— Geografii. Interesowaly mnie rowniez badania Aurientu[15]. Ale zrezygnowalem i postanowilem zarabiac na zycie mieczem.
— Chociaz wczesniej przez cale zycie byl pan nauczycielem?
— Przyznaje, wymagalo to zmiany perspektywy.
— Ale… no… przeciez… niedostatki, straszliwe zagrozenia, codzienne narazanie zycia…
Saveloy ucieszyl sie wyraznie.
— Wiec pan tez uczyl kiedys w szkole?
Rincewind obejrzal sie, slyszac czyjes krzyki. Dwoch czlonkow Srebrnej Ordy klocilo sie, stojac niemal nos w nos.
Saveloy westchnal ciezko.
— Probuje nauczyc ich szachow — wyjasnil. — To kluczowe dla zrozumienia aurientalnej duszy. Obawiam sie jednak, ze obca im jest koncepcja wykonywania ruchow po kolei. A gambit otwierajacy rozumieja tak, ze krol razem ze wszystkimi pionkami pedza przez szachownice i podpalaja obie wieze.
Rincewind przysunal sie blizej.
— Tak miedzy nami… Przeciez to Dzyngis Cohen — powiedzial. — Czy on calkiem oszalal? Znaczy… zabic paru geriatrycznych kaplanow i ukrasc pare blyskotek, to owszem. Ale samotny atak na czterdziestotysieczna gwardie to pewna smierc!
— Alez on nie bedzie atakowal samotnie!
Rincewind niepewnie zamrugal. Bylo w Cohenie cos takiego, ze ludzie zarazali sie jego optymizmem jak grypa.
— No tak. Tak, oczywiscie. Przepraszam. Calkiem o tym zapomnialem. Siedmiu przeciwko czterdziestu tysiacom? Nie sadze, zebyscie mieli jakies klopoty. Chyba juz pojde. I to raczej szybko.
— Mamy plan — wyjasnil Saveloy. — To jakby… — zastanowil sie. — No wie pan… cos takiego… pszczoly tak robia. I osy tez. I chyba niektore meduzy. Niech to, ucieklo mi slowo… W kazdym razie to bedzie najwieksze w historii.
Rincewind raz jeszcze spojrzal na niego tepo.
— Widzialem gdzies chyba zapasowego konia — powiedzial.
— Moze dam panu to — zaproponowal Saveloy. — Wtedy pewnie pan zrozumie. Tu wlasciwie wszystko jest wyjasnione.
Wreczyl Rincewindowi niewielki plik kartek zwiazanych przeciagnietym przez rog sznureczkiem. Mag wcisnal je szybko do kieszeni. Zauwazyl tylko tytul na pierwszej stronie.
Tytul brzmial:
CO ROBILEM NA WAKACJACH
Wybor byl dla Rincewinda calkiem jasny. Z jednej strony istnialo miasto Hunghung, oblegane, pulsujace rewolucja i niebezpieczenstwem. Z drugiej strony byla reszta swiata.
Uznal zatem za wazne, by wiedziec, gdzie lezy Hunghung, aby przypadkiem tam nie trafic. Dokladnie wysluchal wskazowek Saveloya, po czym ruszyl w przeciwna strone.
Znajdzie jakis statek i wroci do domu. Oczywiscie, magowie beda zdziwieni, kiedy go zobacza, ale zawsze moze powiedziec, ze nie zastal nikogo w domu.
Gory ustapily miejsca porosnietym krzakami pagorkom, a te z kolei nieskonczonej z pozoru, wilgotnej rowninie. W zamglonej dali widzial rzeke tak kreta, ze polowe dystansu musiala plynac do tylu.
Rownina byla pokryta szachownica pol. Rincewind lubil wiejskie tereny, pod warunkiem ze nie wznosily sie nagle, by sie z nim zderzyc. Wolal tez, by — jesli to mozliwe — znajdowaly sie po przeciwnej stronie miejskich murow. Ale to wlasciwie nie byly wiejskie tereny, przypominaly raczej ogromna, pozbawiona plotow farme. Od czasu do czasu wyrastaly z pol wielkie glazy, wygladajace niebezpiecznie narzutowo.
Niekiedy dostrzegal w oddali pracujacych ciezko ludzi. O ile mogl zauwazyc, ich zadanie polegalo na przemieszczaniu blota z miejsca na miejsce.
Z rzadka widzial czlowieka stojacego po kostki w zalewajacej pole wodzie i trzymajacego na sznurku bawolu. Bawol pasl sie, a czasem wyproznial jelita. Czlowiek trzymal sznurek. Zdawalo sie, ze to jego jedyne zajecie i cel zycia.
Na drodze spotykal niewielu podroznych. Na ogol pchali taczki wyladowane bawolim nawozem, a moze i blotem. Nie patrzyli na Rincewinda. Wiecej nawet: bardzo starannie nie zwracali na niego uwagi. Przechodzili obok, wpatrzeni w skupieniu na rozgrywajace sie na polu sceny dynamiki blota albo bydlecych ruchow jelitowych.
Rincewind pierwszy byl sklonny przyznac, ze mysli dosc powoli[16]. Ale bywal w swiecie i potrafil zaobserwowac pewne objawy. Ci ludzie nie zwracali na niego uwagi, poniewaz zwyczajnie nie widzieli jadacych konno.
Prawdopodobnie pochodzili od ludzi, ktorzy nauczyli sie, ze zbyt uwazne przygladanie sie komus na koniu powoduje ostry bol, jaki moze byc skutkiem uderzenia trzcinka w ucho. Niezwracanie uwagi na konnych stalo sie cecha dziedziczna. Ludzie przygladajacy sie konnym w sposob, ktory mozna uznac za natarczywy, nie dozywali wieku umozliwiajacego rozmnazanie.
Postanowil przeprowadzic eksperyment. Kolejne taczki, jakie mijal, nie wiozly blota, ale ludzi — szesciu, na siedzeniach po obu stronach duzego centralnego kola. Naped wspomagajacy stanowil niewielki zagiel wzniesiony nad pojazdem, by chwytal wiatr. Zasadniczym jednak napedem bylo zrodlo energii dominujace w wiejskich spolecznosciach, to znaczy czyjs pradziadek. A przynajmniej ktos wygladajacy na pradziadka.
Cohen mowil: „Sa tu ludzie, co potrafia pchac taczki przez trzydziesci mil na misce prosa z jakimis smieciami. Co ci to mowi? Bo mnie to mowi, ze ktos podswinia cale mieso”.
Rincewind postanowil wiec zbadac dynamike spoleczna, a przy okazji odkurzyc znajomosc jezyka. Minelo wiele lat, odkad ostatni raz uzywal agatejskiego, ale musial uczciwie przyznac, ze Ridcully sie nie pomylil. Rzeczywiscie mial talent do jezykow. Agatejski skladal sie z kilku podstawowych zglosek, wszystko inne zas polegalo na tonie, intonacji i kontekscie. Gdyby nie one, slowo okreslajace przywodce wojskowego bylo tez slowem oznaczajacym dlogoogoniastego swistaka, meski organ plciowy i stary kurnik.
— Hej, wy tam! — zawolal. — Tego… zginac bambusa? Wyrazenie dezaprobaty? No… chcialem powiedziec… Stac!
Taczka zwolnila i zatrzymala sie. Nikt na niego nie patrzyl. Spogladali gdzies poza niego, wokol niego albo na jego stopy.
W koncu popychacz taczki odezwal sie jak czlowiek, ktory wie, ze narazi sie, cokolwiek by zrobil.
— Wasza milosc rozkaze?
Pozniej Rincewindowi bylo przykro z powodu tego, co powiedzial.
A powiedzial:
— Oddajcie mi cala zywnosc i… niechetne psy. Ale szybko.
Przygladali mu sie obojetnie.
— Niech to… chodzilo mi o… ustawione zuki? Rozmaitosc wodospadow? A tak… Pieniadze!
Nastapilo ogolne poruszenie i grzebanie w zakamarkach ubran. Po chwili popychacz taczek zblizyl sie do Rincewinda bokiem, ze spuszczona glowa. Podsunal mu swoj kapelusz, ktory miescil troche ryzu, troche suszonej ryby i mocno podejrzane jajko. Oraz mniej wiecej funt zlota w duzych, okraglych monetach.
Rincewind patrzyl na zloto.
Zloto na Kontynencie Przeciwwagi bylo rownie pospolite jak miedz — to jeden z niewielu powszechnie znanych faktow dotyczacych tego miejsca. Plan Cohena, by dokonac jakiegos wiekszego rabunku, zwyczajnie nie mial sensu. Istniala przeciez granica tego, co mozna uniesc. Rownie dobrze moglby napasc na jakas mala wioske i zyc jak krol przez reszte swego zywota. Zreszta nie potrzebowalby az tyle.
„Pozniej” dopadlo Rincewinda nagle — i rzeczywiscie zrobilo mu sie przykro. Ci ludzie wlasciwie niczego nie mieli, jesli nie liczyc stosow zlota.