Kadra Czerwonej Armii spotkala sie na potajemnej sesji. Zebranie rozpoczeli od odspiewania kilku rewolucyjnych piesni, ale ze komus o agatejskim charakterze nieposluszenstwo wobec wladz nie przychodzi latwo, mialy one tytuly takie jak: „Ciagly postep i ograniczone nieposluszenstwo przy zachowaniu scisle okreslonych dobrych manier”.
Potem nadeszla pora na przekazanie wiesci.
— Wielki Mag przybedzie. Wyslalismy wiadomosc, mimo ogromnego ryzyka.
— Skad bedziemy wiedzieli, kiedy przybedzie?
— Jesli jest Wielkim Magiem, uslyszymy o tym. A wtedy…
— Delikatnie odepchniemy sily represji! — krzykneli chorem.
Dwa Ogniste Ziola przyjrzal sie pozostalym czlonkom kadry.
— Wlasnie — zgodzil sie. — A potem, towarzysze, musimy uderzyc w samo serce zgnilizny. Musimy ruszyc do szturmu na Palac Zimowy!
Kadra zamilkla.
— Przepraszam, Dwa Ogniste Ziola — odezwal sie ktos po chwili. — Przeciez mamy czerwiec.
— W takim razie uderzymy na Palac Letni!
Podobna sesja, choc bez spiewow i ze starszymi uczestnikami, odbywala sie na Niewidocznym Uniwersytecie. Niestety, jeden z czlonkow senatu uczelni odmowil zejscia z kandelabru, co mocno zirytowalo bibliotekarza, ktory zwykle zajmowal to miejsce.
— No dobrze, jesli nie wierzycie moim obliczeniom, to jaki mamy wybor? — pytal rozgoraczkowany Myslak.
— Statek? — zaproponowal kierownik Katedry Studiow Nieokreslonych.
— One tona — przypomnial Rincewind.
— Doplyniesz na miejsce, zanim sie obejrzysz — uspokoil go pierwszy prymus. — W koncu jestesmy magami. Mozemy cie wyposazyc we wlasny zestaw wiatrow.
— Tak. Dziekana na rufe — wtracil uprzejmie Ridcully.
— Slyszalem! — zawolal glos z gory.
— Trasa ladowa — stwierdzil wykladowca run wspolczesnych. — Wokol Osi. Prawie caly czas po lodzie.
— Nie — rzekl krotko Rincewind.
— Przeciez na lodzie sie nie tonie.
— Nie. Czlowiek przewraca sie i potem tonie. A potem lod wali go w glowe. I jeszcze sa orki, i te wielkie foki z taaakimi zebiskami.
— To jak ze sciany, wiem — oswiadczyl radosnie kwestor.
— Co takiego? — zdziwil sie wykladowca run wspolczesnych.
— Haczyk do wieszania obrazow.
Przez chwile trwala krepujaca cisza.
— Wielcy bogowie, juz tak pozno? — wystraszyl sie nadrektor, spogladajac na zegarek. — Rzeczywiscie. Masz buteleczke w lewej kieszeni, przyjacielu. Wez trzy.
— Nie, magia to jedyny sposob — upieral sie Myslak Stibbons. — Dzialala, kiedy go tu sprowadzilismy, prawda?
— No pewnie — mruknal ponuro Rincewind. — Posylacie mnie tysiace mil stad, w takim pospiechu, ze chyba portki mi sie zapala, a nie wiecie nawet, gdzie wyladuje? Tak, to idealna metoda. Jasne.
— No to swietnie. — Ridcully byl odporny na ironie. — To wielki kontynent. Nie mozemy przeciez chybic, nawet korzystajac z precyzyjnych rachunkow pana Stibbonsa.
— A jesli skoncze zmiazdzony we wnetrzu gory?
— Niemozliwe. Kiedy rzucimy zaklecie, skala zostanie przeniesiona tutaj — wyjasnil Myslak, ktory nie lubil zartow ze swoich zdolnosci matematycznych.
— Czyli bede tkwil w samym srodku gory w mojoksztaltnej dziurze — stwierdzil Rincewind. — Doskonale. Natychmiastowa skamielina.
— Nie martw sie — pocieszyl go Ridcully. — To tylko kwestia tej… gie… cos tam… No wiesz, tej historii o trzech katach prostych tworzacych trojkat…
— Czy ma pan moze na mysli geometrie? — upewnil sie Rincewind, zerkajac w strone drzwi.
— Cos w tym rodzaju, rzeczywiscie. I bedziesz mial ze soba tego swojego bagazowego stwora. Praktycznie rzecz biorac, to tak jakbys jechal na wakacje. Prosta sprawa. Oni prawdopodobnie chca tylko, no… no… zapytac cie o cos albo co. Slyszalem tez, ze masz talent do jezykow[11], wiec nie przewiduje zadnych problemow. Nie sadze, zebys tam zostal na dluzej niz kilka godzin. Dlaczego stale mruczysz pod nosem „akurat”?
— Mruczalem?
— I kiedy wrocisz, wszyscy beda ci bardzo wdzieczni.
Rincewind spojrzal wokol siebie — w jednym przypadku w gore — na czlonkow senatu.
— A jak wroce? — zapytal.
— W taki sam sposob. Znajdziemy cie i sprowadzimy tutaj. Z chirurgiczna precyzja.
Rincewind jeknal. Wiedzial, co w Ankh-Morpork oznacza chirurgiczna precyzja. Oznaczala: „co do cala czy dwoch, przy akompaniamencie glosnych wrzaskow, a potem goraca smola w miejsce, gdzie pacjent niedawno mial noge”. Ale… gdyby na moment zapomniec o absolutnej pewnosci, ze cos na pewno pojdzie przerazajaco fatalnie, caly plan wydawal sie niezawodny. Niestety, zawod maga laczyl sie z pomyslowoscia — takze w wyszukiwaniu slabych punktow.
— I wroce potem do mojej dawnej pracy?
— Oczywiscie.
— I bede mogl oficjalnie nazywac siebie magiem?
— Naturalnie. Niezaleznie od pisowni.
— I nigdy nie bede musial stad wyjezdzac, dopoki zyje?
— Zgoda. Jesli chcesz, mozemy nawet zakazac ci opuszczania terenu.
— I dostane nowy kapelusz?
— Co?
— Nowy kapelusz. Ten ma juz wlasciwie dosyc.
— Dwa nowe kapelusze.
— Cekiny?
— Bez watpienia. I jeszcze te, no wiesz, takie jak w szklanych kandelabrach. Cale mnostwo wokol calego ronda. Ile tylko zechcesz. A Magggusa napiszemy przez trzy g.
Rincewind westchnal.
— No dobrze. Zrobie to.
Geniusz Myslaka natrafial na powazne trudnosci, gdy przychodzilo tlumaczyc cos innym. Tak jak w tej wlasnie chwili, gdy wszyscy magowie zgromadzili sie, by dokonac powaznych czarow.
— Tak, ale widzi pan, nadrektorze, posylamy go na przeciwna strone Dysku, wiec…
Ridcully westchnal.
— On wiruje, prawda? I wszyscy poruszamy sie w tym samym kierunku. To przeciez rozsadne. Gdyby ludzie poruszali sie w druga strone tylko dlatego, ze sa na Kontynencie Przeciwwagi, zderzalibysmy sie z nimi raz w roku. To znaczy dwa razy.
— Tak tak. Wiruja w te sama strone, oczywiscie, ale kierunek ruchu jest przeciwny. Czyli… — Myslak przeszedl na logike. — Musi pan pamietac o wektorach, to znaczy… znaczy, powinien pan sobie wyobrazic, w