— Tak, wiem — odparl. — Biegniemy, chlopcy.

— Zblizaja sie bardzo szybko.

— Tak, to tez wiem.

Snieg siekl Akwile w twarz. Drzewa migotaly, zlewajac sie w jedna plame.

Pokonywali las z ogromna predkoscia. Ale cienie kladly sie juz wzdluz sciezki przed nimi i za kazdym razem, gdy praludki przebiegaly przez nie, stawaly sie coraz gestsze, niczym mgla.

Mineli ostatnie drzewa, przed nimi rozciagala sie biala rownina.

Zatrzymali sie tak raptownie, ze Akwila o malo nie zaryla w zaspe.

— Co sie stalo?

— Gdzie zniknely nasze stare slady? — zapytal Glupi Jas. — Jeszcze chwile temu tutaj byly. Ktoredy mamy teraz isc?

Wydeptany szlak, ktory ich dotad prowadzil jak po sznurku, nagle zniknal.

Rozboj obrocil sie, by popatrzec na las. Ciemnosc klebila sie niczym dym, rozciagajac sie nad horyzontem.

— Wyslala za nami koszmary — warknal. — Chlopaki, nie bedzie latwo.

Akwila dostrzegla w nadchodzacych ciemnosciach ksztalty. Mocno przytulila do siebie Bywarta.

— Koszmary — powtorzyl Rozboj, zwracajac sie do niej. — Nie chcialabys nic o nich wiedziec. Zatrzymamy je. Musisz uciekac. Ruszaj, i to juz.

— Nie mam gdzie uciekac! — wykrzyknela.

Uslyszala wysoki glos, jakby brzeczenie nadlatujacego ogromnego owada. Dzwiek dochodzil z lasu. Praludki zbily sie w gromade. Dotad zawsze gdy czekala je walka, usmiechaly sie szeroko, tym razem byly smiertelnie powazne.

— Krolowa nie umie przegrywac — powiedzial jeszcze Rozboj.

Obejrzala sie, by popatrzec na horyzont przed soba. Tam tez klebila sie czern, jej pierscien zaciskal sie wokol nich.

Drzwi sa wszedzie, pomyslala Akwila. Tak powiedziala stara wodza, drzwi znajdziesz wszedzie. Musze znalezc drzwi.

Ale byl tylko snieg i kilka drzew…

Praludki wyciagnely miecze.

— Jaki, hm… rodzaj koszmarow tu nadchodzi? — zapytala.

— Och, dlugonogie miesniaki o glodnych oczach, z wielkim zebami, lopoczace skrzydlami, tego typu — powiedzial Glupi Jas.

— Tak, i jeszcze gorsze. — Rozboj wpatrywal sie w ciemnosc.

— Co moze byc gorsze?

— To, co jest prawdziwe, ale nie wyszlo tak, jak trzeba — odparl Rozboj.

Akwila zrozumiala dopiero po chwili. O tak, znala takie koszmary. Nie zdarzaly sie czesto, ale kiedy juz przychodzily, byly naprawde przerazajace. Kiedys obudzila sie cala roztrzesiona, bo snilo jej sie, ze gonia ja buty babci Dokuczliwej, innym razem byla to cukierniczka. Wszystko moze byc koszmarem.

Mogla stawic czolo potworom. Ale nie miala ochoty mierzyc sie z szalonymi butami.

— Ja… mam pomysl — powiedziala.

— Ja rowniez — stwierdzil Rozboj. — Nie byc tutaj, oto moj pomysl.

— Tam jest kepa drzew.

— No i co z tego? — Rozboj spogladal na zblizajaca sie armie. Byly teraz juz dobrze widoczne: zeby, kly, oczy, pazury. I ze sposobu, w jaki na nie spogladal, jasne bylo, ze niezaleznie od tego, co mialo wydarzac sie pozniej, staniecie twarza w twarz z tymi, ktore nadchodzily pierwsze, stanowilo powazny problem. Jesli w ogole mialy twarze.

— Czy z koszmarami sie walczy? — zapytala Akwila. Brzeczenie bylo juz teraz bardzo glosne.

— Nie istnieje nic takiego, z czym nie potrafimy walczyc — warknal Duzy Jan. — Jesli ma glowe, wytrzasniemy z niej caly lupiez. A jesli nie ma glowy, to pewnie ma cos, w co mozna dac kopa.

Akwila wpatrywala sie w niespiesznie nadciagajace… nie wiadomo co.

— Niektore z nich maja wiecej niz po jednej glowie — powiedziala.

— W takim razie to nasz szczesliwy dzien — oswiadczyl Glupi Jas. Praludki zapieraly sie na nogach, gotowe do ataku.

— Dudziarz! — zawolal Rozboj do barda Williama. — Zagraj elegie. Bedziemy walczyc przy dzwiekach mysich dud…

— Nie! — wykrzyknela Akwila. — Ja sie na to nie zgadzam. Zeby wygrac z koszmarem, trzeba sie z niego obudzic. Jestem wasza wodza. To rozkaz. Przenosimy sie do tamtej kepy drzew. Robcie, co wam kaze.

— Siusiu ludz! — pokrzykiwal Bywart.

Praludki spojrzaly na drzewa, a potem na Akwile.

— Wykonac! — wrzasnela tak glosno, ze niektore az podskoczyly. — I to juz! Robcie, co wam powiedzialam. Jest lepszy sposob!

— Nie mozna sie sprzeciwiac czarownicy, Rozboj — mruknal William.

— Zamierzam was zabrac do domu! — wyrzucila z siebie Akwila. Mam nadzieje, dodala juz do siebie. Ale widziala mala, okragla, blada twarz spogladajaca na nich zza pnia. W kepie drzew kryl sie senk.

— Tak, tak, ale… — Rozboj popatrzyl nad ramieniem Akwili i do dal: — O nie, tylko spojrzcie na to!

Przed linia potworow widoczna byla jasna kropka. Sneebs robil dla siebie wylom.

Jego ramiona pracowaly jak tloki. Jego male nozki wydawaly sie obracac. Policzki mial niczym balony.

Fala koszmarow przetoczyla sie po nim i szla dalej.

Rozboj schowal miecz do pochwy i krzyknal:

— Slyszeliscie, chlopaki, co powiedziala nasza wodza! Lapac ja. I zjezdzamy.

Akwila poczula, ze unosi sie w gore. Figle podniosly tez nieprzytomnego Rolanda. I wszyscy rzucili sie ku drzewom.

Dziewczynka wyciagnela reke z kieszeni fartuszka i rozwinela papierek po tytoniu Wesoly Zeglarz. To bylo cos, na czym mogla sie skoncentrowac, cos, co przypominalo jej sen…

Ludzie mowili, ze kiedy sie stanie wysoko w gorach, mozna zobaczyc morze, ale choc Akwila wypatrywala go w piekny zimowy dzien, gdy powietrze bylo krystalicznie czyste, poza niebieska mgielka nie zobaczyla nic. Jednak na opakowaniu tytoniu morze bylo blekitne, z bialymi falbankami na falach. I dla Akwili tak wlasnie wygladalo morze.

A to, co dostrzegla miedzy drzewami, wygladalo na malego senka. Co oznaczalo, ze nie byl zbyt potezny. Przynajmniej miala taka nadzieje. Taka miala nadzieje.

Drzewa byly juz calkiem blisko. Podobnie krag koszmarow. Towarzyszyly im rownie koszmarne dzwieki przywodzace na mysl lamanie kosci, kruszenie skal, bzyczenie owadow i jeczenie kotow, byly coraz blizej i blizej.

Rozdzial dwunasty

Wesoly zeglarz

… stala na piasku, fale lamaly sie, obryzgujac brzeg biala piana, woda omywala kamienie, a wiatr syczal jak stara kobieta ssaca twardy cukierek.

— Na litosc! Gdzie jestesmy? — zapytal Glupi Jas.

— No wlasnie, i dlaczego wygladamy jak zolte grzyby? — dodal Rozboj.

Akwila spojrzala na nich i zachichotala. Kazdy praludek mial na sobie taki sam stroj jak wesoly zeglarz, zolty sztormiak i zolty kapelusz oslaniajacy twarz.

Moj sen, pomyslala Akwila. Senk wykorzystuje to, co znalazl w mojej glowie… ale to jest moj sen. I ja go moge uzyc.

Bywart calkiem zamilkl. Wpatrywal sie w fale.

Pomiedzy kamieniami tkwila kotwica, do ktorej przyczepiono lodz. Fik Mik Figle, jak jeden pramaz lub jak

Вы читаете Wolni Ciutludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату