— …z dokladnoscia do dziesieciu procent…
— Dziesieciu?
— Jesli wiec… przepraszam, dziekanie, czy moglby pan przestac kapac woskiem? Jesli zajmiecie pozycje, ktore zaznaczylem na podlodze…
Rincewind spojrzal tesknie na drzwi. Dla doswiadczonego tchorza odleglosc byla doprawdy znikoma. Moglby zwyczajnie stad wybiec, a oni… oni by…
Co by zrobili? Mogliby po prostu odebrac mu kapelusz i nie pozwolic, by kiedykolwiek wrocil na Niewidoczny Uniwersytet. Jesli sie chwile zastanowic, to gdyby za trudno bylo go znalezc, pewnie nawet by sie nie przejmowali tym przybijaniem do mostu.
I na tym polegal problem. Nie zginalby, ale tez nie bylby magiem. A przeciez, myslal, podczas gdy magowie dreptali na swoje miejsca i przykrecali galki na czubkach lasek, nie uwazac siebie za maga to jakby umrzec.
Rozpoczelo sie zaklecie.
Szewc Rincewind? Zebrak Rincewind? Zlodziej Rincewind? Wlasciwie wszystko oprocz trupa Rincewinda wymagalo szkolenia lub zdolnosci, ktorych nie posiadal.
Nie nadawal sie do niczego innego. Magia byla jedyna ucieczka. Wlasciwie w magii tez sobie nie radzil, ale przynajmniej nie radzil sobie definitywnie. Zawsze uwazal, ze ma prawo do roli maga w taki sam sposob, jak zero do roli liczby. Nie mozna zajmowac sie powazna matematyka bez zera, ktore wlasciwie nie jest zadna liczba, ale gdyby je zabrac, mnostwo wiekszych liczb zostaloby w bardzo glupiej sytuacji. Ta niejasna mysl rozgrzewala go w czasie tych okazjonalnych przebudzen okolo trzeciej nad ranem, kiedy ocenial swoje zycie i stwierdzal, ze wazy mniej niz obloczek cieplego wodoru. Owszem, prawdopodobnie rzeczywiscie kilka razy ocalil swiat, ale na ogol dzialo sie to przypadkiem, kiedy staral sie robic cos innego. I prawie na pewno nie uzyskal za to zadnych punktow karmicznych. Takie rzeczy liczyly sie chyba tylko wtedy, kiedy czlowiek przystepowal do nich, myslac, najlepiej glosno: „Tam u licha, demonicznie odpowiednia chwila, zeby ocalic swiat, i nie ma co sie zastanawiac”, a nie: „O szlag, tym razem naprawde chyba zgine!”.
Zaklecie sie rozwijalo.
I chyba rozwijalo sie nie najlepiej.
— No dalej, chlopcy! — zawolal Ridcully. — Przylozcie sie troche! — Jestescie pewni, ze to… to… to tylko cos malego? — upewnil sie zlany potem dziekan.
— Wyglada jak… taczki — mruknal wykladowca run wspolczesnych.
Galka na czubku laski nadrektora zaczela dymic.
— Patrzcie tylko, jakiej magii ja uzywam! — krzyknal Ridcully. — Co sie dzieje, panie Stibbons?
— Tego… Oczywiscie, rozmiar to nie to samo co masa…
I wtedy — tak jak zwykle, kiedy sporego wysilku wymaga otworzenie zacinajacych sie drzwi, a przewrocenie sie jak dlugi na ich progu idzie juz calkiem latwo — zaklecie zaskoczylo.
Myslak mial potem nadzieje, ze to, co zobaczyl, bylo tylko zludzeniem. Z pewnoscia nikt normalnie nie rozciaga sie nagle na dwanascie stop wzrostu, a potem nie kurczy do zwyklego ksztaltu tak szybko, ze buty trafiaja pod brode.
Rozlegl sie jeszcze krotko okrzyk „oooooooozzzzeeeee…”, ktory urwal sie nagle. Prawdopodobnie tym lepiej.
Jakie wrazenia odnosil Rincewind na Kontynencie Przeciwwagi?
Najpierw — zimno.
Potem kolejno, w porzadku okreslanym przez kierunek lotu: zaskoczony czlowiek z mieczem, drugi czlowiek z mieczem, trzeci czlowiek, ktory upuscil swoj miecz i probowal uciekac, jeszcze dwaj ludzie, ktorzy byli mniej czujni i w ogole go nie zauwazyli, niewysokie drzewo, jakies dwadziescia sazni karlowatych krzewow, zaspa, wieksza zaspa, pare glazow oraz jeszcze jedna, zdecydowanie ostatnia zaspa.
— Odlecial. — Ridcully spojrzal na Myslaka Stibbonsa. — Ale czy cos nie powinno zjawic sie zamiast niego?
— Nie jestem pewien, czy przeskok jest natychmiastowy.
— Trzeba wziac pod uwage czas przelotu przez okultystyczne wymiary?
— Cos w tym rodzaju. Wedlug HEX-a oczekiwanie moze trwac do kilku…
Z glosnym puknieciem cos pojawilo sie nagle w osmiokacie — dokladnie w miejscu, gdzie wczesniej stal Rincewind. I przetoczylo sie o pare cali.
Mialo cztery nieduze kolka, jak wozek. A raczej nie byly to prawdziwe, przyzwoite kolka, tylko dyski — takie, jakie mocuje sie do czegos ciezkiego na nieczeste okazje, kiedy trzeba to cos przesunac.
Powyzej kolek obiekt stawal sie bardziej interesujacy.
Mial z boku duzy, okragly cylinder, troche podobny do beczki. W jego konstrukcje wlozono sporo wysilku; poswiecono znaczna ilosc mosiadzu, by upodobnic obiekt do bardzo duzego i grubego psa z otwartym pyskiem. Mniej rzucajaca sie w oczy cecha byl wetkniety z boku kawalek sznurka, ktory dymil i syczal, poniewaz sie palil.
Obiekt nie zachowywal sie groznie. Po prostu tkwil w miejscu, a dymiacy sznurek stawal sie z wolna coraz krotszy.
Magowie otoczyli przybysza.
— Wyglada na ciezki — stwierdzil wykladowca run wspolczesnych.
— Statua psa z wielkim pyskiem. Nic ciekawego — ocenil kierownik studiow nieokreslonych.
— Pokojowego psa w dodatku — mruknal Ridcully.
— Poswiecili mu sporo pracy — zauwazyl dziekan. — Nie rozumiem, dlaczego ktos probowal go podpalic.
Ridcully zajrzal do szerokiej rury.
— Tu jest jakas duza kula — oznajmil glucho. — Niech ktos mi poda laske albo cos. Sprawdze, czy uda sie ja wydostac.
Myslak wpatrywal sie w plonacy sznurek.
— Tego… — zaczal niepewnie. — Ja, no… uwazam, ze powinnismy sie odsunac, nadrektorze. Wlasnie. Trzeba sie odsunac, tak, odsunac sie kawalek.
— Ach tak? Doprawdy? Koniec z procedura badawcza? — rzucil ironicznie Ridcully. — Nie przeszkadzaja panu zabawy z kolkami zebatymi i mrowkami, ale kiedy trzeba naprawde sprawdzic, jak cos dziala i…
— Samemu ubrudzic rece — podpowiedzial wykladowca run wspolczesnych.
— …tak, samemu ubrudzic rece, jakos sie pan wycofuje.
— Nie o to chodzi, nadrektorze — zapewnil Myslak. — Sadze tylko, ze to moze byc niebezpieczne.
— Chyba ja obluzowalem — oswiadczyl Ridcully, grzebiac w otworze rury. — Podejdzcie, panowie, i przechylcie to troche…
Myslak cofnal sie o kilka krokow.
— Ja naprawde nie mysle…
— Nie mysli pan, tak? Nazywa pan siebie magiem, ale pan nie mysli? A niech to! Laska mi sie zaklinowala! Tak sie konczy sluchanie pana, panie Stibbons, kiedy czlowiek powinien uwazac.
Myslak uslyszal jakies stuki za soba. Bibliotekarz, ktorego zwierzecy instynkt ostrzegal przed niebezpieczenstwem, a ludzki przed klopotami, przewrocil stolik i teraz wygladal zza niego ostroznie. Na glowe wlozyl kociolek, a jeden z uchwytow wsunal pod brode jak pasek helmu.
— Naprawde mysle, nadrektorze, ze…
— Aha, teraz znowu pan mysli? A kto powiedzial, ze myslenie nalezy do panskich obowiazkow? Au! Teraz zlapalo mi palce, niech to demony!
Myslak zebral sie na odwage.
— Mysle… ze to moze byc rodzaj fajerwerkow, nadrektorze.
Magowie rownoczesnie spojrzeli na skwierczacy sznurek.