Panna Tyk wciagnela nosem powietrze.

— Mozna powiedziec, ze ta rada bedzie wrecz bezcenna. Sluchasz?

— Tak.

— Dobrze. W takim razie… jesli masz do siebie zaufanie…

— Tak?

… i wierzysz w swe marzenia…

— Tak?

… i podazasz za swoja gwiazda…

— Tak?

… to i tak pobija cie ludzie, ktorzy ciezko pracuja, ucza sie i nie leniuchuja. Do widzenia.

W namiocie zrobilo sie nagle ciemniej. Nadszedl czas rozstania. Akwila spostrzegla, ze stoi na placyku, gdzie pozostali nauczyciele skladali swe stragany.

Nie rozejrzala sie. Na to byla za madra. Albo namiot tam wciaz stal, a to by oznaczalo duze rozczarowanie, albo tajemniczo zniknal, co stanowiloby powod do zmartwienia.

Ruszyla ku domowi, rozwazajac, czy postapila slusznie, nie wspominajac nic o malych ludzikach z pomaranczowymi wlosami. Kierowalo nia wiele powodow. Teraz juz nie byla pewna, czy w ogole je widziala. Czula przy tym, ze nie chcialy, by o nich mowic, a ponadto cieszylo ja, ze panna Tyk o czyms nie wie. O tak, to z pewnoscia bylo najwazniejsze.

Zdaniem Akwili panna Tyk byla odrobine za sprytna.

Po drodze do domu wspiela sie na szczyt wzgorza Arki, tuz za wioska. Nie bylo specjalnie wysokie, nawet nie tak wielkie jak wzgorza za ich farma, a juz na pewno nie takie jak gory.

To wzgorze bylo takie… miejscowe. Wierzcholek mialo plaski i nic tam nie roslo.

Akwila znala historie o bohaterze, ktory zabil tu smoka, a krew gada wypalila ziemie w miejscu, gdzie padl. Slyszala tez opowiesc o skarbie zakopanym we wnetrzu wzgorza, ktorego to skarbu pilnowal smok, i jeszcze jedna, o krolu, ktory zostal tu kiedys pochowany w zlotej zbroi. O tym wzgorzu opowiadano mnostwo historii, az dziw, ze nie zapadlo sie pod ich waga.

Akwila stala na golej ziemi i spogladala na to, co ja otaczalo.

Widziala wioske i rzeke, i rodzinna farme, i zamek barona, a dalej za znajomymi wzgorzami rozciagal sie szary las i wrzosowiska.

Zamknela oczy i otworzyla je. Zamrugala i znowu szeroko otworzyla.

Nie bylo zadnych magicznych drzwi, nie pojawil sie zaden ukryty budynek, nie ukazal sie zaden tajemniczy znak.

Tylko przez chwile zakotlowalo sie powietrze i poczula zapach sniegu.

Kiedy wrocila do domu, sprawdzila znaczenie slowa „najazd” w slowniku. Oznaczalo napad.

— Czeka nas wielki najazd — powiedziala panna Tyk.

A male niewidoczne oczy przygladaly sie Akwili sponad polki…

Rozdzial trzeci

Polowanie na czarownice

Panna Tyk zdjela kapelusz, siegnela dlonia do srodka i pociagnela za sznurek.

Wydajac odglosy szurania i wzdychania, jej nakrycie glowy przybralo ksztalt staroswieckiego slomkowego kapelusza. Podniosla z ziemi papierowe kwiaty i ostroznie je przymocowala.

— Fiu! — gwizdnela pod nosem.

— Nie mozesz pozwolic temu dziecku odejsc — odezwal sie siedzacy na stole ropuch.

— Czemu?

— Najwyrazniej dysponuje pierwszorzednym patrzeniem i mysleniem w stopniu drugim. Silna kombinacja.

— To mala madralinska — odparla panna Tyk.

— Zgoda. Zupelnie jak ty. Zrobila na tobie wrazenie, co? Wiem, ze tak, bo bylas dla niej dosc paskudna, a zawsze tak sie zachowujesz w stosunku do ludzi, ktorzy ci imponuja.

— Czy mam cie zamienic w zabe?

— Chwileczke, pozwol mi sie zastanowic… — mruknal sarkastycznie ropuch. — Lepsza skora, lepsze nogi, stuprocentowa pewnosc, ze zostane pocalowany przez ksiezniczke… wiec czemu nie. Kiedy tylko bedzie pani gotowa, madame.

— Bywaja gorsze rzeczy niz egzystencja ropucha — stwierdzila ponuro panna Tyk.

— Moglabys kiedys sprobowac. Tak czy siak, mnie sie raczej podobala.

— Mnie tez — szybko zgodzila sie panna Tyk. — Poniewaz biedna starowina umarla tylko dlatego, ze idioci wzieli ja za czarownice, ta mala postanowila zostac wiedzma, by nie dopuscic wiecej do podobnych czynow. Potwor wynurza sie z rzeki przy brzegu, a ona da je mu patelnia po glowie. Slyszales kiedy powiedzenie: „Ziemia znalazla swoja wiedzme”? To wlasnie sie zdarzylo tutaj, ide o zaklad. Ale wiedzma na kredzie? Wiedzmy lubia bazalt i granit, twarda skale daleko w glab. Wiesz, co to jest kreda?

— Zamierzasz mi wlasnie powiedziec — rzekl ropuch.

— To skorupki miliardow i miliardow malenkich bezbronnych morskich stworzonek, ktore umarly miliony lat temu. To sa… bardzo malenkie kosci. Miekkie. Wilgotne. Nawet wapn jest lepszy. Ale… ona wyrosla na kredzie, a jest twarda i ostra. Urodzona czarownica. Na kredzie. Co jest niemozliwe samo w sobie.

— Przylozyla Jenny! — odezwal sie ropuch. — Ta dziewczyna ma talent.

— Moze, ale potrzebuje czegos wiecej. Jenny nie jest zbyt sprytna. To tylko Potwor Straszacy Pierwszego Stopnia. Prawdopodobnie tez czula sie speszona upadkiem do strumienia, bo jej naturalnym srodowiskiem jest woda stojaca. Znajda sie duzo, ale to duzo gorsze od niej.

— Co masz na mysli, mowiac Potwor Straszacy Pierwszego Stopnia? — zapytal ropuch. — Nigdy nie slyszalem, by ktos ja tak nazywal.

— Jestem nie tylko czarownica, ale takze nauczycielka. — Panna Tyk poprawila kapelusz. — Dlatego sporzadzilam liste. Postawilam oceny. Spisalam wszystko starannym, zdecydowanym pismem, uzywajac olowkow w dwoch kolorach. Jenny to jedno ze stworzen wymyslonych przez doroslych, ktorzy chca straszyc dzieci, by trzymaly sie z daleka od roznych niebezpieczenstw. — Westchnela. — Gdyby tylko ludzie przez chwile sie zastanowili, nim zaczeli wymyslac potwory…

— Powinnas zostac i jej pomoc — oswiadczyl ropuch.

— Praktycznie nie mam tu zadnej mocy — odparla panna Tyk. — Mowilam ci. To kreda. I pamietaj rudowlosego ludzika. Przemowil do niej Fik Mik Figiel. Ostrzegl ja! Ja w zyciu go nie widzialam. Jesli ma ich po swojej stronie, kto wie, co moze osiagnac?

Polozyla sobie ropucha na dloni.

— Czy wiesz, co sie tu pokaze? — mowila dalej. — Wszystko to, co zostalo pozamykane w starych opowiesciach. Wszystko to, dlaczego nie powinno sie schodzic ze sciezki czy otwierac zakazanych drzwi, czy wymawiac nieodpowiednich slow, czy rozsypywac soli. Wszystko to, od czego dzieciom sie snia koszmary. Wszystkie potwory z najglebszych czelusci pod najwiekszym lozkiem swiata. W jakiejs krainie wszystkie te historie sa prawdziwe i sprawdzaja sie wszystkie sny. I stana sie rzeczywistoscia wlasnie tutaj, jesli nikt ich nie powstrzyma. Gdyby nie fakt, ze pojawil sie Fik Mik Figiel, bylabym naprawde zmartwiona. Ale w takiej sytuacji sprobuje sprowadzic pomoc. Co bez miotly zajmie mi najmarniej dwa dni.

— To nie w porzadku zostawiac ja z nimi sama — upieral sie ropuch.

— Nie bedzie sama. Zostawie jej ciebie.

— O! — wyrwalo sie ropuchowi.

* * *

Akwila dzielila sypialnie z Fastidia i Hanna. Obudzila sie, slyszac, jak klada sie do lozek, i lezala w ciemnosciach, do chwili gdy ich rowne oddechy zaswiadczyly, ze dziewczeta zaczely juz snic o mlodych pasterzach

Вы читаете Wolni Ciutludzie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату