieniu od wielu ludzi. Starala sie myslec o innych. Nigdy nie siegala po ostatni kawalek chleba. Ale to, co czula teraz, bylo czyms zupelnie innym.
Nie robila tego dzieki szczegolnej odwadze, szlachetnosci czy dobroci. Robila, poniewaz powinno byc zrobione, poniewaz nie wyobrazala sobie, ze moglaby tego nie zrobic.
… Swiatlo babci Dokuczliwej kluczace powoli pomiedzy wzgorzami, w lodowata, lsniaca gwiazdami noc lub podczas szalejacej burzy. Babcia ratowala jagnieta przed zamarznieciem i barany przed upadkiem w przepasc. Marzla i wedrowala umordowana wzgorzami przez noc, by odnalezc jakas glupia owce, ktora nigdy nie powiedziala dziekuje i bylo bardzo prawdopodobne, ze przygoda niczego jej nie nauczy i wkrotce wpadnie w podobne klopoty. Robila to, poniewaz nie przyszlo jej nawet do glowy, ze moglaby tego nie zrobic.
Pewnego dnia, gdy Akwila szla z babcia, spotkaly na sciezce obwoznego handlarza z osiolkiem. To byl maly osiolek i ledwo dalo sie go dostrzec pod pakunkami, ktore niosl na grzbiecie. A kiedy sie potknal i upadl, handlarz uderzyl go.
Akwila az krzyknela na ten widok, babcia spojrzala na nia, a potem powiedziala cos do Grzmotu i Blyskawicy…
Handlarz uslyszal warkot i znieruchomial. Psy zajely pozycje po jego bokach, tak ze nie mogl ich widziec obu naraz. Podniosl kij, jakby chcial uderzyc Blyskawice, ale Grzmot tylko glosniej warknal.
— Radzilabym ci tego nie robic — odezwala sie babcia.
To nie byl glupi czlowiek. Oczy wpatrzonych w niego psow przypominaly metalowe kulki. Opuscil ramie.
— A teraz odrzuc kij — powiedziala babcia.
Posluchal jej. Wypuscil kij z reki tak gwaltownie, jakby nagle zaczal go parzyc.
Babcia Dokuczliwa podniosla kij. Akwila pamietala, ze byl dlugi i gietki jak bicz.
Nagle, tak szybko, ze ruch reki byl tylko mignieciem, babcia smagnela handlarza dwukrotnie po twarzy na krzyz, zostawiajac dwa czerwone slady. Juz mial sie odwinac, ale resztka rozumu zatrzymala go, bo psy az sie rwaly do ataku.
— To boli, prawda? — zapytala uprzejmie babcia. — Teraz chcialam ci powiedziec, ze wiem, kim jestes, mysle tez, ze ty wiesz, kim jestem ja. Sprzedajesz garnki i patelnie, wcale nie sa zle. Ale uprzedzam, jesli powiem slowo, nie bedziesz mogl na tych wzgorzach juz niczego sprzedac. Lepiej nakarm osla, a nie chlostaj go. Slyszysz?
Handlarz przytaknal, nie otwierajac oczu. Dlonie mu sie trzesly.
— Wystarczy — oswiadczyla babcia i w tej samej chwili psy staly sie dwoma grzecznymi owczarkami. Wywiesily jezyki i usiadly spokojnie.