jeden grzyb, rzucili sie w jej strone.
— Co robicie? — zapytala Akwila.
— Lepiej bysmy stad znikneli — odparl Rozboj. — Znalazlas dla nas dobry sen, ale nie mozemy tutaj zostac.
— Tutaj jestesmy bezpieczni.
— O nie, Krolowa wszedzie znajdzie droge — powiedzial Rozboj. Setka praludkow unosila wioslo. — Nie masz sie czym martwic, znamy sie na zeglarstwie…
I rzeczywiscie wydawalo sie, ze lodzie nie maja dla nich tajemnic. Wiosla zostaly zalozone w dulki, a czesc Figli spychala juz lodz po kamieniach na fale.
— A teraz tylko podaj nam ciutbraciszka! — krzyknal Rozboj od steru.
Niepewna, czy dobrze postepuje, slizgajac sie po mokrych kamieniach, Akwila weszla do zimnej wody i podala brata na lodz.
— Siusiu ludz! — wrzasnal Bywart, kiedy postawili go na dnie lodzi. To byl jedyny jego zart, wiec nie zamierzal z niego latwo zrezygnowac.
— Masz racje. — Rozboj usadowil go pod lawka. — A teraz siedz tutaj jak grzeczny chlopiec i zadnego wolania o slodycze, bo wujek Rozboj da ci w ucho.
Bywart zachichotal.
Akwila wrocila na plaze po Rolanda. Otworzyl oczy i popatrzyl na nia nieprzytomnie.
— Co sie dzieje? — zapytal. — Mialem taki dziwny sen… — a potem znowu zamknal oczy i opadl na kolana.
— Wsiadaj do lodzi! — Akwila ciagnela go po kamieniach.
— Na litosc, czy mamy zabrac to ciutnic? — zapytal Rozboj, wciagajac chlopca za spodnie.
— Oczywiscie. — Akwila podciagnela sie na burcie, a gdy zakolysala lodzia, znalazla sie na dnie. Wiosla zaskrzypialy, plusnely i lodz skoczyla do przodu. Zatanczyla raz czy dwa, gdy kolejne fale w nia uderzyly, po czym ruszyla w morze. Praludki byly niezwykle silne.
Chociaz trzeba przyznac, ze kazde wioslo stawalo sie polem bitwy i kiedy Figle na nim zawisly…
Akwila starala sie ignorowac nagle uczucie niepewnosci w zoladku.
— Kierujcie sie w strone latarni morskiej! — krzyknela.
— Oczywiscie — odpowiedziala Rozboj. — Tu nic wiecej nie ma. A Krolowa nie lubi swiatla. — Usmiechnal sie szeroko. — To dobry sen, panienko. Czy patrzylas w niebo?
— To tylko blekitne niebo — odparla.
— Niezupelnie — rzekl Rozboj. — Spojrz za siebie.
Niebo bylo blekitne. Bardzo blekitne. Ale ponad oddalajaca sie plaza, w polowie wysokosci biegla zolta banderola. Wygladala tak, jakby znajdowala sie bardzo od nich daleko i ciagnela sie na setki mil. A posrodku ponad swiatem wielkim jak galaktyka, z daleka wygladajacym na szaroblekitny, unosilo sie kolo ratunkowe.
Widnialy na nim litery, kazda wieksza od ksiezyca, przy czym Akwila patrzyla na nie z drugiej strony:
ZRALGEZ YLOSEW — Jestesmy na etykiecie? — zapytala Akwila.
— O tak — odparl Rozboj.
— Ale morze wyglada na takie… prawdziwe. Jest slone i mokre, i zimne. Zupelnie nie jak farba! A ja nie snilam, ze jest slone i mokre!
— Zartujesz? Jesli tak, to z tamtej strony jest obrazek, a wewnatrz jest naprawde. — Rozboj pokrecil glowa. — Rabowalismy we wszystkich rodzajach swiatow, i to od bardzo dawna, i cos ci powiem: swiat jest znacznie bardziej powiklany, niz to wyglada z zewnatrz.
Akwila wyciagnela zniszczony papierek z kieszeni i jeszcze raz mu sie przyjrzala.
Widziala kolo ratunkowe i latarnie morska. Ale samego wesolego zeglarza nigdzie nie bylo widac. Za to zobaczyla tak malenka, ze ledwie wieksza od kropki lodz wioslowa.
Podniosla wzrok. Na niebie zbieraly sie burzowe chmury, przeslaniajac potezne kolo ratunkowe. Byly ciemne i grozne.
— Nieduzo czasu jej zajelo znalezienie przejscia — mruknal William.
— To prawda — zgodzila sie Akwila — ale to jest moj sen. I wiem, jak sie potoczy. Wioslujcie.
Sklebione chmury przeplynely nad ich glowami, by wreszcie opasc do morza.
Zniknely pod falami jak traba powietrzna na biegu wstecznym.
Rozpoczela sie ulewa tak potezna, ze ponad powierzchnia morza utrzymywala sie stala zaslona wody.
— I to wszystko? — zdziwila sie Akwila. — Na nic wiecej jej nie stac?
— Watpie — oswiadczyl Rozboj. — Do wiosel, bracia.
Lodz wyskoczyla do przodu, przeskakujac od jednego szczytu fali na drugi.
Lecz, wbrew wszystkim normalnym zasadom, zaczela sie zsuwac do tylu.
Cos sie podnosilo z morza. Cos bialego wylanialo sie z wody. Potezne fontanny wylewaly sie z lsniacego ksztaltu wypietrzajacego sie ku burzowemu niebu.
To cos roslo wyzej i wyzej, i wciaz jeszcze wyzej. Wreszcie pokazalo sie oko.
Malenkie w porownaniu z gora glowy ponad nim, obrocilo sie w oczodole, by skoncentrowac sie na malenkiej lodzi.
— No, no, to jest glowa, nad ktora Duzy Jan spedzilby caly dzien — oswiadczyl Rozboj.
— Szkoda, ze nie przyszlismy tu jutro! Wioslujemy, bracia.
— To moj sen — odparla Akwila tak spokojnie, jak tylko mogla.
— A to jest wieloryb.
Chociaz jego zapach nigdy mi sie nie snil, dodala juz do siebie. Ale oto byl, potezny, wypelniajacy caly swiat zapach soli i wody, i ryb, i ozonu…
— Czym on sie zywi? — zapytal Glupi Jas.
— To akurat wiem — odpowiedziala, gdy lodz zatanczyla obijajac sie o bok ssaka. — Wieloryby nie sa grozne, bo jedza tylko bardzo male istoty…
— Wioslujcie z calych sil, bracia! — krzyknal Rozboj.
— Skad wiesz, ze zjadaja tylko to, co jest ciut? — dopytywal sie Glupi Jas.
Wieloryb otwieral potezna paszcze.
— Zaplacilam kiedys calego ogorka za lekcje o Potworach w Glebinach — odparla Akwila. W tej chwili znalezli sie akurat pod fala. — Wieloryby nie maja nawet prawdziwych zebow.
Rozlegl sie zgrzyt. Zobaczyli rzad poteznych zebow. Podmuch nieswiezego rybiego oddechu owial ich z sila tajfunu.
— Naprrrrawde? — zdziwil sie William. — Bez obrrrrazy, ale ten potworrrr uczeszczal chyba do innej szkoly!
Podmuch wiatru pchnal ich dalej. Akwila widziala teraz juz cala glowe wieloryba i w jakis sposob, choc nie umialaby tego dokladnie okreslic, wieloryb wygladal jak Krolowa.
Krolowa tutaj byla.
Powrocil gniew.
— To jest moj sen! — krzyknela Akwila w strone nieba. — Snilam to dziesiatki razy. Nie pozwalam ci tu wchodzic! A wieloryby nie zjadaja ludzi. Tylko glupek mysli inaczej.
Z wody wylonil sie ogon wielkosci boiska do pilki noznej i uderzyl w wode. Wieloryb wyskoczyl do przodu.
Rozboj odrzucil swoj zolty kapelusz, a wyciagnal miecz.
— No coz, przynajmniej probowalismy — oswiadczyl. — Zafundujemy tej ciutbestii najgorszy bol brzucha, jaki kiedykolwiek miala.
— Wyrabiemy sobie mieczami droge na zewnatrz! — wtorowal mu Glupi Jas.
— Nie, macie wioslowac dalej — rozkazala Akwila.
— Nikt nie powie, ze Fik Mik Figle odwrocily sie do nieprzyjaciela plecami.
— Ale przeciez wioslujac, siedzicie do niego przodem — zauwazyla.
Praludki wygladaly na przybite tym argumentem.
— Po prostu wioslujcie — upierala sie Akwila. — Latarnia morska jest tuz-tuz.
Szemrzac cos z niezadowolenia, poniewaz wprawdzie zwrocone byly w dobra strone, jednak przemieszczaly sie w niesluszna, mimo wszystko praludki przylozyly sie do wiosel.