Nagle doszly ich halasy z latarni. Akwila slyszala zduszone krzyki, dudnienie, a nawet raz czy dwa razy brzdek tluczonego szkla. W pewnym momencie odglos sugerowal, ze cos ciezkiego spada w dol po spiralnych schodach, uderzajac o kazdy kolejny stopien. Drzwi sie otworzyly i Fik Mik Figle wypadly na zewnatrz. Wygladaly na usatysfakcjonowane.

— No problemo — oswiadczyl Rozboj. — Nie ma tam nikogo.

— To skad te straszne halasy?

— Musielismy sie przeciez upewnic — powiedzial Glupi Jas.

— Siusiu ludz! — krzyczal uszczesliwiony Bywart.

— Obudze sie, kiedy stane w drzwiach — powiedziala Akwila, wy ciagajac Rolanda z lodzi. — Zawsze tak sie dzialo. I teraz tez musi sie stac. To jest moj sen. — Postawila chlopca w pionie i zwrocila sie do najblizszego Figla. — Czy mozesz wziac Bywarta?

— Oczywiscie.

— I nie zgubisz sie ani nie upijesz?

Rozboj wygladal na urazonego.

— Nigdy sie nie gubimy! — oswiadczyl. — Zawsze wiemy, gdzie jestesmy! Zdarza sie tylko czasem, ze nie wiemy, gdzie jest wszystko inne, ale to juz nie nasza wina, gdy gubi sie wszystko inne! Fik Mik Figlom sie to nie zdarza!

— A co z piciem? — zapytala Akwila, ciagnac Rolanda w strone latarni.

— Nie zgubilismy sie nigdy w ciagu calego naszego zycia! Czy nie tak, chlopaki? — Zawtorowal mu pomruk pelnego urazy oburzenia. — Slowa „gubic” i „Fik Mik Figle” nie powinno pojawiac sie razem.

— A pic? — zapytala jeszcze raz Akwila, kladac Rolanda na molo.

— Gubia sie inni, nigdy my! — zadeklarowal Rozboj.

— No coz, moge tylko miec nadzieje, ze w latarni morskiej nie bylo nic do picia… — Akwila parsknela smiechem. — Chyba ze pijecie nafte do lampy, a tego nikt by sie nie osmielil zrobic!

Praludki nagle zamilkly.

— A co to takiego jest? — zapytal Glupi Jas powoli, starannie dobierajac slowa. — Czy moglo znajdowac sie w duzej butelce?

— Z narysowana czaszka i skrzyzowanymi piszczelami? — dodal Rozboj.

— Tak, bardzo mozliwe. Straszliwa trucizna — odpowiedziala Akwila. — Gdybyscie to wypili, pochorowalibyscie sie straszliwie.

— Naprawde? — W glosie Rozboja brzmialo glebokie zastanowienie. — To bardzo… interesujace. Czy moze wiesz, jaka to bylaby choroba?

— Zapewne smiertelna.

— Ale my juz i tak nie zyjemy — zauwazyl Rozboj.

— No coz, w takim razie bylaby to bardzo, ale to bardzo ciezka choroba. — Akwila spojrzala na niego ostro. — W dodatku zapalna. Bardzo dobrze, zescie tego nie wypili, bo inaczej…

Glupi Jas odbeknal. W powietrzu rozszedl sie ostry zapach parafiny.

— Oczywiscie — powiedzial.

Akwila odebrala im Bywarta. Za plecami slyszala zduszone szepty, praludki zbily sie w gromadke.

— Mowilem ci, ze ta czaszka oznacza niebezpieczenstwo.

— Ale Duzy Jan twierdzil, ze tak sie oznacza mocny trunek! Co za czasy, zeby ludzie zostawiali cos takiego bez dozoru, wystarczy przypadkowo roztrzaskac drzwi, podwazyc zasuwy, wyrwac lancuch w kredensie, wylamac zamek i niewinny czlowiek naraza sie na nie bezpieczenstwo tylko przez to, ze ugasi pragnienie.

— Co to znaczy „choroba zapalna”?

— Ze mozna zlapac ogien!

— Nie ma co panikowac. Tylko nie bekac i nie rozmawiac przy wolnym ogniu, dobra? A poza tym zachowywac sie naturalnie!

Akwila usmiechnela sie do siebie. Najwyrazniej bardzo trudno bylo zabic Figla. Moze wiara, ze juz sie nie zyje, dodawala odpornosci. Obejrzala sie w strone drzwi do latarni. W swoim snie nigdy nie widziala momentu, kiedy sie otwieraja. Zawsze myslala, ze wewnatrz jest mnostwo swiatla, tak samo jak obora jest pelna krow, a drewutnia drewna.

— No dobrze juz, dobrze — powiedziala, spogladajac w dol na Rozboja. — Ja bede niosla Rolanda, a ty wez Bywarta.

— Nie chcesz sama niesc ciutchlopca? — zapytal.

— Siusiu ludz! — wykrzyknal Bywart.

— Ty go wez — powtorzyla krotko Akwila. Myslala tak: Nie jestem pewna, czy to sie uda, a z toba bedzie bezpieczniejszy niz ze mna. Mam nadzieje, ze obudze sie we wlasnym lozku. Przyjemnie byloby sie obudzic we wlasnym lozku…

Oczywiscie, jesli wszyscy obudza sie razem w jej lozku, moze to wywolac troche krepujacych pytan, ale wszystko bylo lepsze od Krolowej…

Uslyszala za soba dziwny odglos. Odwrocila sie i ujrzala, ze morze znika. Brzeg oddalal sie szybko. Skaly i wodorosty wynosily sie ponad fale i to, co pozostawalo, bylo nagle calkiem suche.

— No tak — odezwala sie po chwili. — Wszystko w porzadku. Wiem, co to jest. Odplyw. Morze tak robi. Przyplywa i odplywa kazdego dnia.

— Naprawde? — zapytal Rozboj. — Zadziwiajace. Wyglada, jakby sie wylewalo przez wielka dziure…

Plaza rozciagala sie juz na jakies piecdziesiat krokow, potem byl uskok, ale stad woda tez odplywala. Niektore Figle maszerowaly w strone uciekajacego morza.

Akwila nagle poczula cos, co wlasciwie nie bylo panika. To bylo znacznie wolniejsze i bardziej nieprzyjemne niz panika. Zaczelo sie od dreczacej watpliwosci: czy odplyw nie powinien byc wolniejszy?

Nauczyciel (Cuda Naturalnego Swiata, jedno jablko) nie wchodzil w szczegoly. Ale na miejscu, ktore pozostalo po morzu, trzepotala ryba, a przeciez ryby nie co dzien umieraja w czasie odplywu…

— Hm, uwazam, ze powinnismy uwazac — powiedziala, idac za Rozbojem.

— Dlaczego? Przeciez woda sie cofa. Kiedy nastapi przyplyw?

— Wydaje mi sie, ze nie wczesniej niz za pare godzin. — Akwila wyraznie czula narastanie paniki. — Ale nie jestem tego pewna…

— Mamy zatem mnostwo czasu — odparl Rozboj.

Dotarli do konca mielizny, gdzie zebraly sie juz pozostale Figle. Odrobina wody pozostala jeszcze u ich stop, splywajac w strone zatoki.

To bylo tak, jakby sie spogladalo na doline. Gdzies w oddali, cale mile dalej, wycofujace sie morze tworzylo lsniaca linie.

A przed nimi lezaly wraki. Mnostwo. Galeony i szkunery, klipry z polamanymi masztami, z poszarpanym olinowaniem, porozrzucane tam, gdzie wczesniej byla zatoka.

Fik Mik Figle wydaly z siebie jak jeden maz westchnienie zachwytu.

— Zatopione skarby!

— Ajaj! Zloto!

— Skad wam przyszlo do glowy, ze tam sa skarby? — zapytala Akwila.

Fik Mik Figle spojrzaly na nia w takim zdumieniu, jakby wlasnie powiedziala, ze skaly potrafia latac.

— Tam musza byc skarby — oswiadczyl Glupi Jas. — Z jakiego innego powodu mialyby zatonac?

— To prawda — zgodzil sie Rozboj. — Na zatopionych statkach musi byc zloto, inaczej zeglarzom nie warto byloby walczyc z rekinami i osmiornicami. Wykradanie skarbow z dna oceanu to najlepsza i najwieksza mozliwa kradziez!

I w tym momencie Akwila poczula, ze ogarniaja najprawdziwsza panika.

— Tu jest latarnia morska. Widzicie ja? Latarnia morska stoi po to, by statki nie wpadaly na skaly. Rozumiecie, prawda? A to jest zastawiona na was pulapka. Krolowa wciaz znajduje sie w poblizu.

— Ale moze bysmy tam zeszli i tylko zerkneli do srodka? — nie pewnie zapytal Rozboj.

— Nie! Bo… — Akwila podniosla wzrok. Jakis blysk zwrocil jej uwage. — Bo… morze wraca — powiedziala.

Cos, co wygladalo jak chmura nad horyzontem, stawalo sie coraz wieksze i coraz bardziej blyszczace. Akwila juz nawet slyszala ryk pedzacej wody.

Вы читаете Wolni Ciutludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату