— Po tamtej stronie Ramtopow w moim fachu nie ma juz przyszlosci — tlumaczyl Cohen, kiedy brneli w sniegu. — Ploty i farmy, ploty i farmy… wszedzie. Zabijesz teraz smoka, a ludzie narzekaja. I wiesz co? Wiesz, co mi sie przydarzylo?
— Nie. Co sie przydarzylo?
— Przyszedl do mnie jakis gosc i powiedzial, ze moje zeby sa obrazliwe dla trolli. I co na to powiesz?
— No, sa przeciez zrobione z…
— Powiedzialem, ze zaden mi sie jeszcze nie poskarzyl.
— No wiesz, a w ogole dales im sza…
— Powiedzialem: kiedy zobacze w gorach trolla w naszyjniku z ludzkich czaszek, zycze mu powodzenia. Krzemowa Liga Antydefamacyjna… Moga mnie pocalowac. I wszedzie to samo. Pomyslalem, ze sprobuje szczescia po drugiej stronie czapy lodowej.
— Czy to nie jest niebezpieczne, taka wedrowka obok Osi?
— Kiedys byla. — Cohen usmiechnal sie przerazajaco.
— Dopoki nie opusciles tamtych terenow, znaczy?
— Zgadza sie. A ty ciagle masz te skrzynie na nogach?
— Pojawia sie i znika. Ale na ogol kreci sie w poblizu. Wiesz, jak jest.
Cohen zachichotal.
— Pewnego dnia wyrwe paskudztwu to przeklete wieko, zapamietaj moje slowa. O, sa konie.
Bylo ich piec, wszystkie w niewielkiej depresji — psychicznej i geograficznej.
Rincewind obejrzal sie na uwolnionych wiezniow, ktorzy krecili sie dookola bez wyraznego celu.
— Nie wezmiemy chyba wszystkich pieciu koni? — zapytal.
— Wezmiemy. Moga nam sie przydac.
— Ale… jeden dla mnie, jeden dla ciebie… Na co nam reszta?
— Na obiad, kolacje i sniadanie?
— To troche… nieuczciwe. Ci ludzie wygladaja na nieco… oszolomionych.
Cohen parsknal lekcewazaco z mina czlowieka, ktory nigdy nie byl naprawde uwieziony, chocby nawet siedzial w wiezieniu.
— Uwolnilem ich — rzekl. — Po raz pierwszy w zyciu sa wolni. Pewnie to dla nich szok. Czekaja, az ktos im powie, co robic.
— No…
— Jak chcesz, moge im kazac zaglodzic sie na smierc.
— No…
— Och, juz dobrze. Hej, wy! Ustawic mi sie, raz-dwa, ale juz, rach-ciach-ciach!
Cala grupka podbiegla do Cohena i stanela wyczekujaco za jego koniem.
— I powiem ci szczerze, nie zaluje. To kraina wielkich mozliwosci — opowiadal Cohen, poganiajac konia do truchtu. Nieco zaklopotani wolni ludzie potruchtali za nim. — Nie uwierzysz, ale miecze sa tu zakazane. Nikomu nie wolno posiadac broni, tylko zolnierzom, arystokratom i gwardii imperialnej. Nie moglem uwierzyc! Ale to szczera prawda. Posiadanie miecza jest przestepstwem, wiec tylko przestepcy posiadaja miecze. A to… — Cohen rzucil pejzazowi jeszcze jeden migotliwy usmiech — …nadzwyczajnie mi odpowiada.
— Ale… byles przeciez w lancuchach — przypomnial mu Rincewind.
— Dobrze, ze mi przypomniales. Tak. Znajdziemy chlopakow, a potem lepiej sprawdze, kto mi to zrobil, i porozmawiam sobie z nimi.
Ton jego glosu sugerowal, ze pewnie powiedza: „Wielce radosne! Twoja zona jest wielkim hipopotamem!”.
— Chlopakow?
— Jednoosobowe barbarzynstwo nie ma przyszlosci — wyjasnil Cohen. — Dlatego zebralem sobie… Zreszta sam zobaczysz.
Rincewind obejrzal sie na biegnaca za nimi grupke, popatrzyl na snieg, potem na Cohena.
— Sluchaj… wiesz, gdzie lezy Hunghung?
— Jasne. To miasto ich szefa. Jedziemy tam. No, mniej wiecej. W tej chwili trwa oblezenie.
— Oblezenie? Znaczy, no… na zewnatrz mnostwo zolnierzy, wewnatrz ludzie jedza szczury i w ogole?
— Tak, ale to jest Kontynent Przeciwwagi, rozumiesz, wiec to bardzo grzeczne oblezenie. W kazdym razie ja to nazywam oblezeniem. Stary cesarz umiera, no to wielkie rody czekaja, zeby zajac jego miejsce. Tak to zalatwiaja w tej okolicy. Jest pieciu takich wazniakow i wszyscy pilnuja sie nawzajem. Nikt tam nie zrobi pierwszego ruchu. Trzeba myslec nie wprost, ale bokiem, zeby w ogole cos tutaj zrozumiec.
— Cohen…
— Tak, chlopcze?
— Co sie tu dzieje, do demona?
Pan Hong obserwowal ceremonie parzenia herbaty. Zajmowala trzy godziny, ale nie wolno ponaglac, jesli ma sie ochote na filizanke czegos dobrego.
Rownoczesnie gral w szachy przeciwko sobie. To byl jedyny sposob, by znalezc przeciwnika dorownujacego mu klasa. Obecnie jednak doprowadzil do sytuacji patowej, gdyz obie strony zastosowaly strategie obronna. Trzeba przy tym przyznac, ze niezwykle pomyslowa.
Pan Hong czasami marzyl, ze znajdzie przeciwnika rownie inteligentnego jak on sam. Albo, poniewaz byl rzeczywiscie bardzo inteligentny, ze znajdzie przeciwnika prawie tak inteligentnego. Czy tez zdolnego do przeblyskow strategicznego geniuszu, jednak obciazonego jakims kluczowym slabym punktem. Tymczasem ludzie byli tacy glupi… Rzadko kiedy mysleli na wiecej niz kilkanascie ruchow naprzod.
Skrytobojstwa na hunghungskim dworze byly jak mieso i napoje; co wiecej, mieso i napoje czesto sluzyly jako srodek ich realizacji. Te gre prowadzili wszyscy. Zabojstwa byly w niej tylko jednym z mozliwych posuniec. Oczywiscie, zamordowanie cesarza uznano by za dowod zlych manier; poprawne zagranie polegalo na ustawieniu cesarza w sytuacji, ktora pozwalala zachowac nad nim kontrole. Ale gry na tym poziomie zawsze byly niebezpieczne; arystokraci z radoscia walczyli miedzy soba, jednak bez watpienia zjednoczyliby sie przeciw kazdemu, kto zagrazalby im wyjsciem przed stado. Pan Hong zas wyrastal niczym chleb, przekonujac wszystkich po kolei, ze wprawdzie oni sa oczywistymi kandydatami do tronu, jednak on, pan Hong, bedzie lepszy od dowolnej innej alternatywy.
Z rozbawieniem przyjmowal fakt, ze sadzili, iz spiskuje, by przejac perle Imperium…
Uniosl glowe znad szachownicy i pochwycil spojrzenie mlodej kobiety zajetej przy stoliku do picia herbaty. Zarumienila sie i odwrocila wzrok.
Odsunely sie drzwi. Na kolanach wszedl jeden z jego ludzi.
— Tak? — rzucil Hong.
— Eee… O panie…
Hong westchnal. Ludzie rzadko zaczynali w ten sposob, jesli mieli do przekazania dobre wiesci.
— Co sie stalo?
— Ten, ktorego nazywaja Wielkim Magiem, przybyl, panie. Stalo sie to w gorach. Dosiadal smoka wiatru. Przynajmniej tak mowia — dodal szybko poslaniec, znajac poglady pana Honga na zabobony.
— Dobrze. Ale? Bo zakladam, ze jest jakies ale.
— Tego… Stracilismy jednego ze Szczekajacych Psow. Wiesz, panie? Ta nowa partia… ktora nakazales wyprobowac… nie calkiem… to znaczy… sadzimy, ze kapitan Trzy Wysokie Drzewa mogl wpasc w zasadzke. Nasze informacje nie sa zbyt precyzyjne. Nasz, hm, informator twierdzi, ze Wielki Mag odeslal gdzies Szczekajacego Psa czarami. — Poslaniec schylil sie nizej.
Pan Hong tylko westchnal znowu. Magia w Imperium Agatejskim wypadla z lask, chyba ze stosowano ja w najbardziej przyziemnych celach. Byla… niekulturalna. Wkladala moc w rece ludzi, ktorzy nie umieli napisac przyzwoitego poematu, chocby mialo im to ocalic zycie. I czesto nie pisali.
O wiele mocniej wierzyl w zbiegi okolicznosci niz w magie.
— To niezwykle irytujace — rzekl.
Wstal i zdjal miecz ze stojaka. Miecz byl dlugi, wygiety — dzielo najlepszego platnerza Imperium