Senk upadl w tyl tuz przed Akwila. Trzymala w rece stara patelnie, ale ciecie bylo doskonale. Dziwna sprawa, sen.

Odwrocila sie i stanela przed Rolandem. Mial twarz tak biala, ze na dobra sprawe sam wygladal jak senk.

— Bal sie — powiedziala. — Chcial, zebym zaatakowala ciebie, nie jego. Staral sie wygladac jak ty i spowodowac, zebys ty wygladal jak on. Ale on nie potrafi mowic. A ty tak.

— Moglas mnie zabic! — rzekl szorstko.

— Nie. Wlasnie ci wyjasnilam. Prosze, nie uciekaj. Czy widziales tutaj malego chlopca?

Roland zmarszczyl czolo.

— Jakiego chlopca? — zapytal.

— Krolowa go porwala. Musze go zabrac do domu. Jesli chcesz, moge zabrac takze ciebie.

— Ja nigdy sie stad nie wydostane — szepnal Roland.

— Ja tu weszlam, prawda?

— Wejsc jest latwo, ale nikt stad nie wyjdzie!

— Zamierzam znalezc droge. — Akwila starala sie mowic bardziej pewnie, niz sie czula.

— Ona ci nie pozwoli. — Roland znowu spogladal gdzies w bok.

— Prosze, nie badz taki… taki glupi. Zamierzam odnalezc Krolowa i zabrac mojego braciszka. Rozumiesz? Dotarlam tak daleko. I mam pomoc.

— Gdzie?

Rozejrzala sie. Nie bylo sladu po Fik Mik Figlach.

— Pokaza sie — odpowiedziala. — Kiedy bede ich potrzebowac.

Nagle las wydal jej sie… jakis pusty. I zimny.

— Beda tu lada chwila — powiedziala glosem pelnym nadziei.

— Zostali zlapani przez sen — odparl bezbarwnym glosem Roland.

— Niemozliwe. Przeciez zabilam senka.

— To bardziej skomplikowane, niz ci sie wydaje. Nie masz pojecia, jak tu jest. Sa sny w snach. Sa… inne rzeczy, ktore zyja wewnatrz snow, okropne rzeczy. I nigdy nie wiesz, czy sie obudzilas naprawde. To wszystko kontroluje Krolowa. Poza tym pamietaj, ze to postacie z bajek. Nie mozna im wierzyc. Nie mozesz ufac nikomu. Nawet samej sobie. Zreszta ty tez pewnie jestes tylko snem.

Odwrocil sie do niej plecami i odszedl, podazajac sladem kopyt.

Zawahala sie. Jedyna rzeczywista istota pozostawiala ja w miejscu, gdzie byly tylko drzewa i cienie.

I oczywiscie wszystkie te potwornosci, ktore mogly sie spomiedzy nich w kazdej chwili ukazac.

— Hej!… — zawolala. — Rozboj? William? Jas?

Zadnej odpowiedzi. Nawet echa. Wokol panowala calkowita cisza, tylko serce Akwili walilo glosno.

Oczywiscie pamietala, ze udalo jej sie walczyc i wygrywac. Ale zawsze towarzyszyly jej Figle i przez to wszystko wydawalo sie latwe. Nigdy nie rezygnowaly, potrafily zaatakowac absolutnie kazdego i nie wiedzialy co to lek.

Akwila, ktora przeszla cala droge przez slownik, miala watpliwosc na ten temat. „Lek” najprawdopodobniej byl jednym z tysiecy slow, ktorych znaczenia praludki nie znaly.

Niestety, tak sie skladalo, ze ona je znala. Znala tez smak strachu i uczucie strachu. I wiedziala dobrze — wlasnie teraz to czuje.

Zlapala mocno patelnie. Ktora juz nie wydawala sie tak znakomita bronia.

Blekitne cienie miedzy drzewami wydawaly sie poglebiac. Najciemniej bylo w oddali, tam gdzie prowadzily slady kopyt. Co dziwniejsze, las za nia wydawal sie prawie jasny i nieslychanie zachecajacy.

Ktos nie chce, zebym tam poszla, pomyslala. To bylo… calkiem zachecajace. Ale mrok bez watpienia nie wygladal przyjemnie. Moglo tam na nia czekac praktycznie wszystko.

Ona tez czekala. Zdala sobie sprawe, ze czeka na Fik Mik Figle, ma nadzieje wbrew nadziei, ze nagle uslyszy ich glosy, nawet ucieszylaby sie, slyszac: „Na litosc!” (byla pewna, ze Figlom nigdy zreszta o zadna litosc nie chodzilo!).

Wyjela ropucha. Lezal na jej dloni, pochrapujac, wiec go szturchnela.

— Co? — zachrypial.

— Znalazlam sie w lesie zamieszkanym przez zle stworzenia, jestem tu calkiem sama i robi sie ciemno — powiedziala Akwila. — Co powinnam zrobic?

Ropuch otworzyl jedno zamglone oko.

— Isc stad.

— Nic mi nie pomagasz!

— To najlepsza rada, jakiej ci moge udzielic — odparl ropuch. — A teraz odloz mnie z powrotem, zimno wprowadza mnie w letarg.

Niechetnie schowala ropucha z powrotem do kieszeni, a przy okazji dotknela ksiazki „Choroby owiec”. Wyciagnela ja i otworzyla na chybil trafil. Bylo tam lekarstwo na gazy, ale przekreslone olowkiem. Obok na marginesie starannym duzym i okraglym pismem babci Dokuczliwej zostalo napisane:

+++++

Akwila zamknela ksiazke i jak najdelikatniej, by nie obudzic spiacego ropucha, wsunela ja do kieszeni. Nastepnie, sciskajac mocno raczke patelni, wkroczyla w blekitne cienie.

Jak powstaja cienie, jesli na niebie nie ma slonca? — zastanawiala sie, poniewaz znacznie lepiej bylo myslec o takich sprawach niz o innych, mniej przyjemnych, ktore klebily sie jej w glowie.

Ale te cienie nie potrzebowaly slonca, by powstac. Pelzaly calkiem samodzielnie po sniegu i wycofywaly sie, kiedy nadchodzila. Przynajmniej to nioslo ulge.

Potem zbieraly sie za nia. I podazaly krok w krok. Odwrocila sie i kilka razy tupnela noga — wtedy skryly sie za drzewa, byla jednak pewna, ze gdy spojrzy do tylu, pojawia sie znowu.

W pewnej odleglosci przed soba ujrzala senka. Stal na wpol ukryty za drzewem.

Wrzasnela i machnela ostrzegawczo patelnia. Szybko odszedl.

Kiedy sie rozejrzala, zobaczyla jeszcze dwa za soba, ale daleko.

Droga wiodla nieco pod gore coraz glebiej w swietlista mgle. Akwila ruszyla w tamta strone. Gdzie indziej mialaby pojsc?

Kiedy dotarta na szczyt wzgorza, popatrzyla w dol na plytka doline.

Zobaczyla cztery senki — naprawde duze, wieksze od tych, ktore widziala do tej pory.

Siedzialy, tworzac kwadrat, z wyciagnietymi przed siebie pekatymi nogami. Kazdy mial na szyi zlota obroze, do ktorej przyczepiony byl lancuch.

— Udomowione? — zdziwila sie. Ale… — Kto wlozylby senkowi na szyje obroze? Tylko ktos, kto potrafi snic rownie dobrze jak one.

My udomawiamy psy pasterskie, by pomagaly nam zaganiac owce, pomyslala.

Krolowa uzywa senkow, by zaganiac sny…

Kwadrat, jaki tworzyly, wypelniala mgla. Slady koni, slady Rolanda prowadzily wlasnie tam, a potem znikaly w chmurze mgly. Odwrocila sie. Cienie ustapily nieco.

Wokol niej nie bylo nic. Nie spiewaly zadne ptaki, w lesie nic sie nie poruszalo. Ale potrafila dostrzec w pewnym oddaleniu kolejne trzy senki zerkajace na nia zza drzew. To ja zaganialy.

W takiej chwili jak ta milo byloby miec kolo siebie kogos, kto powie: „Zrezygnuj. To zbyt niebezpieczne! Nie rob tego”.

Niestety nikogo takiego nie bylo. Zamierzala zdobyc sie na akt niezwyklej odwagi i gdyby mialo jej sie nie udac, nikt sie nawet o tym nie dowie. To budzilo w niej lek, ale tez pewne… niezadowolenie. Ten caly swiat budzil w niej niezadowolenie. Byl glupi i dziwaczny.

Dokladnie to samo czula, kiedy Jenny wyskoczyla z wody. Z jej rzeki. I gdy Krolowa porwala jej brata. Moze takie myslenie swiadczylo o egoizmie, ale gniew byl lepszy od strachu. Strach oznaczal zimna mokra mase, gniew mial ostrza. A to sie moglo przydac.

Вы читаете Wolni Ciutludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату