— Ma nie dopuscic do srodka… barbarzynskich najezdzcow.
— O tak, znakomita ochrona — mruknal z ironia Cohen. — Takie tam: och, na bogow, tu jest dwudziestostopowy mur, ojej, chyba lepiej zawrocmy przez tysiac mil stepu, a nie na przyklad rozwazmy mozliwosc zastosowania drabin wynikajaca z rosnacego tam sosnowego lasu. Nie. Mur jest po to, zeby trzymac ludzi w srodku. A reguly? Maja tu reguly na wszystko. Nawet do wychodka nikt nie chodzi bez papieru.
— Wiesz, prawde mowiac, ja tez…
— Papieru, ktory potwierdza, ze mozesz isc do wychodka. O to mi chodzilo. Bez zezwolenia nie wolno opuscic wioski. Bez zezwolenia nie wolno sie ozenic. Bez zezwolenia nie wolno sie nawet wy… No, jestesmy na miejscu.
— Tak, rzeczywiscie — zgodzil sie Rincewind.
Cohen zerknal na niego podejrzliwie.
— Skad wiesz? — zapytal.
Rincewind sprobowal sie zastanowic. Mial za soba ciezki dzien. Wlasciwie dzien byl nawet — wskutek thaumicznej zmiany strefy czasowej — o kilka godzin dluzszy niz inne dni, jakie przezyl. Zawieral dwie pory obiadowe, jednak zadna z nich nie zawierala niczego wartego zjedzenia.
— No… myslalem, ze to taka ogolna uwaga filozoficzna — sprobowal. — Wiesz, cos w rodzaju: „Jestesmy tutaj, wiec musimy sobie jakos radzic”.
— Chodzilo mi o to, ze dotarlismy do mojej kryjowki — wyjasnil Cohen.
Rincewind rozejrzal sie uwaznie. Rosly tu karlowate krzewy, lezalo kilka glazow, wyrastala stroma skalna sciana.
— Niczego nie widze — poskarzyl sie.
— Pewno. Po tym wlasnie poznasz, ze to moja.
Sztuka Wojny byla glowna podstawa dyplomacji Imperium Agatejskiego.
Wojna w oczywisty sposob musiala istniec. Byla kluczowym elementem procesu rzadzenia. W ten sposob Imperium Agatejskie dobieralo przywodcow. System egzaminow konkursowych sluzyl wylanianiu biurokratow i urzednikow publicznych, natomiast wojna wskazywala przywodcow. W pewnym sensie byla dla nich jedynie innym typem egzaminu konkursowego. W koncu ten, kto przegral, na ogol tracil prawo do pozostania na stanowisku przez kolejny rok.
Musialy jednak obowiazywac pewne reguly. Bez nich wojna zmieniala sie w barbarzynska bojke.
Zatem, szescset lat temu, stworzono Sztuke Wojny. Byla to ksiega regul. Niektore z nich dotyczyly bardzo konkretnych spraw: nie wolno toczyc walk w Zakazanym Miescie, osoba cesarza jest swieta… Inne zawieraly ogolniejsze wskazowki prawidlowego i cywilizowanego prowadzenia dzialan wojennych. Byly wiec reguly dotyczace pozycji, taktyki, zachowania dyscypliny w szeregach, wlasciwej organizacji linii zaopatrzeniowych. Sztuka wytyczala optymalny kurs w kazdej mozliwej do wyobrazenia sytuacji. Spowodowala, ze wojny w Imperium Agatejskim staly sie bardziej rozsadne i zwykle zlozone z krotkich okresow aktywnosci przedzielanych dlugimi okresami, kiedy wszyscy przeszukiwali indeks.
Nikt nie pamietal autora. Niektorzy twierdzili, ze byl nim Jedna Piesn Tzu, inni uwazali, ze Trzy Sloneczne Piesni. Byc moze, jakis nieopiewany w legendach geniusz spisal, czy raczej namalowal pierwsza regule: Poznaj wroga i poznaj siebie.
Pan Hong uwazal, ze siebie zna doskonale, i rzadko miewal problemy z poznaniem swoich wrogow. Pamietal tez, by zachowywac swych wrogow przy zyciu i w dobrym zdrowiu.
Wezmy na przyklad panow Sunga, Fanga, Tanga i McSweeneya. Cenil ich. Cenil ich adekwatnosc. Posiadali adekwatne militarne umysly, co znaczy, ze nauczyli sie na pamiec Pieciu Regul i Dziewieciu Zasad Sztuki Wojny. Pisali adekwatna poezje i byli dostatecznie sprytni, by nie dopuszczac do przewrotow we wlasnych szeregach. Od czasu do czasu nasylali na niego skrytobojcow dostatecznie kompetentnych, by podtrzymac jego zaciekawienie i czujnosc, a takze dostarczyc rozrywki.
Podziwial nawet ich adekwatne zdrady. Wszyscy musieli juz rozumiec, ze to pan Hong bedzie nastepnym cesarzem, ale kiedy nadejdzie decydujaca chwila, mimo wszystko wybuchnie walka o tron. Przynajmniej oficjalnie. W rzeczywistosci kazdy z wodzow prywatnie przysiagl panu Hongowi osobiste poparcie; byl bowiem adekwatnie inteligentny i wiedzial, co go zapewne czeka, gdyby odmowil. Oczywiscie, musza stoczyc bitwe, bo tak kaze tradycja. Ale pan Hong mial w swym sercu miejsce dla kazdego dowodcy sklonnego sprzedac swoich ludzi.
Znaj swoich wrogow… Pan Hong postanowil wiec znalezc godnego siebie wroga. Zadbal, by otrzymywac informacje i ksiazki z Ankh-Morpork. Byly na to sposoby. Mial swoich szpiegow. W tej chwili Ankh-Morpork samo nie wiedzialo, ze jest jego wrogiem, a to najlepszy rodzaj wroga z mozliwych.
Pan Hong najpierw byl zdziwiony, potem zaintrygowany, wreszcie ogarniety podziwem dla tego, co odkryl…
Powinienem wlasnie tam sie urodzic, myslal, obserwujac innych czlonkow Rady Spokoju. Och, zagrac w szachy z kims takim jak lord Vetinari… Z pewnoscia by patrzyl na szachownice co najmniej trzy godziny, nim wykona pierwsze posuniecie…
Pan Hong zwrocil sie do eunucha protokolujacego spotkanie Rady Spokoju.
— Mozemy przejsc do rzeczy?
Eunuch nerwowo polizal pedzelek.
— Juz prawie skonczylem, panie.
Pan Hong westchnal.
Przekleta kaligrafia! To musi sie zmienic! Jezyk pisany zawiera siedem tysiecy znakow, a trzeba calego dnia, zeby zapisac trzynastozgloskowy wiersz o bialym kucyku biegnacym przez pole dzikich hiacyntow. Pan Hong musial przyznac, ze to wspaniale i piekne, i nikt nie pisal piekniejszych wierszy od niego. Ale Ankh-Morpork mialo alfabet zlozony z dwudziestu kilku pozbawionych wyrazu, brzydkich i prymitywnych liter, odpowiednich dla chlopow i rzemieslnikow… a stworzylo poezje i dramaty, ktore pozostawialy rozpalone do bialosci slady na duszy. W dodatku mozna bylo ich uzyc, by porzadek dzienny pieciominutowego spotkania zapisac w czasie krotszym niz dzien.
— Jak daleko dotarles?
Eunuch odchrzaknal grzecznie.
— Jak miekko kwiat more…” — zaczal.
— Tak, tak — przerwal mu pan Hong. — Czy moglibysmy dzis wyjatkowo zrezygnowac z poetyckiej struktury? Prosze.
— Hm… „Zlozono podpisy pod protokolem poprzedniego zebrania”.
— I to wszystko?
— No… widzisz, panie, musze dokonczyc malowania platkow na…
— Chcialbym, by ta narada zakonczyla sie przed wieczorem. Odejdz.
Eunuch spojrzal lekliwie na zebranych, zebral swoje pedzelki i zwoje, po czym wyszedl.
— Dobrze — rzekl pan Hong.
Skinal glowa pozostalym dostojnikom. Szczegolnie przyjazne skinienie zarezerwowal dla pana Tanga. Pan Hong badal te idee z pewnym zdziwieniem i zainteresowaniem, lecz naprawde wydawalo sie, ze pan Tang jest czlowiekiem honoru. Byl to honor nieco lekliwy i skrzywiony, ale jednak gdzies w nim tkwil i trzeba bedzie jakos sobie z tym radzic.
— I tak zreszta lepiej, panowie, jesli te rozmowe poprowadzimy na osobnosci — rzekl. — Chodzi o buntownikow. Dotarly do mnie niepokojace wiesci o ich dzialaniach.
Pan McSweeney pokiwal glowa.
— Dopilnowalem, zeby stracono trzydziestu buntownikow w Sum Dim — oznajmil. — Jako przyklad.
Jako przyklad bezmyslnosci pana McSweeneya, pomyslal pan Hong. Wiedzial dobrze, a nikt nie dysponowal lepsza niz on wiedza, ze w Sum Dim nie bylo nawet kadry Czerwonej Armii. Ale teraz juz prawie na pewno jest. To doprawdy az nazbyt latwe.
Inni wodzowie takze wyglosili krotkie, lecz dumne mowy o swoich staraniach przeksztalcenia ledwie dostrzegalnych niepokojow w krwawa rewolte. Chociaz oni oceniali to inaczej.
Pod cala swoja brawura byli nerwowi jak psy pasterskie, gdy nagle dostrzega mozliwosc istnienia swiata, w ktorym owce nie uciekaja.