powinnam byc bardziej czlowiekiem. Czuc… wiecej. Ale nie potrafilam zaplakac. Lzy po prostu nie przychodzily. I jak mam przestac myslec? I myslec o mysleniu?
A nawet myslec, ze mysle o mysleniu?
Ujrzala usmiech w oczach Krolowej i pomyslala: Ktora z tych wszystkich osob jest mna?
Czy w ogole istnieje jakas ja?
Chmury rozlewaly sie nad horyzontem jak plama. Zakrywaly gwiazdy. To byly atramentowoczarne chmury z lodowego swiata, chmury koszmary. Zaczal padac deszcz z kawalkami lodu, ktore ciely murawe niczym bagnety, zamieniajac ja w kredowy mul. Wiatr wyl jak piekielna sfora.
Akwila zrobila krok do przodu. Bloto mlasnelo pod jej butami.
— Wreszcie okazesz odrobine ducha? — zapytala Krolowa, cofajac sie odrobine.
Akwila chciala zrobic jeszcze jeden krok, ale cos dzialo sie nie tak. Bylo jej zbyt zimno, byla zbyt zmeczona. Czula, ze jej ja gdzies znika, gubi sie…
— Jaki smutny koniec — stwierdzila Krolowa.
Akwila upadla w zamarzajace bloto.
Deszcz narastal, siekac jak iglami, walac ja w glowe niczym mlotkiem. Czula, ze po policzkach plyna jej lodowe lzy. Czula, ze nie moze odetchnac.
Bylo jej coraz zimniej. Juz nic nie widziala, nic nie slyszala… tylko ten dzwiek.
Ten dzwiek mowil jej o zapachu sniegu i o lsnieniu lodu. Byl wysoki i cienki.
Nie czula pod soba ziemi i nic nie widziala, nawet gwiazd. Chmury zaslonily wszystko.
Bylo jej tak zimno, ze nie czula juz zimna, nie czula nic. Przez jej zamarzniety umysl przebila sie mysl: Czy jest jeszcze w ogole jakas ja? Czy tez moje mysli tylko snia o mnie?
Ciemnosci sie poglebialy. Noc nigdy nie byla taka czarna, a zima taka zimna. Bylo zimniej niz w czasie najciezszych mrozow, kiedy spadlo mnostwo sniegu, a babcia Dokuczliwa wedrowala z trudem od zaspy do zaspy, szukajac cieplych cial. Jesli pasterz mial odrobine rozumu, owce mogly przezyc snieg, powtarzala zawsze babcia. Snieg chroni je od mrozu. Owcy ukrytej w cieplej jamie pod sterta sniegu niestraszne sa podmuchy lodowatego wiatru.
Ale to zimno, ktore Akwile teraz atakowalo, bylo takie jak w dni, kiedy snieg nie pada, wieje mrozny wiatr i na trawie pojawiaja sie krysztalki lodu… Takie mordercze dni zdarzaly sie wczesna wiosna wraz z pierwszymi narodzinami jagniat, kiedy zima zawracala, nie chcac dac za wygrana…
Wszedzie panowala ciemnosc, gorzka i bezgwiezdna.
Tylko gdzies w dali lsnila jedna plameczka swiatla.
Jedna gwiazdka. Niewysoko. Przesuwala sie…
W burzowe noce stawala sie wieksza.
Przemieszczala sie zygzakiem.
Nastala cisza. Cisza pachnaca owcami, terpentyna i tytoniem.
A potem… Akwila poczula, ze jej cialo przesuwa sie, jakby przelatywala przez ziemie, i to bardzo szybko.
Naplynelo lagodne cieplo i, tylko przez chwile, slyszala szum fal.
I wlasny glos wewnatrz glowy.
Ta ziemia jest w mojej krwi.
Ziemia pod falami.
Biel.
Akwila spadala poprzez ciemna, ciezka ciemnosc wokol, jakby to byl snieg, ale delikatny niczym pyl.
W jakis sposob biel ukladala sie tez pod nia.
Obok Akwili przelecialo stworzenie przypominajace rozek z lodami, mialo mnostwo czulkow.
Jestem pod woda, pomyslala.
Pamietam…
Miliony lat temu nowy lad wyksztalcil sie pod oceanem. To nie jest sen. To… pamiec.
Ziemia pod falami. Miliony malenkich muszelek.
Ta ziemia zyla.
I przez caly czas Akwila czula cieply, dajacy poczucie bezpieczenstwa zapach chaty pasterskiej, jakby byla trzymana w niewidocznych rekach.
Biel pod nia podniosla sie i otoczyla jej glowe, ale nie bylo to nieprzyjemne. Akwila zanurzyla sie w tej bieli niczym we mgle.
Jestem teraz wewnatrz kredy, jak krzemien, pomyslala.
Nie byla pewna, ile czasu spedzila w cieplej glebokiej wodzie, czy trwalo to tyle co nic, czy miliony lat przemknely w jedna sekunde, a potem poczula, ze sie unosi w gore.
W jej umysle pojawialo sie coraz wiecej wspomnien.
Zawsze byl ktos, kto pilnowal granic. Oni nie decydowali kto. To bylo decydowane za nich. Ktos musial sie troszczyc. Czasami trzeba bylo walczyc. Ktos musial przemawiac za tych, ktorzy nie potrafili…
Otworzyla oczy. Nadal lezala w blocie, Krolowa nasmiewala sie z niej, a w tle szalala burza.
Ale bylo jej cieplo. Wrecz goraco, goraco od gniewu… gniewu na zniszczona trawe, na wlasna glupote i na te piekna istote, ktorej jedynym talentem bylo panowanie.
Ta… istota probowala zabrac jej swiat.
Wszystkie czarownice sa egoistkami, tak mowila Krolowa. Ale trzecia najracjonalniejsza mysl Akwili podpowiedziala: W takim razie zamien egoizm w bron!
Spraw, by wszystko bylo twoje! Spraw, by do ciebie nalezal los innych, ich sny i ich nadzieje!
Chron ich! Uratuj! Wyprowadz ich na pola! Trzymaj z daleka wilki! Moje sny! Moj brat!
Moja ziemia! Moj swiat! Jak smiesz mi to zabierac, to wszystko, co nalezy do mnie!
Mam powinnosc!
Gniew rozkwital. Podniosla sie, zaciskajac piesci, i krzyknela na burze, wkladajac w ten krzyk caly klebiacy sie w niej gniew.
W ziemie tuz obok Akwili uderzyla blyskawica. Po chwili nastepna trafila po jej drugiej stronie.
Z blyskawic uformowaly sie dwa psy.
Ich siersc parowala, blekitne iskry sypnely sie z uszu, kiedy sie otrzasaly. Spojrzaly wyczekujaco na dziewczynke.
Krolowa wziela gleboki oddech i… zniknela.
— Dalej, Blyskawico! — krzyknela Akwila. — Do mnie, Grzmot!
Przypomniala sobie czasy, kiedy biegala po wzgorzach, wywracajac sie i wykrzykujac rozne slowa bez sensu, a psy robily dokladnie to, co powinno bylo byc robione.
Dwie smugi, biala i czarna, przemknely przez murawe w strone chmur.
Zaganialy burze.
Przestraszone chmury zaczely sie rozpierzchac, lecz biala i czarna kometa smigajace po niebie je zawracaly. Monstrualne ksztalty wily sie i wrzeszczaly w tej walce, ale Grzmot i Blyskawica zaganialy wiele stad w swoim zyciu. Tu i tam bylo widac chapniecie lsniacych zebow, a potem rozlegal sie skowyt. Akwila spogladala w gore, deszcz splywal jej po twarzy, wykrzykiwala komendy do ledwie widocznych psow.
Rozpychajac sie i dudniac, burza przetoczyla sie za wzgorza w strone wysokich gor, ktorych ostre szczyty i przelecze doskonale sobie z nia poradzily.
Akwila obserwowala to bez tchu, lecz z usmiechem triumfu. Kiedy psy wrocily i usiadly przed nia na trawie, przypomniala sobie o czyms jeszcze: nie mialo najmniejszego znaczenia, jakie rozkazy wydawala tym psom. To nie byly jej psy. To byly psy wykonujace swoja prace.
Grzmot i Blyskawica nie sluchaly malej dziewczynki.
One nawet na nia nie patrzyly.
Patrzyly gdzies poza nia.
Odwrocilaby sie, gdyby ktos powiedzial, ze za nia czai sie przerazliwy potwor.
Odwrocilaby sie, gdyby wiedziala, ze ten potwor ma tysiac zebow. Ale teraz nie chciala sie odwrocic. Nie mogla. To bylo zbyt trudne.
Nie bala sie tego, co moglaby zobaczyc. Byla przerazliwie, smiertelnie, do szpiku kosci przerazona tym, czego moglaby nie ujrzec.