— Przepraszam bardzo, ale chyba raczej gibony — zauwazyl kierownik studiow nieokreslonych.

— Nie. Gibony to te, co wrzeszcza. Jesli ktos chce zobaczyc posladki, powinien szukac pawianow.

— Mnie nigdy nie pokazywal — stwierdzil nadrektor.

— No nie, tego by nie zrobil — uznal glos z kandelabru. — W koncu jest pan dominujacym samcem i w ogole.

— Dziekanie, zlaz tu natychmiast!

— Chyba sie zaplatalem, Mustrum. Swieca mnie trzyma.

— Ha!

Rincewind pokrecil glowa i odszedl. Z pewnoscia zaszly tu spore zmiany od czasu, kiedy ostatni raz przebywal na Niewidocznym Uniwersytecie. A skoro juz o tym mowa, nie byl pewien, jak dawno to bylo.

Nigdy nie prosil o ekscytujace zycie. Tym, co naprawde lubil, czego przy kazdej okazji poszukiwal, byla nuda. Klopot z nuda jednak polegal na tym, ze miala tendencje do wybuchania czlowiekowi w twarz. Kiedy juz wierzyl, ze ja osiagnal, nagle zostawal wmieszany w cos, co inni — bezmyslne, nieodpowiedzialne osoby — nazwaliby pewnie przygoda. Rincewind musial wtedy odwiedzac dalekie krainy i spotykac barwnych ludzi, choc nie na dlugo, bo zwykle wtedy uciekal. Widzial kreacje wszechswiata, choc nie mial wtedy najlepszego miejsca, odwiedzil pieklo i tamten swiat. Bywal chwytany, wieziony, ratowany, gubiony i wyrzucany na brzeg, czasami wszystko to jednego dnia.

Przygoda! Ludzie mowili o niej, jakby byla czyms wartym wysilku, a nie mieszanina marnego jedzenia, niewyspania i dziwnych osob, z niewyjasnionych powodow probujacych wbijac w kawalki Rincewinda rozne ostre przedmioty.

Sadzil, ze jego zasadniczym problemem jest fakt, ze cierpial z powodu karmy wyprzedzajacej. Jesli sie chocby zapowiadalo, ze cos milego zdarzy mu sie w bliskiej przyszlosci, cos zlego musialo sie zdarzyc juz teraz. I dzialo sie az do chwili, kiedy to dobre powinno juz nastapic, wiec tak naprawde nigdy go nie doswiadczal. Calkiem jakby jeszcze przed posilkiem dostawal z przejedzenia ataku niestrawnosci tak straszliwej, ze nigdy nie udawalo mu sie potem nic zjesc.

Gdzies na swiecie, jak podejrzewal, zyl czlowiek siedzacy na drugim koncu hustawki, ktos w rodzaju lustrzanego Rincewinda, ktorego zycie skladalo sie z samych cudownych wydarzen. Mial nadzieje, ze spotka kiedys tego czlowieka, najlepiej trzymajac w reku solidny kij.

Teraz ci tutaj paplali o wyslaniu go na Kontynent Przeciwwagi. Slyszal, ze zycie tam jest nudne… a nade wszystko pragnal nudy.

Naprawde podobalo mu sie na wyspie. Lubil Kokosowe Niespodzianki. Rozbijal orzech kokosowy, a tam w srodku — cos podobnego! — byl kokos. Takie niespodzianki odpowiadaly mu najbardziej.

Otworzyl drzwi.

Pomieszczenie za nimi bylo kiedys jego pokojem. Panowal tu straszny balagan. Pod sciana stala duza, odrapana komoda, i to wlasciwie wszystko, jesli chodzi o prawdziwe meble. Chyba ze ktos chcialby poszerzyc znaczenie tego slowa tak, by obejmowalo wiklinowy fotel bez siedzenia i na trzech nogach, i materac, tak pelen zycia zamieszkujacego zwykle materace, ze czasami przesuwal sie wolno po podlodze i zderzal z innymi przedmiotami. Pozostala czesc zajmowaly rozmaite smieci sciagniete tutaj z ulicy: stare skrzynki, kawalki desek, worki…

Rincewind poczul nagly ucisk w krtani. Niczego tu nie zmienili od dnia, kiedy stad odszedl.

Otworzyl komode i szperal w nawiedzanej przez mole ciemnosci, az jego poszukujaca dlon natrafila na…

…ucho…

…umocowane do krasnoluda.

— Au!

— Co robisz w mojej komodzie? — zapytal Rincewind.

— Komoda? Zaraz… Jak to? To nie jest magiczne Krolestwo Radosnosci? — zdumial sie krasnolud, starajac sie nie okazywac zaklopotania.

— Nie, a te buty, ktore trzymasz, nie sa zlotymi klejnotami krolowej wrozek — odparl Rincewind, wyrywajac je zlodziejowi. — To nie jest rozdzka niewidzialnosci ani cudowne skarpety wielkiego Zrzedonosa, ale to jest moj but…

— Au!

— I trzymaj sie z daleka od mojego pokoju!

Krasnolud podbiegl do drzwi i zatrzymal sie, choc tylko na moment. Akurat tyle, zeby krzyknac:

— Mam karte Gildii Zlodziei! I nie powinienes bic krasnoludow! To gatunkizm!

— I dobrze — odparl Rincewind, wyjmujac dalsze elementy ubrania.

Znalazl zapasowa szate i wlozyl ja na siebie. Tu i tam mole cwiczyly na niej sztuke koronkarstwa, a wieksza czesc czerwonego koloru wyblakla do odcieni brazu i pomaranczu, ale z ulga sie przekonal, ze wciaz jest odpowiednia dla maga. Trudno byc imponujacym uzytkownikiem magii z golymi kolanami.

Lekkie kroki zabrzmialy mu za plecami i ucichly. Odwrocil sie.

— Otworz.

Bagaz poslusznie uchylil wieko. W teorii powinien byc pelen rekina; w rzeczywistosci zawieral same orzechy kokosowe. Rincewind wyrzucil je na podloge i wlozyl do kufra reszte swoich rzeczy.

— Zamknij.

Wieko sie zatrzasnelo.

— A teraz idz do kuchni i przynies mi ziemniakow.

Kufer wykonal skomplikowany wielonozny zwrot i podreptal na korytarz. Rincewind ruszyl za nim, ale skierowal sie do gabinetu nadrektora. Za soba slyszal klocacych sie wciaz magow.

Przez dlugie lata na Niewidocznym Uniwersytecie zdazyl dobrze poznac ten gabinet. Na ogol bywal tutaj, by odpowiedziec na trudne pytania typu: „Jak ktokolwiek moze dostac negatywna ocene z podstaw ogniotworstwa?”. Dlugie i ciezkie chwile spedzal wpatrzony w instalacje, a ludzie prawili mu kazania.

W gabinecie takze nastapily zmiany. Zniknely alembiki i bulgoczace kolby, tradycyjne rekwizyty magii. Poczesne miejsce zajmowal pelnowymiarowy stol bilardowy, na ktorym nadrektor skladal papiery, az nie bylo juz miejsca na kolejne i nigdzie nawet nie przeswitywalo zielone sukno. Ridcully zakladal, ze cos, o czym ludzie mieli czas napisac, nie moze byc wazne.

Ze scian patrzyly na Rincewinda wypchane glowy licznych zaskoczonych zwierzat. Z rogow ktoregos z jeleni wisialy przezarte buty, w ktorych Ridcully w mlodosci zwyciezyl z druzyna uniwersytecka w zawodach wioslarskich[10].

W kacie stal wielki model Dysku na czterech drewnianych sloniach. Rincewind dobrze go znal. Jak kazdy student…

Kontynent Przeciwwagi byl niewyrazna plama, plama w niezbyt zachecajacym ksztalcie przecinka. Marynarze przywozili o nim wiesci. Twierdzili, ze na jednym z koncow rozsypany jest lancuch sporych wysp ciagnacy sie wzdluz Krawedzi, az do jeszcze bardziej tajemniczej Bhangbhangduc i calkowicie mitycznego ladu na mapach oznaczanego tylko jako XXXX.

Niewielu zeglarzy wyruszalo w poblize Kontynentu Przeciwwagi. Wiadomo bylo, ze Imperium Agatejskie przymyka oko na niewielki przemyt — zapewne Ankh-Morpork mialo cos, co uznawali za przydatne. Ale niczego nie ogloszono oficjalnie; statek mogl powrocic wyladowany jedwabiem i rzadkimi gatunkami drewna, a ostatnio takze przerazonymi uchodzcami, albo mogl powrocic z kapitanem przybitym glowa w dol do masztu. Mogl tez wcale nie powrocic.

Rincewind bywal juz prawie wszedzie, ale Kontynent Przeciwwagi byl ziemia nieznana, terror incognito. Na co moga potrzebowac maga?

Westchnal. Wiedzial, co powinien teraz zrobic.

Nie powinien nawet czekac na powrot Bagazu z jego wyprawy do kuchni. Dochodzace stamtad wrzaski i odglos czegos wielokrotnie uderzanego ciezka miedziana patelnia sugerowaly, ze stara sie wypelnic misje.

Powinien zebrac to, co zdola udzwignac, i wyniesc sie stad jak najszybciej. Powinien…

— Ach, Rincewind — odezwal sie nadrektor, ktory jak na tak poteznego mezczyzne mial zdumiewajaco cichy chod. — Widze, ze nie mozesz sie juz doczekac wyjazdu.

— Rzeczywiscie — potwierdzil Rincewind. — O tak. Jak najbardziej.

Вы читаете Ciekawe czasy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату