— Makaron, gotowana kapusta i swinska szczecina.
— To wszystko?
— Swinska szczecina nie rosnie na drzewach, san.
— Przez caly dzien mijam bawoly na polach. Czy wy tu nigdy nie jadacie wolowiny?
Chochla z pluskiem wpadla do kotla. Gdzies z tylu stuknal o podloge kamien shibo. Kark Rincewinda zaczal mrowic od czujnych spojrzen.
— Buntownik… nie podajemy — oznajmil glosno oberzysta.
Pewnie bylby zbyt miesisty, pomyslal Rincewind. Mial jednak wrazenie, ze slowa byly skierowane do swiata jako takiego, a nie do niego konkretnie.
— Milo to slyszec — zapewnil. — Poniewaz…
— W samej rzeczy — zapewnil oberzysta jeszcze troche glosniej. — Buntownicy nie sa tu mile widziani.
— To mi odpowiada, gdyz…
— Gdybym wiedzial o jakichs buntownikach, z pewnoscia zawiadomilbym wladze! — huknal oberzysta.
— Nie jestem buntownikiem. Jestem tylko glodny. Ja, tego… poprosze miske.
Miska zostala napelniona. Teczowe blyski tanczyly na oleistej powierzchni.
— Nalezy sie pol rhinu — oswiadczyl oberzysta.
— To znaczy, ze mam zaplacic przed jedzeniem? — zdziwil sie Rincewind.
— Potem moglbys odmowic, przyjacielu.
Rhinu to wiecej zlota, niz Rincewind kiedykolwiek posiadal. Dramatycznym gestem poklepal sie po kieszeniach.
— Chwileczke… Zdaje sie, ze niestety…
Cos uderzylo o deski obok niego — „Co robilem na wakacjach” wypadlo na podloge.
— Bardzo dziekuje, to zupelnie wystarczy — zwrocil sie oberzysta do calej sali.
Wcisnal Rincewindowi miske w rece, jednym plynnym ruchem podniosl ksiazeczke i wsunal ja magowi do kieszeni.
— Idz, usiadz w rogu! — szepnal. — Potem sie dowiesz, co robic!
— Ale ja przeciez wiem, co robic. Zanurzyc lyzke w misce, podniesc lyzke do ust…
— Siadaj!
Rincewind znalazl najciemniejszy kat i usiadl. Ludzie ciagle mu sie przygladali. By uniknac ich spojrzen, wyjal „Co robilem…” i otworzyl w przypadkowym miejscu. Chcial sie dowiedziec, dlaczego ksiazka tak magicznie podzialala na oberzyste.
„…sprzedal mi bulke zawierajaca cos, co nazywano [skomplikowany piktogram] zrobiona calkowicie z wnetrznosci swin [sikajacy pies]. Podobne do niej mozna bylo nabyc za niewielka monete o dowolnej porze, mieszkancy zas byli tak syci, ze malo kto kupowal te [skomplikowany piktogram] ze straganu [skomplikowany piktogram, ale zdawalo sie, ze przedstawia rowniez brzytwe]”.
Kielbaski napelnione czesciami swini, myslal Rincewind. Coz, moze i sa zadziwiajaca potrawa, jesli do tej pory ktos za solidny posilek uwazal pomyje z czyms krzepnacym na wierzchu.
Ha! Pan Co Robilem na Wakacjach powinien nastepnym razem przyjechac do Ankh-Morpork. Zobaczylibysmy, jak by mu smakowaly kielbaski… od… Dibblera… pelne… naturalnych… swinskich… produktow…
Lyzka chlupnela do miski.
Rincewind nerwowo przewracal strony.
„…spokojne ulice, po ktorych spacerowalismy, byly calkiem bezpieczne, wolne od przestepstw i napadow…”.
— Pewnie ze byly, ty czterooki lobuzie! — wykrzyknal Rincewind. — To dlatego, ze wszystko przytrafialo sie mnie!
„Miasto, gdzie wszyscy ludzie sa wolni…”.
— Wolni? Wolni?! No tak, wolni, by glodowac, dawac sie obrabowac przez Gildie Zlodziei… — powiedzial Rincewind do ksiazki.
Zajrzal na inna stronice.
„Moim towarzyszem byl Wielki Mag [skomplikowany piktogram, ale teraz, kiedy Rincewind mu sie przyjrzal, z bijacym sercem zauwazyl, ze zawiera kilka linii przypominajacych agatejski znak oznaczajacy wiatr], najwybitniejszy i najpotezniejszy mag w calym kraju…”.
— Nigdy tego nie mowilem! Przeciez… — Rincewind urwal nagle. Zdradziecka pamiec podsunela mu kilka zdan, takich jak „Och, nadrektor slucha wszystkiego, co mu powiem” albo „Gdyby nie ja, wszystko tu rozsypaloby sie na kawalki”. Ale nie takie rzeczy czlowiek opowiada po paru piwach, nikt chyba nie bylby tak naiwny, zeby napisac…
W pamieci Rincewinda pojawil sie wizerunek szczesliwego, usmiechnietego malego czlowieczka w wielkich okularach, z ufnym, niewinnym podejsciem do zycia, ktory gdziekolwiek zawedrowal, sprowadzal groze i zniszczenie. Dwukwiat nie potrafil uwierzyc, ze swiat jest zly i wrogi, przede wszystkim dlatego, ze dla niego nie byl. Wszystko, co najgorsze, trzymal dla Rincewinda.
Zycie Rincewinda nie obfitowalo w zdarzenia, dopoki nie spotkal Dwukwiata. Od tego dnia, o ile sobie przypominal, zawieralo zdarzenia w ogromnych ilosciach.
A maly czlowieczek wrocil do domu, prawda? Do Bes Pelargic — jedynego prawdziwego portu morskiego w Imperium Agatejskim. Z pewnoscia nikt nie bylby tak naiwny, zeby napisac cos takiego.
Z pewnoscia nikt poza jedna osoba nie bylby tak naiwny.
Rincewind nie interesowal sie polityka, ale pewnych spraw potrafil sie domyslic nie dlatego, ze mialy zwiazek z polityka, ale dlatego ze wynikaly z ludzkiej natury. Nieprzyjemne obrazy wsunely sie na miejsca niczym paskudne dekoracje.
Imperium bylo otoczone murem. Jesli czlowiek zyl w Imperium, uczyl sie gotowac zupe ze swinskich chrzakan i oblizywac sie, poniewaz tak sie to robi; zolnierze sie nad nim znecali, poniewaz tak wlasnie funkcjonuje swiat.
Ale jesli ktos napisal taka wesola ksiazeczka o…
…o tym, co robil na wakacjach…
…w miejscu, gdzie swiat funkcjonuje calkiem inaczej…
…wtedy, niezaleznie od tego, jak zastygle jest spoleczenstwo, zawsze znajda sie ludzie, ktorzy zaczna stawiac niebezpieczne pytania. Na przyklad „Gdzie jest wieprzowina?”.
Rincewind wpatrywal sie ponuro w sciane. Wiesniacy Imperium Agatejskiego, powstancie! Nie macie nic do stracenia procz glow, rak, nog, a jeszcze dochodzi to cos, co robia z druciana siatka i tarka do sera…
Spojrzal na okladke, ale nie znalazl nazwiska autora. Byla tylko krotka wiadomosc: „Zwiekszona szczesliwosc! Zrob kopie! Wydluzone trwanie i szczescie dla uczestnikow!”.
W Ankh-Morpork takze czasami zdarzaly sie rewolucje. Ale nikt nie staral sie ich organizowac. Ludzie po prostu lapali jakas bron i wychodzili na ulice. Nikt nie myslal o oficjalnych zawolaniach bojowych, polegajac raczej na sprawdzonym: „Tam idzie! Lapcie go! Macie? To teraz dajcie mu kopa!”.
Chodzi o to, ze… ze cokolwiek powodowalo takie wypadki, na ogol nie bylo ich przyczyna. Kiedy Szalony Lord Snapcase zawisl ze swym figginem[18] w petli, to przeciez naprawde nie dlatego, ze zmusil biednego Spoonera Boggisa do zjedzenia wlasnego nosa, ale z powodu dlugich lat pomyslowych zlosliwosci, ktore zbieraly sie, az poczucie krzywdy osiagnelo…
Z drugiego konca sali rozlegl sie przerazajacy krzyk. Rincewind zdazyl sie juz niemal poderwac, gdy zauwazyl niewielka scene i aktorow. Na podlodze przysiadla trojka muzykow. Wszyscy klienci odwrocili sie, by popatrzec.
Przedstawienie bylo na swoj sposob interesujace. Rincewind nie calkiem rozumial fabule, ale chodzilo mniej wiecej o to, ze chlopak zdobywa dziewczyne, chlopak traci dziewczyne, ktora woli innego chlopaka, chlopak rozrabuje oboje na polowy, chlopak rzuca sie na wlasny miecz, wszyscy staja na brzegu sceny i klaniaja sie, co pewnie bylo agatejskim odpowiednikiem „znow nastaly szczesliwe dni”. Trudno bylo zorientowac sie w szczegolach, gdyz aktorzy czesto krzyczeli „Hurrrraa!”, wiekszosc czasu spedzali na rozmowach z publicznoscia, a ich maski wydawaly sie Rincewindowi calkiem identyczne. Muzycy przebywali chyba we wlasnym swiecie, czy tez — sadzac po dzwiekach — w trzech roznych swiatach.