Rincewind.
Spuscil nogi na podloge i wstal ostroznie.
Ridcully zatrzymal sie w polowie drogi do drzwi, gdzie ustawili sie pozostali magowie.
— Wykladowco?
— Slucham, nadrektorze — odpowiedzial wykladowca run wspolczesnych glosem ociekajacym niewinnoscia.
— Co takiego chowasz za plecami?
— Nie rozumiem, nadrektorze.
— Wyglada mi to na jakies narzedzie — zauwazyl Ridcully.
— Ach, to… — Wykladowca run wspolczesnych zdziwil sie, jakby dopiero teraz zauwazyl trzymany w reku osmiofuntowy mlot. — Cos takiego… To chyba mlotek, prawda? Zadziwiajace. Mlotek. Musialem chyba… skads go zabrac. Wie pan. Zeby sprzatnac.
— Trudno tez nie zauwazyc — mowil dalej Ridcully — ze dziekan stara sie ukryc topor bojowy.
Cos brzeknelo melodyjnie zza kierownika studiow nieokreslonych.
— A to brzmialo mi jak pila — uznal Ridcully. — Czy jest tu ktos, kto nie ma przy sobie jakiegos narzedzia? No tak… U demonow, moze ktos by mi wytlumaczyl, co wyprawiacie?
— Ha! Nie ma pan pojecia, co to takiego — mruknal dziekan, unikajac spojrzenia nadrektora. — W tamtych czasach czlowiek bal sie na piec minut odwrocic plecami. Mogl uslyszec tupanie tych przekletych stop i…
Ridcully nie zwracal na niego uwagi. Objal chude ramiona Rincewinda i poprowadzil go w strone Glownego Holu.
— Wiesz, Rincewindzie — powiedzial — slyszalem, ze nie jestes zbyt dobry w magii.
— To prawda.
— Nigdy nie zdales zadnych egzaminow ani nic?
— Obawiam sie, ze ani jednego.
— Wszyscy jednak nazywaja cie magiem Rincewindem.
Rincewind spojrzal na czubki wlasnych butow.
— No bo… tak jakby pracowalem tutaj, jako niby taki zastepca bibliotekarza…
— Druga malpa — wtracil dziekan.
— …i wie pan, zalatwialem rozne rzeczy i w ogole tak jakby pomagalem…
— Powiedzialem cos! Czy nikt nie zauwazyl? Druga malpa? Dosc zabawne, moim zdaniem.
— Ale tak naprawde to nigdy nie miales uprawnien, by nazywac siebie magiem? — upewnil sie Ridcully.
— Formalnie chyba nie.
— Rozumiem. No to mamy problem.
— Mam taki kapelusz z wyszytym slowem „Maggus” — przypomnial z nadzieja Rincewind.
— Obawiam sie, ze to nie na wiele sie zda. Hm… Sytuacja moze nam sprawic pewne trudnosci. Pozwol, ze zapytam: jak dlugo potrafisz wstrzymywac oddech?
— Nie wiem. Pare minut. Czy to wazne?
— Owszem, zwlaszcza w kontekscie przybicia glowa w dol do jednej z podpor Mosieznego Mostu na okres dwoch przyplywow, a nastepnie sciecia glowy. Niestety, to statutowa kara dla kogos, kto udaje maga. Sprawdzilem. Nikomu nie bedzie bardziej przykro niz mnie, moge cie zapewnic. Ale prawo jest prawem.
— Nie!
— Naprawde przepraszam. Nie mam wyboru. Inaczej wszedzie roiloby sie od ludzi w spiczastych kapeluszach, do ktorych nie maja zadnego prawa. To straszne. Nic nie moge poradzic, chocbym chcial. Kodeks mowi, ze mozna zostac magiem, jedynie konczac w normalny sposob studia na Niewidocznym Uniwersytecie albo spelniajac jakas usluge z wielka korzyscia dla magii, a mam wrazenie…
— Czy nie moglibyscie mnie zwyczajnie odeslac na moja wyspe? Podobalo mi sie tam. Bylo nudno!
Nadrektor ze smutkiem pokrecil glowa.
— Nic z tego, niestety. Wykroczenie bylo popelniane w sposob ciagly przez wiele lat. A ze nie zdales zadnego egzaminu, ani nie… — lekko podniosl glos — …spelniles zadnej uslugi z wielka korzyscia dla magii, niestety bede musial polecic pedlom[9], zeby przyniesli kawal sznura i…
— Ehm… Wydaje mi sie, ze kilka razy ocalilem swiat — wtracil Rincewind. — Czy to cos pomoze?
— Czy ktos z Niewidocznego Uniwersytetu widzial, jak to robisz?
— Nie, raczej nie.
Ridcully pokrecil glowa.
— Prawdopodobnie zatem to sie nie liczy. Fatalnie. Gdybys bowiem SPELNIL JAKAS USLUGE Z WIELKA KORZYSCIA DLA MAGII, wtedy z radoscia pozwolilbym ci zatrzymac ten kapelusz, a takze cos, na czym moglbys go nosic, ma sie rozumiec.
Rincewind byl zalamany. Ridcully westchnal i sprobowal jeszcze raz.
— Czyli — rzekl — poniewaz najwyrazniej nie zdales egzaminow ani nie SPELNILES USLUGI Z WIELKA KORZYSCIA DLA MAGII, to…
— Mysle… Moglbym sprobowac spelnic usluge — zaproponowal Rincewind z mina czlowieka, ktory wie, ze swiatelko na koncu tunelu to nadjezdzajacy pociag.
— Naprawde? Hm… to jest jakis pomysl.
— O jakie uslugi chodzi?
— Och, zwykle nalezy… to tylko przyklad, naturalnie… wyruszyc z misja albo znalezc odpowiedz na bardzo starozytne i wazne pytanie… Co to jest to z nogami?
Rincewind nawet sie nie obejrzal. Wyraz twarzy zerkajacego przez ramie nadrektora byl calkiem znajomy.
— Ach, to — powiedzial Rincewind. — Chyba go znam.
Magia jest inna niz matematyka. Jak calym swiatem Dysku, rzadzi nia raczej zdrowy rozsadek niz logika. Jest tez inna niz gotowanie. Ciasto to ciasto: trzeba zmieszac odpowiednie skladniki, upiec je w odpowiedniej temperaturze, a ciasto samo sie pojawia. Zadna zapiekanka nie wymaga promieni ksiezycowych. Zaden suflet nigdy nie zadal, zeby mieszala go dziewica.
Mimo to ci, ktorych natura obdarzyla umyslem badawczym, czesto sie zastanawiali, czy istnieja jakies reguly magii. Znane jest ponad piecset roznych zaklec gwarantujacych milosc innej osoby; ich zakres siega od sztuczek z zarodnikiem paproci o polnocy, do robienia czegos raczej nieprzyjemnego z rogiem nosorozca o dowolnej porze, choc prawdopodobnie nie zaraz po posilku. Czy jest mozliwe (zastanawialy sie umysly badawcze), ze analiza wszystkich tych zaklec wykryje jakis niewielki, ale potezny wspolny mianownik, swego rodzaju metazaklecie, jakies niewielkie rownanie, ktore doprowadzi do pozadanego celu o wiele prosciej? A przy okazji przyniesie wielka ulge nosorozcom?
By szukac odpowiedzi na takie pytania, zbudowano HEX-a. Co prawda Myslak Stibbons byl troche niepewny co do poprawnosci uzycia w tym kontekscie slowa „zbudowano”. On i kilku inteligentnych studentow zlozyli HEX-a wlasnorecznie, to fakt, ale… no coz… czasami wydawalo sie, ze jego czesci — jakkolwiek dziwnie by to brzmialo — po prostu sie pojawiaja.
Na przyklad byl calkiem pewien, ze nikt nie projektowal generatora faz ksiezyca, ale byl tam — najwyrazniej jako element calosci. Zbudowali natomiast zegar czasu nierzeczywistego, choc nikt dokladnie nie wiedzial, jak dziala.
Podejrzewal, ze maja tu do czynienia z bardzo specyficznym przypadkiem samoksztaltujacej przyczynowosci, zawsze groznej w takich miejscach jak Niewidoczny Uniwersytet, gdzie rzeczywistosc ulegala rozciagnieciu i stawala sie bardzo cienka, a zatem podatna na liczne niezwykle podmuchy. Jesli tak bylo naprawde, to wlasciwie niczego realnie nie budowali. Okrywali tylko fizycznoscia idee, ktora juz tam byla — cien czegos czekajacego na zaistnienie.
Dlugo tlumaczyl gronu profesorskiemu, ze HEX nie mysli. To przeciez oczywiste, ze myslec nie moze. Jego fragmentem byl mechanizm sprezynowy. Duza czesc stanowila wielka farma mrowek (interfejs, gdzie mrowki biegaly po malym tasmociagu obracajacym pewne wazne kolko zebate, Myslak uwazal za malenkie arcydzielo).