Zacisnela powieki, a jej tchorzliwe buty obrocily ja i wreszcie, wziawszy gleboki wdech, otworzyla oczy.
Owional ja zapach tytoniu Wesoly Zeglarz, owiec i terpentyny.
W ciemnosci jasniala postac szeroko usmiechnietej babci Dokuczliwej, blask bil od bialej pasterskiej sukienki, od kazdej blekitnej kokardki i kazdej srebrnej sprzaczki. Babcia w dloni trzymala dluga, starannie wyrzezbiona i misternie powyginana pasterska laske.
Wykonala powoli piruet, aby Akwila mogla zobaczyc, ze w kazdym szczegole od kapelusza po rabek sukni jest przepiekna pasterka, tylko buty pozostaly babcine, stare i rozczlapane.
Babcia Dokuczliwa wyjela z ust fajke i skinela Akwili, co w jej wydaniu oznaczalo wielkie uznanie. A potem… juz jej nie bylo.
Nad murawa rozposcierala sie prawdziwa rozgwiezdzona noc, wokol rozbrzmiewaly normalne nocne halasy. Akwila nie wiedziala, czy to, co sie przed chwila wydarzylo, bylo snem, czy wydarzylo sie w miejscu, ktore nie bylo do konca tym miejscem, czy tez wydarzylo sie tylko w jej glowie. To nie mialo znaczenia. Wydarzylo sie. I teraz…
— Ale ja wciaz tu jestem — odezwala sie Krolowa, stajac tuz przed dziewczynka. — Moze to byl sen. A moze nieco sfiksowalas, bo ostatecznie jestes dosc dziwacznym dzieckiem. Moze potrzebujesz pomocy. Jaka jestes naprawde? Czy uwazasz, ze potrafisz sie samotnie zmierzyc ze mna? Moge cie zmusic, bys myslala wlasnie to, co chce, bys myslala…
— Na litosc!
— O nie, tylko nie oni! — Krolowa wzniosla do gory dlonie.
To byly Fik Mik Figle, ale nie tylko, bo zjawily sie z nimi rowniez Bywart, silny zapach wodorostow, mnostwo wody i martwy rekin. Pojawili sie w powietrzu, po czym wyladowali jeden na drugim dokladnie miedzy Akwila a Krolowa. Praludki zawsze gotowe do walki w jednej chwili wyciagnely miecze, otrzasajac slona wode z wlosow.
— O, to ty! — Rozboj spogladal plonacym wzrokiem na Krolowa. — Wreszcie twarza w twarz. Nie powinnas tu przychodzic, rozumiesz? Wynos sie stad. Pojdziesz po dobroci czy nie?
Krolowa ciezko stapnela na niego. Kiedy odsunela noge, z trawy wystawal tylko czubek jego glowy.
— Wynos sie! — powtorzyl, wyciagajac sie z ziemi, jakby nic sie nie stalo. — Uprzedzam, trace do ciebie cierpliwosc. I nic ci nie przedzie z wysylania za nami twoich pomagierow, bo zmieciemy ich do czysta! — Odwrocil sie w strone Akwili. — Mozesz to nam juz zostawic, wodzo. My mamy z Krolowa zalegle porachunki.
Krolowa strzelila palcami.
— Zawsze musicie sie wtracic w sprawy, ktorych nie rozumiecie — wysyczala. — Ciekawam, jak sobie poradzicie z tym?
Miecze wszystkich Fik Mik Figli zablysly na blekitno. Z tlumu niesamowicie jasniejacych praludkow odezwal sie glos bardzo podobny do glosu Glupiego Jasia:
— No tak, teraz jestesmy w prawdziwych klopotach…
W powietrzu, kawalek dalej, pojawily sie trzy postacie. Jedna, srodkowa, ubrana byla w dluga czerwona suknie, dziwna dluga peruke, czarne rajtuzy i buty ze sprzaczkami. Dwie pozostale wygladaly na zwyczajnych mezczyzn w zwyczajnych garniturach.
— Twarrrrda z ciebie kobieta, Krrrrolowo — powiedzial bard William — wysylac na nas prrrrawnikow…
— Spojrzcie na tego po lewej — szeptaly praludki. — On ma aktowke. Aktowke! Ojej, ojej, ojej, aktowke, ojej…
Krok po kroku, zbite w przerazona gromade Fik Mik Figle zaczely sie wycofywac.
— Ojej, ojej, otwiera zatrzask — jeknal Glupi Jas. — Ojej, ojej, ojej, jaki straszny dzwiek!
— Pan Rozboj Figiel i wszystkie inne Figle? — zapytala jedna z postaci przerazliwym glosem.
— Tu nie ma nikogo o takim imieniu! — krzyczal Rozboj. — Nic nie wiemy!
— Uslyszycie liste dziewietnastu tysiecy oskarzen w sprawach kryminalnych i cywilnych, i szescdziesiat trzy o obraze…
— Nie bylo nas tu! — wydzieral sie rozpaczliwie Rozboj. — Prawda, chlopaki?
— … w tym ponad dwa tysiace przypadkow zaklocenia porzadku publicznego, wywolywania niepokojow publicznych, uzywania obrazliwego jezyka (biorac pod uwage dziewiecdziesiat siedem przypadkow, kiedy jezyk bylby obrazliwy, gdyby ktos go potrafil zrozumiec), pijanstwa, zaklocania spokoju…
— Zostalismy wzieci za kogos innego! — wykrzykiwal Rozboj. — To nie nasza wina. Stalismy sobie spokojnie, a zrobil to ktos inny, tylko ze zwial!
— … powaznych kradziezy, drobnych kradziezy, napadow, wlaman do domow, walesania sie z zamiarem popelnienia przestepstwa.
— Zle nas traktowano w dziecinstwie! — wykrzykiwal Rozboj. — Wszyscy zawsze na nas pokazywali, bo jestesmy niebiescy! Zawsze to my jestesmy winni! Policja nas nienawidzi! A nas nawet wtedy nie bylo w kraju!
Ku kompletnemu juz przerazeniu praludkow jeden z prawnikow wyciagnal ze swej aktowki wielki rulon papieru. Odchrzaknal i przeczytal:
— Angus, Duzy Angus, Nie-tak-duzy-jak-Duzy-Angus-Angus, Ciut-Archie, Duzy Archie, Jednooki Archie, Ciut-szurniety…
— Maja nasze imiona! — chlipnal Glupi Jas. — Trafimy do wiezienia!
— Sprzeciw! Powoluje sie na Habeas Corpus — odezwal sie cichy glosik. — I zadam prawa obrony do Visne faciem capite repletam, bez uszczerbku dla moich klientow.
Przez chwile panowala calkowita cisza. Rozboj omiotl wzrokiem przestraszone Figle i zapytal:
— No dobra, ktory z was to powiedzial?
Ropuch wypelzl przed tlum.
— Nagle to do mnie wrocilo — westchnal. — Teraz juz pamietam, kim bylem. Przypomnial mi to prawniczy jezyk. Teraz jestem ropuchem, ale… kiedys bylem prawnikiem. I powiadam wam, ludzie, ze to, co ci panowie zamierzali zrobic, jest calkowicie nielegalne. Zarzuty oparte na klamstwach bez cienia dowodu.
Wzniosl zolte slepia na prawnikow Krolowej.
— Nastepnie wnosze, by sprawa zostala odroczona sine die na podstawie Potestne mater tua suere, amice.
Prawnicy znikad wyciagneli gruba ksiege i pospiesznie ja wertowali.
— Nie jest nam znana terminologia stosowana przez kolege — powiedzial wreszcie jeden z nich.
— Popatrzcie no, oni sie poca! — wykrzyknal Rozboj. — Czy to znaczy, ze mozna miec prawnika takze po swojej stronie?
— Alez oczywiscie — odparl ropuch. — Macie prawo do obrony.
— Obrona? — powtorzyl Rozboj. — Czy chcesz mi powiedziec, ze mozemy sie obronic przed tym stekiem klamstw?
— Oczywiscie. A tyle nakradliscie, wiec stac was, by zaplacic prawnikowi, ktory dowiedzie, ze jestescie czysci jak lza. Moje honorarium wyniesie…
Przelknal glosno na widok wymierzonych w siebie lsniacych blekitem mieczy.
— Wlasnie przypomnialem sobie, dlaczego dobra wrozka zamienila mnie w ropucha — powiedzial. — W tych okolicznosciach podejmuje sie tej sprawy pro publico bono.
Miecze ani drgnely.
— Czyli za darmo — wyjasnil.
— To nam sie podoba — oswiadczyl Rozboj przy dzwiekach chowania mieczy. — Jak to sie stalo, ze jestes i prawnikiem, i ropuchem?
— No coz, doszlo do drobnej sprzeczki. Matka chrzestna, ktora byla przy okazji dobra wrozka, ofiarowala mojej klientce trzy zwyczajowe dary: zdrowie, bogactwo i pakuneczek szczescia. Pewnego deszczowego poranka moja klientka nie czula sie specjalnie szczesliwa. Uznala to za naruszenie kontraktu i przywolala mnie. Cos takiego zdarzylo sie po raz pierwszy w calej historii wrozek bedacych matkami chrzestnymi. Niestety zakonczylo sie zamiana mojej klientki w poreczne lusterko, a jej prawnika — jak widzicie na wlasne oczy — w ropucha. A co najgorsze, moim zdaniem — sedzia zaczal bic brawo. To mnie naprawde zranilo.
— Ale nadal pamietasz wszystkie formulki? Swietnie! — Rozboj spojrzal na prawnikow Krolowej. — Hej, wy,