— Owszem. I miala kota. I zeza — dodala Akwila, a potem slowa wylaly sie z niej jak potok: — Wiec kiedy ten chlopak zniknal, przy szli do niej i obejrzeli piec, przekopali ogrod, ciskali kamieniami w starego kota, az zdechl. Potem wyrzucili ja z domu, zwalili wszystkie ksiazki na srodek pokoju i podlozyli ogien. I bez przerwy powtarzali, ze to stara wiedzma.
— Spalili ksiazki — powtorzyla panna Tyk glucho.
— Poniewaz byly w starych jezykach — wyjasnila Akwila. — Ozdobione wizerunkami gwiazd.
— A kiedy ty tam poszlas, zostalo cos jeszcze? — zapytala panna Tyk.
Akwila poczula zimny dreszcz.
— Skad wiesz? — zapytala po chwili.
— Umiem sluchac. No i co zostalo?
Westchnela.
— Tak, poszlam do jej domku nastepnego dnia i znalazlam kilka kartek, ktore fala ciepla uniosla w gore i dzieki temu sie uratowaly. Znalazlam tez czesc jednej z ksiazek, napisanej w starym jezyku, z blekitnymi i zlotymi krawedziami. I pochowalam kota.
— Pochowalas kota?
— Tak! Ktos przeciez musial! — odparla zapalczywie dziewczynka.
— I zmierzylas piec — zauwazyla panna Tyk. — Wiem, ze to zrobilas, bo przed chwila podalas mi precyzyjnie jego wielkosc. — I zmierzylas wielkosc talerzy, dodala juz do siebie panna Tyk. To naprawde dosc niezwykle.
— No tak… zmierzylam. Chodzi mi o to, ze byl taki malutki! Poza tym, jesli pozbyla sie za pomoca magii chlopca i calego konia, dlaczego nie uzyla jej na atakujacych ja ludzi? To przeciez nie ma sensu!
Panna Tyk pomachala dlonia, by ja uciszyc.
— I co sie wydarzylo potem?
— Potem baron nakazal, by nikt nie mial z nia nic wspolnego. I jeszcze dodal, ze jesli gdziekolwiek trafi sie czarownica, zostanie zwiazana i wrzucona do stawu. Co oznacza, ze jestes w niebezpieczenstwie. — Akwila popatrzyla niepewnie na panne Tyk.
— Umiem rozwiazywac wiezy zebami, a ponadto posiadam Zloty Certyfikat z Plywania przyznany przez Uniwersytet dla Mlodych Dam w Quirmie — powiedziala panna Tyk. — Czas poswiecony na skakanie do wody w pelnym ubraniu zostal dobrze wykorzystany.
— Pochylila sie do przodu. — Pozwol, ze zgadne, co sie przytrafilo pani Lucjanowej. Od tego lata zyla w swej chacie do pierwszych sniegow, tak? Kradla pozywienie z zagrod i pewnie tez kobiety dawaly jej jedzenie, gdy zjawiala sie na podworkach, ale tylko kiedy mezczyzn nie bylo w poblizu. A duzi chlopcy ciskali w nia roznymi przedmiotami, jesli nie zdazyla uciec.
— Skad wiesz? — zapytala Akwila.
— Nie wymaga to wielkiego wysilku wyobrazni, mozesz mi wierzyc. A ona nie byla zadna wiedzma, prawda?
— Mysle, ze byla tylko schorowana staruszka zyjaca na odludziu, troche moze niedomyta, wiec nieladnie pachniala, no i wygladala nieco dziwnie, bo nie miala zebow. Wygladala jak czarownica z bajki. Nawet polglowek to widzial.
Panna Tyk westchnela.
— Owszem. Ale czesto trudno znalezc nawet polglowka, gdy przydalaby sie cala glowa.
— Czy mozesz mnie nauczyc tego, co powinnam wiedziec, by byc czarownica?
— Dlaczego nadal chcesz nia zostac, nawet po tym, jak przypomnialas sobie, co przytrafilo sie pani Lucjanowej?
— Zeby takie rzeczy nie mogly sie zdarzac — powiedziala Akwila.
Wiec nawet pochowala kota starej wiedzmy, pomyslala panna Tyk. Co to za dziecko?
— Dobra odpowiedz — uznala. — Moze z ciebie byc pewnego dnia przyzwoita czarownica. Ale ja nie ucze ludzi, jak byc czarownicami. Ucze ludzi o czarownicach. Czarownice ucza sie w specjalnej szkole. Jesli maja talent, ja tylko pokazuje im droge. Kazda czarownica sie w czyms specjalizuje, a ja lubie dzieci.
— Dlaczego?
— Bo duzo latwiej mieszcza sie do pieca — odparla panna Tyk.
Akwila nie przestraszyla sie, byla tylko rozczarowana.
— To bylo niemile — stwierdzila.
— No coz, czarownice nie musza byc mile. — Panna Tyk wyciagnela spod stolu duza czarna torbe. — Ciesze sie, ze uwaznie sluchasz.
— Czy naprawde jest szkola dla czarownic?
— Mozna tak powiedziec.
— Gdzie?
— Bardzo blisko.
— Czy to magiczne miejsce?
— Bardzo magiczne.
— Cudowne?
— Nie da sie niczego z nim porownac.
— Czy moge sie tam przeniesc za pomoca magii? Czy pojawi sie jednorozec, by mnie tam zawiezc?
— Dlaczego mialby to robic? Jednorozec to nic innego jak wielki konski czubek. Nie ma sie czym ekscytowac — powiedziala panna Tyk. — I poprosze o jedno jajko.
— Gdzie konkretnie moge znalezc szkole? — zapytala Akwila, wreczajac jej jajko.
— Aha. Pytanie bezmyslne jak warzywko. Poprosze dwie marchewki.
Akwila wreczyla jej dwie dorodne marchwie.
— Dziekuje. Gotowa? Aby trafic do szkoly dla czarownic, musisz wdrapac sie na najwyzsze miejsce w okolicy, otworzyc oczy… — panna Tyk sie zawahala.
— Tak?
… i jeszcze raz otworzyc oczy.
— Ale… — zaczela Akwila.
— Masz wiecej jajek?
— Nie, ale…
— W takim razie koniec lekcji. Ale ja mam pytanie do ciebie.
— Masz jaja? — zapytala natychmiast Akwila.
— Ha! Czy widzialas w rzece cos jeszcze?
Nagla cisza wypelnila namiot. Przez sciany dochodzily chaotyczne informacje na temat geografii. Panna Tyk i Akwila patrzyly sobie w oczy.
— Nie — sklamala Akwila.
— Jestes tego pewna?
— Jestem pewna.
Kontynuowaly pojedynek na spojrzenia. Ale Akwila potrafila zmierzyc sie nawet z kotem. I wygrac.
— Rozumiem — powiedziala panna Tyk, odwracajac wzrok. — Bardzo dobrze. W takim razie powiedz mi, prosze, dlaczego kiedy zatrzymalas sie przed moim namiocikiem, powiedzialas „aha”, jak mi sie zdaje bardzo zadowolona z siebie. Czy pomyslalas wtedy: To jest dziwny czarny namiot z tajemniczym znakiem nad drzwiami, wiec wejde do srodka, bo czeka mnie tam przygoda? A moze pomyslalas raczej: To moze byc namiot jakiejs okropnej czarownicy, takiej, za jaka wszyscy mieli pania Lucjanowa, ktora gdy tylko wejde, rzuci na mnie jakies straszliwe zaklecie? No, juz mozesz przestac sie we mnie tak wpatrywac. Oczy ci lzawia.
— Pomyslalam jedno i drugie — odparla Akwila, mrugajac po wiekami.
— A mimo to weszlas. Dlaczego?
— Zeby sie tego dowiedziec.
— Dobra odpowiedz. Czarownice sa wscibskie z natury. — Panna Tyk wstala. — Musze sie zbierac. Ale na koniec dam ci darmowa rade.
— Czy mam ci cos za nia zaplacic?
— Przeciez wlasnie powiedzialam, ze bedzie darmowa!
— Owszem, ale moj tata twierdzi, ze darmowe rady czesto okazuja sie bardzo kosztowne.